Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!
A w Krakowie na Kordeckiego rozdz. 1
1. NA POCZĄTKU BYŁ…. BĄK
Nie za często w swoim życiu przemieszczałem się pociągiem. Ostatni raz to chyba na studiach??? Tak studia, pamiętam… No przecież słynne wałęsanie się z plecakami po Bieszczadach i jazda przepełnionym pociągiem relacji: Warszawa - Ustrzyki Dolne. Jazda tą trasą wymagała pewnej wiedzy i umiejętności. To właściwie był swoisty, elitarny klub. Dawne czasy. I pomyśleć, że gdzieś w otchłaniach pamięci kołaczą się wspomnienia życia studenckiego przywołujące dziwną nostalgię i tęsknotę za tym, co minęło bezpowrotnie. A potem? Potem, to już liczył się tylko luksus i komfort. Wsiadałem w swoje Maserati, przedłużając wyjebane w kosmos własne ego i jechałem. Czasami tylko trzydzieści metrów do spożywczaka. Nie ważne, przyjmijmy, że byłem pasjonatem czterech kółek cieszącym się dynamiką prowadzenia, komfortem i wolnością. Tak wolnością, szkoda jedynie że nie na własnych zasadach. Przyznać jednak trzeba, zawsze dojechałem tam gdzie prowadziły mnie codzienne drogi. Wyciszona kabina eliminowała uliczny hałas, a krystalicznie czysty dźwięk z głębokimi basami wydobywający się z głośników pozwalał poczuć fale emocji przy każdej nucie. I ta bajeczna melodia silnika na wysokich obrotach. Szybko i komfortowo. Tak… Komfort, prestiż, luksus i mamona, może ogłupić.
Powrót wspomnień. Nostalgia na przemian ze wstydem. Pomimo że młodość była pełna niedogodności i niewygód, to tak na prawdę w tamtych momentach czułem się naprawdę wolny i niezależny. Otoczony przyjaciółmi, miałem czas i przestrzeń, aby zanurzyć się w swoich myślach i marzeniach. Nadal mam przed oczami brudne, przepełnione przedziały w których nie działa ogrzewanie, a docieranie na miejsce ze sporym opóźnieniem, to norma. I ten zapach. Koktajl smrodów papierosów, świeżo pomalowanego metalu, starej skóry, drewna i innych niestosowanych już substancji. Mieszanka różnych woni przywołuje wspomnienia innych podróży, innych czasów. Było coś magicznego w tym zbieranym na przestrzeni lat zapachu, który na zawsze ulokował się w zakamarkach pamięci.
Uderza mnie jednak świadomość, że czasy się zmieniają! A bez zmian nie ma wyzwań. Z kolei bez wyzwań nie ma początku i nowej historii. A nowa historia nie napisze się, bez zrobienia pierwszego być może ryzykownego kroku. Nawet gdy wiesz, że jazda owym pojazdem nie będzie super frajdą, bo brudek, spóźnienia, sapanie pasażera z fotela obok, to jednak ryzykujesz i wsiadasz, bo pojawia się delikatna tajemnicza ekscytacja i światełko w tunelu. Że w tej nieznanej podróży ktoś, lub coś na nas czeka. Tak, jestem gotowy.
* *
*
Nastała sezonowa zmiana zimowo-wiosenna. Przeszłość zostawiłem na peronie w Białymstoku, a przyszłość jest jeszcze zagadką. Wszystko, co teraz, to teraźniejszość pełna dziwnych lęków, przemyśleń i ciekawości. Jak to będzie? Siedzę w pociąg, który przetacza się po szynach bez żadnych trzasków, bardzo cicho, sprawiając wrażenie jakby unosił się w powietrzu. Klimat zupełnie inny niż dwadzieścia lat temu. Rozglądam się po „bezprzedziałowym” wagonie. Pomimo hałaśliwych dzieci przy jednym ze stoliku, sporo pasażerów drzemie dziobiąc powietrze nosem w rytm uderzeń kół na podkładach. Grupka znajomych wracająca z obłędnie drogiego szkolenia wybucha co chwilę salwami śmiechu opowiadając jak, to Wojtek w zadaniu pt.: „jakim organem ludzkim chciałbyś być i dlaczego” wybrał odbyt i ochoczo prezentował interpretację wyboru. Słucham, co mówią. Okazuje się, że w przerwach między atakami chichotu, coś mówią. Groteskowy jest język „korposzczurów”, doskonale mi kiedyś znany, ale jednak nie nadążam już za wszystkim zwrotami. Nie widzę ich twarzy, ale wyobrażam sobie jak wyglądają. Czy są przyjaźni, a może mają tylko maski na twarzach i udają takich beztroskich i pewnych siebie, a w środku miotają nimi kompleksy od czubka głowy, po mały palec u stopy.
Na zewnątrz zaczął padać deszcz. Ulewa jak olbrzymi wodospad pod którego nurt z impetem wjechał pociąg, malarsko rozmazywała krajobraz za oknem. Lubię ten szum deszczu uderzający w dach wagonu. Hipnotycznie wprowadza mnie w naturalny spokój i letarg pełen refleksji, spostrzeżeń, których nie sposób wyciągnąć na powierzchnię w trakcie codziennego biegu przez życie. Liczyłem na spokojną jazdę. Niestety nadzieja topniała równie szybko jak grenlandzki lodowiec. Niczym niechciany nocny koszmar uszy zaczął gwałcić dźwięk telefonu. Dotychczasowe miarowe chrapanie cichnie, a zaczyna się litania: jak mija podróż, gdzie jest, jak się czuje i z kim rozmawia. Janusz się nie patyczkuje, Janusz mówi wprost jak jest naprawdę.
Obok mnie siedzi staruszka, na moje oko ma……, no dobra o kobiecym wieku się nie wspomina. Miła starsza Pani co chwilę wyciąga coś z torby i namiętnie przeżuwa uśmiechając się sympatycznym półgębkiem w moja stronę. Moje serce rozgrzewa się patrząc na nią i spontanicznie odwzajemniam uśmiech. Mam sentyment do starszych osób, może dlatego że wychowywałem się w wielopokoleniowej rodzinie i kochałem dziadków. Byli cudowni. Starsza Pani uśmiecha się jeszcze szerzej, jakby cieszyła się z mojego zainteresowania. Przytrzymuje torbę i wyjmuje z niej woreczek z domowymi ciasteczkami. Mają one złocisty kolor i pachną korzennymi przyprawami.
- To moje ulubione pierniczki, kochaniutki. Uwielbiam je piec. Proszę się poczęstować. - odpowiada, nadal uśmiechając się do mnie promiennie. Z wdzięcznością przyjmuję jedno ciasteczko i informuję, że zjem później.
Minuty uciekają wraz z każdym uderzeniem kół o podkłady torów. Szybko przemijają, jakby chciały uciec. Za oknem przefruwają krajobrazy, ludzie, domy, drzewa i pola. Wszystko zlewa się w jedno, jakby były tylko efemerycznym snem. W połowie trasy zachowanie starszej pani zaczyna delikatnie ulegać zmianie. Twarz spoważniała, a oczy mimowolnie powiększyły się na tyle wyraźnie, iż od razu domyśliłem się, że nie jest dobrze. Babcia niepokojąco poczuła chyba zuluskie rytmy. Spokojne do tej pory siedzenie zamienia się na przeskakiwanie z pośladka na pośladek, pupa do przodu, pupa do tyłu. Nie żeby specjalnie, ale tak delikatnie z zaciekawieniem i jednocześnie przerażeniem spoglądam w jej kierunku. No kuźwa kręci się jakby miała w dupie owsiki. Oprócz efektów wizualnych, następują też i dźwiękowe onomatopeje, dziwne pojękiwania pod nosem typu:
– „O joj, o joj….ojojoj”.
Sytuacja robi się napięta jak w kryminale przed finałowym aktem. Po kwadransie następuje długo wyczekiwany finał. Naprężenie ciała i … salwa honorowa typu potężne pierdolnięcie jak przy wyładowaniu burzowym. W mgnieniu oka rozchodzi się subtelny zapach, powodujący łzawienie oczu. Moje uszy nie były gotowe na taki recital, a zmysł węchu wyjąc alertami, zwiastował ciąg apokaliptycznej katastrofy. I jeśli Bruce Willis dokonał niemożliwego odwiertu w stalowym kotle wrednej asteroidy, to ja niczym X-men postanowiłem, że ocalę siebie przed nalotem obezwładniającej woni. A tak swoja drogą, to co trzeba jeść żeby wytworzyć takie swoiste, toksyczne opary zapachowe. Kurwa, a może to te ciastka?
W wagonie ogólna konsternacja. Co się dzieje? Gdzie? Kto? Rozmowy o obłędnie drogim szkoleniu ucichły. Dzieci bez skrępowania głośno komentują - „mamo ktoś się zesrał”…. Kobieta przechodząca obok naszych foteli w momencie „wyładowań”, z dziwnym pośpiechem zaczęła oddalać się do wyjścia, taranując dziecko idące przed sobą. Dopiero w bezpiecznej odległości przystanęła wykonując oburzający gest w postaci wytrzeszczonych oczu, machnięć głową, marszczenia brwi i dzióbka. Bździągwa wydała na nas wyrok – pomyślałem – w sumie, to co się kretynka dziwi, jacy święci takie i kadzidło.
Inni pasażerowie z oburzeniem i ciekawością niczym żeglarze wypatrujący suchego lądu, wzrokiem szukają sprawcy wytworzenia magicznego kadzidła.
Zakrywam dyskretnie nos nie przestając płakać, teraz to już nie wiem, czy ze śmiechu, czy od subtelnego zapachu. Starsza Pani jakby nigdy nic, udając zdziwienie i oburzenie sytuacją, obraca się zbulwersowana w moją stronę i podniesionym głosem komentuje.
- No wie Pan, co!? Jak tak można?!...
- Co kurwa?! - niechcący wyrwało mi się. Na szczęście chyba tylko w myślach.
Tak naprawdę to mnie zamurowało. Nie wiedziałem jak wywinąć się z tej kuriozalnej sytuacji. Po plecach przeszedł zimny dreszcz. Zakneblowało mnie i odebrało mowę. Siedziałem zupełnie oniemiały.
- Orzesz Ty! – pomyślałem.- Obyś w gaciach niespodziankę znalazła! – dodałem w myślach.
I oto nagle wchodzę w automatyczny tryb, coś na kształt zamrożenia, lub zastygania w bezruchu. Moje myśli krążyły niczym niestabilne elektrony chcące rozwiązać sytuację w jak najlepszy sposób. Serce mówiło jedno, rozum wiedział drugie. Nie wiem dlaczego, ale zażenowanie to jedyny wyraz, jaki przychodzi mi do głowy. Czuję nie tylko ekstremalną wściekłość, ale też absurdalny wstyd. Wewnętrzny Kamil łapiąc się za głowę drze jak opętany – ja pierdolę!!! A zewnętrzny tradycyjnie siedzi jak przysłowiowa melepeta i nie wie co odpowiedzieć. Przaśna żenada!
W takich sytuacjach najczęściej jestem małomówny nie dlatego, że brak inicjatywy czy kreatywności w zaserwowaniu ciętej riposty…. Tylko z szacunku do siwych włosów… No kurwa nie dałem rady. Odpuszczam.
Byłem wściekły. Oszołomienie rozwojem wypadków odebrało mi kompletnie mowę. Tymczasem jedna z „korposzczurek” wychyla się zza siedzenia i spogląda na mnie z oburzonym wyrazem twarzy
– O, to temu coś się popuściło.
Towarzystwo korpo śmieje się. Odwracam wzrok. Doświadczenie mi podpowiada, że tym razem ze mnie. Niech im będzie. Od dawna nie robi, to na mnie już wrażenia.
I tylko siedzący za mną Janusz z Grażyną nie wzruszeni niczym wyciągają ulubione przysmaki typu kanapki z kiełbasą i tuńczykiem. Janusz solowe ciamkające arie co chwilę przerywa narzekaniem na zbyt długą podróż i brak atrakcji. Grażyna próbuje strofować Janusz, żeby w miarę możliwości trochę decybele ściszał. Posiłek oczywiście musi zostać popity oranżadką gazowaną z zaakcentowany głośnym siorbnięciem.
Dość! Jak na mnie, to zdecydowanie za dużo bodźców na raz. Spoglądam przez okno, zsunąłem bluzę na nos i założyłem słuchawki. Czysty dźwięk przeniósł mnie w bezpieczne miejsce…. Chyba przysnąłem…i rozpocząłem wewnętrzny monolog.
Nie jestem już w pociągu. A może jestem, tylko umysł zamiast rozmazanego krajobrazu za oknem pokazuje mi rozwodnione obrazy z życia. Liceum, studia, trzydziestka…. Rozczarowania sobą i innymi. Sentymentalnie przenoszę się w czasy dzieciństwa. Biegam jak debil z otwartą japą z kolegami po podwórku, nie martwię się przyszłością, nikt jeszcze nie zdążył wymyślić planu na moje życie. Absolutna beztroska i wolność. Czułem, że świat jest mój. I ja go podbije. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tylko jakieś 5 % populacji odnosi życiowy sukces i z pewnością nie będę to ja.
O… szkoła podstawowa i to przeświadczenie….., jaki super będzie ten seks w przyszłości. Naiwniak! Nadal jestem beztroski. Trzepak jako miejsce dowodzenia i epicentrum spotkań. Tęsknie za tamtym czasem. Wszystko było łatwiejsze, nie szedłem do szkoły, bo miałem powód….. Na karteczce ładnie wyciętej z zeszytu w kratkę, mama pisała usprawiedliwienie.
“ Uprzejmie proszę o usprawiedliwienie nieobecności mojego syna Kamila Kraszewskiego z powodu…. spraw rodzinnych, wysokiej temperatury, choroby, wizyty u laryngologa, pogrzebu babci”, … jaka to była cudowna kobieta….
Tak bardzo chciałbym, żeby Ktoś napisał mi usprawiedliwienie na ostatnie 5 lat „zmęczenia bez powodu”. Usprawiedliwienie na mój brak usprawiedliwienia na zmęczenie bez racjonalnego powodu i na moje prawo do odpoczynku, bez powodu i bez celu.
Pamiętam jako gówniarz patrzyłem na dorosłych i zastanawiałem się: o co im do licha w tym życiu biega….??? Ciągle tylko praca, praca i proszenie o święty spokój. Przecież najważniejszy jest trzepak, rower, Tomek spod 3, oranżada z kapslem i historyjka z gumy Donald! Nawet nie pamiętam kiedy i jak zaraziłem się chorobą zwaną “dorosłość”. Objawy były identyczne jak u rodziców. Nie zauważyłem kiedy uleciał ze mnie cały dziecięcy, naiwny entuzjazm. Zacząłem się martwić. Kiedyś marzenia i sen były czymś naturalnym. A teraz? Marzenia?? Nigdy nie zrobiłem pierwszego kroku do ich spełnienia. Bałem się porażki. Teraz wiem, że porażka nie jest zła, jest jedynie elementem koniecznym do oceny sukcesu. Wtedy po prostu się bałem. A sen?? Bywało nawet, że udawało mi się zasnąć na malutkie pięć minut, albo kwadrans. Budziłem się z tego nazwijmy go „letargu”, nie wiedząc do końca jaki to dzień tygodnia i jaka godzina. Wracałem jak z zaświatów, a umysł z uporem maniaka wtłaczał do głowy niechciane wspomnienia i demony przeszłości. Tak, zapadłem na nieuleczalną chorobę zwaną “dorosłość”.
Wspomagałem się na bieżąco – kawa, woda, słońce, witamina D3, czekolada, antydepresanty, pustych butelek po whisky w koszu przybywało w zaskakującym tempie. Czasami trochę zdrowiej - zielony koktajl i takie tam. Teoretycznie powinno pomagać…….niestety nie pomagało.
Dziesięć lat temu dałem się przekonać, że jestem taki jak inni mnie widzą. Najgorsze, że zacząłem żyć tak jak oni chcieli. Zatraciłem się w odbiciach luster, opiniach i chęci przystosowania, podobania się, zasłużenia na ich uwagę. Uzależniłem się od efektu wow. Wyścigi na posiadanie, na urlopy zagraniczne, na lajki pod zdjęciami, na ilość ukończonych fakultetów, na znajomości, na brak czasu. Bo przecież jak chronicznie nie mam czasu, to świadczy, że się rozwijam, że mam tylu znajomych, którzy chcą ze mną spędzać czas, jestem rozchwytywany towarzysko, że gromadzę i zarabiam mamonę, której i tak ciągle brak i trzeba więcej zarabiać, bo i potrzeby większe. Na szczęście jak grom z jasnego nieba przyszło otrzeźwienie. Szkoda jedynie, że w taki sposób i tak późno. No cóż na opornych osobników musi być zastosowana hardcorowa forma.
Wkrótce kończę 40 lat i zaczynam pisać swoją historię od początku…na nowo i po swojemu. Już bez efektu wow i z dala od teatralności. Taki prezent urodzinowy, od najlepszego przyjaciela, jakiego w życiu miałem. Był tak blisko na wyciągnięcie ręki, a ja uświadomiłem sobie Jego obecność, gdy Go już nie było. Stało się, to co babcia zawsze powtarzała: “ Zobaczysz Kamil, docenisz kogoś i otworzą się Tobie oczy, jak temu Komuś oczy się zamkną”.
Dostałem od NIEGO list urodzinowy:
Mój KOCHANY przyjacielu….Masz prawo chwilami nie ogarniać życia...
I to normalne, że wtedy chcesz spierdolić gdzie pieprz rośnie, albo jeszcze dalej. I że niekiedy myślisz: a rzucę to wszystko w cholerę i wyjadę w Bieszczady, ale nie wiem na ile starczy mi kasy, by te Bieszczady zdobyć. I chciałbyś góry przenosić, a lądujesz w dolinach. I odhaczasz na liście rzeczy do zrobienia, a jak na złość, nic na niej nie ubywa. I masz chęć krzyknąć: “odwalcie się do kurwy nędzy ode mnie”. Myślisz, że nie wiem, że masz ochotę czasami pokazać środkowy palec? Też tak mam. Znam tylu silnych facetów, których życie miażdży. Którzy jednego dnia padają na ryja, a drugiego otrzepując kolana, ocierają łzy, wysmarkują gile i ruszają przed siebie. Z uśmiechem na twarzy, bo... przecież w gruncie rzeczy, życie jest spoko! I pamiętaj, że nawet, jeśli jesteś macho, to i tak czasami potrzebujesz pit stopu od życia: na dobrą kawę, kilka przemyśleń, kieliszek wódki - lub dwa. Wrzasnąć w niebo mocno artykułując spółgłoskę “R”, "kurwa mać i ja cię pierdolę" i na to, by ktoś ci powiedział: „dasz radę". Tak chłopie - dasz radę! I to nie wstyd, powiedzieć do kogoś: "proszę, potrzymaj mnie dzisiaj za rękę" albo: „przytul mnie, bo dziś tego cholernie potrzebuję".
A z okazji urodzin Skarbie, dużo siły! Po prostu dużo siły!
Ściskam, Twój przyjaciel – M.
Wpadłem w objęcia Morfeusza. Kartka którą tak mocno ściskałem w dłoni, falując upadła na podłogę. Przenoszę się dziwną teleportacją do swojskiej, rodzinnej Warszawy. Szpital. Bezsenne noce. Ciemny pokój, tylko strużka światła pod drzwiami. Czuję, że spadam w jakąś oślizgłą, czarną przepaść. Gdzie jestem? I co się wydarzy?
Stoję w klaustrofobicznym wąskim korytarzu przed parą drzwi, na jednych napis: SZANSA, a na drugich: PORAŻKA. Wypełnia mnie przeświadczenie, że bez względu na to jak mi ciężko, nadal mam wybór. Waham się może 30 sekund, a może minutę. Dla mnie to cała wieczność. Mimo bólu i obezwładniającego lęku naciskam klamkę drzwi z napisem SZANSA….
Nagłe, mocne szarpnięcie za ramię wyrwało mnie z przyjemnego stanu. Kurwa, co było za tymi drzwiami. Ciekawość szamotała mózgiem. Leniwie i niemrawo otwieram oczy. Obraz na początku mało wyraźny, ale z każdą mijającą sekundą nabiera ostrości. Wyrasta nade mną masywna postać konduktora z zaciętym i surowym wyrazem twarzy.
- Poproszę pański bilet!
Zdjąłem słuchawki i instynktownie rozpocząłem przeszukiwanie kieszeni. W jednej z nich trafiam na prostokątny kawałek papieru. Wyciągam go i przekazuję Panu w mundurze.
Pociąg wyhamowywał. Przestało padać. Za oknem dostrzegłem znajome widoki. W głowie zakotwiczyła się myśl - co było za tymi drzwiami?
Dojeżdżamy do Krakowa. Niektórzy pasażerowie z obliczem leniwca zbierając swój porozrzucany dobytek z wyrzutem spoglądali w moją stronę. Sprawczyni efektów specjalnych nie wysiada jedzie dalej, chyba do Przemyśla. Pociąg z pełnym impetem wjechał na stację, zatrzymując się po chwili. Tłum podróżnych wytoczył się na peron. Objuczeni tobołkami natychmiast giną w objęciach krewnych i przyjaciół.
Szedłem wzdłuż peronu z przekonaniem, że chyba dobrze zrobiłem… Jestem w miejscu, gdzie rozpoczynam życie od nowa. Czyżby to moje drzwi z napisem SZANSA ?
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania