Poprzednie częściAbaddon rozdział 1

Abaddon rozdział 9

Czedrog dotknął gładkich policzków i przyjrzał im się w lustrze ze szczególną uwagą. Nie ucieszyło go to, co zobaczył. Skóra daleka była do ideału, plamy po wypryskach i wyraźne zmarszczki na moment zepsuły mu dobry nastrój. Pomyślał, że trzeba było zostawić brodę, ale po chwili uznał, że szkoda czasu, by to roztrząsać. Wyprostował plecy, przybierając pełną godności postawę. Wygładził opierścienionymi palcami szubę, napawając się miękkością materiału. Jeszcze niedawno nie było go stać nawet na buty, a teraz proszę, jak się prezentował! Wyglądał przynajmniej, jak szlachcic. Przesunął wzrok za okno. Przesączały się ostatnie promienie dnia. Niedługo zjawią się Oni.

Odsunął z galanterią krzesło od długiego, dębowego stołu. Ten gest miał dobrze przećwiczony.

– Proszę, droga pani.

Zaplanował, że uśmiechnie się kącikiem ust, trochę zalotnie, a przy okazji nie zdradzi ubytku w uzębieniu. Wcześniej nie przejmował się podobnymi drobnostkami, ale to było zanim poznał Hurmiz.

– Czy zechce się pani napić wody? A może ma pani ochotę na małą przekąskę zanim przejdziemy do głównego dania? P r z e k ą s k ę? Niezręczne sformułowanie. Może chciała by pani... – Odchrząknął. – Kurwa, na pewno da się to lepiej... Pani Hurmiz czy...

Stęknął poirytowany. Boleśnie zdawał sobie sprawę, że mógłby stanąć na głowie, a ona i tak pozostanie obojętna na jego starania. Była zbyt śmiała i niezależna, żeby choćby pomyśleć o nim w sposób, w jaki by sobie tego życzył. Te kobiety... te anakimy. Nie miały w sobie nic z potulności. Z wierzchu zachwycające niewiasty, lecz brakowało im kobiecego pierwiastka do którego mężczyźni byli przyzwyczajeni. Jednak wiedział, że nie powinien narzekać. To dzięki interesom z anakimami mógł sobie teraz pozwolić na przestronny dworek z szybami w oknach zamiast zimnej, cuchnącej oborą chałupy z naoliwionym papierem przytwierdzonym do otworów w ścianach. Przechodziły go ciarki na samo wspomnienie tamtych czasów. Ale od zawsze wiedział, że zasługuje na coś lepszego, bo czy to przypadek, że był bardziej podobny do swojego pana niż własnego ojca?

Zaklaskał w dłonie, a wtedy do izby wbiegły trzy młode kobiety. Szczupłe, jednak nie brakowały im urody. Co prawda przy pięknej Hurmiz, ich wdzięki miały zblednąć, lecz nadal zyskiwały na zaletach, o których tamta mogła tylko pomyśleć.

Ruszył ku dziewczętom zadowolony z udanego nabytku. Panny ani drgnęły, rozkosznie posłuszne, choć jeszcze niedawno każdy jego krok napawał je trwogą, o wiele głębszą, niż jej kiedykolwiek doświadczyły od szlachcica. Utkwił wzrok w ich kurczowo splecionych dłoniach.

– Bez obaw, jestem z was bardzo zadowolony. I mam nadzieję, że nic tego nie zepsuje.

Najmłodsza zmarszczyła czoło, a gdy przesunął się do niej, wstrzymała oddech, niczym zalękniona sarna. Nachylił się, aby ją powąchać. Zapewne nigdy wcześniej nie była bardziej czysta, jednak największa przemiana dokonała się na jej głowie. Godzinami rozplątywał jej włosy z tysiąca kołtunów, by wreszcie zapleść ciasno w dwa lśniące warkocze. Nie były idealne, lecz nie miało to większego znaczenia. Dziewczęta musiały wyglądać przede wszystkim schludnie.

– No no, dokonałem cudu. Nikt by nie pomyślał, że wyciągnąłem cię niemal z rynsztoku.

Uniósł najmłodszej podbródek, sprawdzając jeszcze, czy pod okiem widoczny jest siniak. Na szczęście niemal już zniknął. Chłop, który uważał się za jego ojca mawiał, że bicie kobiet i dzieci to hańba dla mężczyzny. Czedrog nie usłyszał niczego bardziej śmiesznego. Nie bez powodu jego ojciec uważany był we wsi za dziwaka. Umarł, gdy Czedrog miał trzynaście lat. Za szybko, Czedrog nie zdążył dorosnąć i podzielić się z nim własnymi przemyśleniami. Na przykład nie miał wątpliwości, że ciosy kształtują charakter. Natomiast właściciele ziemscy dobrze o tym wiedzieli i nie szczędzili na kmieci kijów. Bili z zawziętością, aż chłopi stawali się posłuszni niczym stado baranów. W żyłach Czedroga płynęła szlachecka krew, dlatego dostrzegał więcej.

– Nie otworzysz tej niemądrej gęby, prawda dziewko? – zwrócił się ostrzegawczo do dziewczyny.

Jeśli okaże się nieposłuszna i zdradzi swe pochodzenie, Czedrog z pewnością spali się ze wstydu. Jednak wierzył, że skutecznie wytrząsnął z niej podobne myśli. Łatwiej byłoby uciąć jej język, zamiast zadręczać się wątpliwościami, ale zrezygnował z tego pomysłu ledwie pojawił się w jego głowie. Anakimy nie przepadały za uszkodzonymi ciałami. Ból i strach psuły smak mięsa, a do tego nie można było dopuścić.

Z rozmyślań wyrwał go terkot kół i rżenie konia rozlegające się na zewnątrz.

– Już są!

Trochę wcześnie, lecz i tak był już przygotowany. Ostatni raz spojrzał na siebie w lustrze i wygładził włosy.

– Proszę! Ależ proszę uprzejmie! Jak minęła podróż? Mogę zabrać płaszcz? – ćwiczył, pełen uniesienia.

Lecz przerwał nagle, bo zauważył, że najstarsza z dziewcząt zaczyna się kołysać, jakby w rytm muzyki rozbrzmiewającej wyłącznie w jej głowie. Przeszyła go iskra wściekłości. Podszedł do dziewki i wymierzył jej siarczysty policzek.

– Zachowuj się – wycedził.

Dziewczyna rozszerzyła oczy i zamarła z głupawym wyrazem na twarzy. Więził ją chwilę spojrzeniem, by mieć pewność, że podobne zachowanie się nie powtórzy. W końcu pokierował się do wyjścia, koncentrując myśli na sakwie brzęczących monet, którą niebawem otrzyma.

Chwycił za klamkę w chwili, gdy za drzwiami rozległy się śmiechy. Zamarł skonsternowany i nasłuchiwał przez moment. Te prostackie pokrzykiwania nie pasowały ani do dostojnej Hurmiz, ani do jej poważnych towarzyszy. Mało tego, Czedrog miał wrażenie, że słyszy człowieka. Ale przecież nikt by nie wtargnął na jego posesję, którą otrzymał od anakima. Zdumiony, ostrożnie uchylił drzwi.

Chłód lutego przeszył go aż do kości, zadrżał oszołomiony pod szubą. Zmrużył oczy. Śnieg skąpany w różowym blasku zachodzącego słońca, skrzył się jak diamenty. Odkąd czerpał przyjemność z sycącego jadła i ciepła buchającego z kominka, zwracał również uwagę na walory pejzażu. Zdumiewało go, że potrafi go tak głęboko odbierać. Zrozumiał, że musi mieć duszę artysty. A to oznaczało, że powinien zatrudnić malarza, który uwieczniłby na płótnie piękno. Zresztą, obraz pasowałby do saloniku idealnie. Uznał, że to świetny plan. Gdy tylko otrzyma zapłatę, od razu zajmie się jego realizacją. Zadowolony, otworzył szerzej drzwi, wyczarował szeroki uśmiech i w geście ciepłego powitania rozłożył ramiona.

– Drodzy goście!

I wtedy poczuł uderzenie w twarz. Zgiął się wpół z jękiem i chwycił za nos. Ktoś cisnął w niego twardą, jak kamień śnieżką.

– Miałeś celować w drzwi, nie w naszego gospodarza.

– Przepraszam, powiedziałeś: rzucaj na mój znak.

– W takim razie masz opóźniony refleks.

– Pewnie tak Rosier.

Czedrog wyprostował się z grymasem i zrobił z dłoni daszek, aby osłonić wzrok od blasku słońca. Przybysz, który cisnął w niego śnieżką wyglądał jak opryszek. Był zupełnie łysy, z płytkimi ranami na twarzy, potężnie zbudowany i odpychający. Przy posturze tego człowieka, towarzyszące mu anakimy przypominały niedorostki. Jeden z nich lepił bałwana i najwyraźniej sprawiało mu to przyjemność.

– Podaj mi patyk. Chcę mu zrobić nos. Do ciebie mówię Jomuel.

Anakim opierający się o powóz, ze znudzeniem potoczył spojrzeniem po okolicy.

– Skąd ci go znajdę, wszędzie jest tylko śnieg...

– Tylko śnieg? Więc, co się stało z wszystkimi patykami, rozpuścił je?

Jomuel westchnął i zaczął odgarniać nogą biały puch z bólem istnienia wypisanym na pięknej twarzy.

– Z większą werwą, już prawie skończyłem.

Czedrog rozejrzał się z ukłuciem niepokoju. Gdzie się podziała złotowłosa kobieta, na obecność której liczył? Diabelska dwójka nie sprawiała wrażenia majętnych. Ich odzienie budziło zastrzeżenia. Poza tym zupełnie go ignorowali, czyżby znaleźli się tu przypadkiem?

– Szanowni panowie, czy to was oczekiwałem? – Wytarł kroplę krwi spływającą z nosa, a ten zapulsował bólem. Kiepski początek. – Liczyłem, że zjawi się pani Hurmiz. Czy dołączy do nas później?

Anakim lepiący bałwana nie odezwał się ani słowem. Człowiek gigant zarechotał bełkotliwym śmiechem, jakby brakowało mu rozumu. Jomuel wreszcie wydobył spod warstwy śniegu kij. Złamał go w pół i podał towarzyszowi. Rosier wetknął patyk w twarz bałwana tak mocno, że koniec wyszedł na wylot. Opryszek znów się zaśmiał.

– Hurmiz... Ach tak. – Rosier otrzepał dłonie. – Spotkaliśmy ją po drodze. Straciła apetyt i łaskawie pozwoliła nam zająć jej miejsce. Mam nadzieję, że to nie duży kłopot? – Anakim uczynił w stronę gospodarza kilka kroków i odsunął z ust szal, pokazując olśniewający uśmiech.

Czedrog wstrzymał oddech. Sądził, że już żaden anakim nie zdoła zrobić na nim wrażenia, tymczasem Rosier okazał się tak piękny, że aż krew zaczynała szybciej krążyć w żyłach. Mężczyzna? Wykluczone! Rosier musiał być kobietą! Słodką kusicielką w męskim przebraniu. Jakaż bezwstydność! Oblizał usta.

– Cóż, oczywiście byłbym zachwycony... z a s z c z y c o n y, mogąc was gościć w mych skromnych progach. Czy podróż była długa i nużąca? Ach, proszę wejść, gdzie moja gościnność?

Rosier odwrócił się do kompanów.

– Te słowa płyną prosto z serca. Czuję to w koniuszkach palców.

Jomuel zgarbił się i jako pierwszy ruszył w kierunku domostwa. Gdy mijał gospodarza, mruknął pod nosem:

– Z serca, które aż puchnie od nadmiaru nieczystej pożądliwości.

Czedrog zaperzył się na te słowa. Mógłby zażądać wyjaśnień śmiało wysuniętego zarzutu i już otwierał usta, aby zripostować, gdy nagle oszołomił go intensywny smród. Cofnął się z odrazą, gdy mijał go człowiek. Co mogło kierować anakimami, że dobrali sobie tak odpychającego kompana? Nie dostrzegał w tym najmniejszego sensu.

Anakim imieniem Rosier stał jeszcze chwilę w śniegu. Spod kaptura wystawały włosy w kolorze dojrzałej wiśni. Czedrog czuł się przez niego obserwowany. Na chwilę stracił rezon. Czy miał powiedzieć coś jeszcze? A może się ukłonić? Wykonał zapraszający gest, rumieniąc się niczym podlotek.

– Zapraszam... na ucztę.

Po ustach anakima przemknął uśmiech.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania