Wakacyjny górski wyraj Adasia i Maćka
Dzień pierwszy
Prócz zapału do wędrowania, mieliśmy mnóstwo zakupionego chwilę temu towaru: piwa w naszych plecakach. Było nas dwóch, wesołych Romków, i teraz z uśmiechem na twarzy szliśmy w kierunku Starego Gronia i Białego Krzyża. Wystartowaliśmy spod ośrodka zdrowia, mieszczącego się przy ulicy Leśnica w Brennej, gdzie brał swój początek szlak czarny. Finalnie mieliśmy dotrzeć aż na Halę Boraczą w Beskidzie Żywieckim, czyli spory kawałek od Górek Wielkich i Brennej.
Pamiętam, że za Białym trawersowaliśmy mało urokliwą drogą przeciwpożarową; że zatrzymaliśmy się, by porobić zdjęcia, przy skałkach między Magurką Wiślańską a Magurką Radziechowską. I że moczyliśmy, bo było gorąco, nogi w Sole, kiedy w końcu zeszliśmy już do Węgierskiej Górki. Wcześniej – pamiętam – straciłem Adasia z pola widzenie w Chupkach – ech, te nazwy ludowe – będących dzielnicą Węgierskiej. Straciłem, bo zatrzymał się on nieoczekiwanie przy jednym z krzaków z ożynami i nie chciał się za nic ruszyć. On się zatrzymał przy ożynach, ja – przy urokliwej wiejskiej kapliczce.
Na rondzie przed Obrońców Węgierskiej Górki jest sklep spożywczy, w którym zabawiliśmy tak długo, że po wyjściu ze sprawunkami zdążyła się już zrobić szarówka; był dzień, a stała się nagle noc. I wtedy go spotkaliśmy. Turystę, który wracał z Boraczej – celu naszego dzisiejszego wyraju. Był to młody, nieogolony, sympatyczny chłop, z którym ucięliśmy sobie krótką, acz treściwą pogawędkę. To właśnie wtedy ustaliliśmy, że nie będziemy szli lasem przez Prusów, lecz asfaltówką. Baliśmy się ciemności, choć Adaś miał latarki. Zresztą pasowało nam to, że co pięć minut są sklepy pełne piwa, a mrok nocy chronił nas – tak myśleliśmy – przed ewentualnym spotkaniem z policją. Wytyczyliśmy więc nowy cel tymczasowy: Żabnica-Skałka. Przebiegał tamtędy szlak czarny na Boraczą prościusieńko do samego schroniska.
Przy zjeździe na Bory albo na Bednarze Adaś poszedł za potrzebą, a ja zostałem na mostku przerzuconym nad Żabniczanką i wpatrywałem się w las zielony, w żywą zieloną ścianę. Wypatrywałem gwiazd i rozpoznawałem znane sobie gwiazdozbiorów. Potem poczęstowałem Adasia piwem z większą ilością procentów, a on mi oddał swoje o mniejszej mocy.
Rychło dotarliśmy do czarnego, gdzie przy przystanku Żabnica-Skałka stała miejscowa młodzież. Chuligani? Nie wiem. Nie wiem, co to byli za jedni, ale pamiętam, że Adaś nie chciał mieć z nimi nic wspólnego i odciągnął mnie szybko w kierunku lasu.
Szliśmy teraz wąską asfaltówką – ulicą Boraczą – mając potoczek Studziański po lewej stronie. Szumiał nastrojowo, choć prawie niesłyszalnie. To chyba był ten najprzyjemniejszy moment wycieczki. Nad nami labiryntowe sierpniowe niebo, a my gdzieś w leśnej głuszy. Co prawda po drodze tutaj znajdują się jakieś domy, ale nam wydawało się, że jesteśmy gdzieś na krańcach świata i cywilizacji.
W końcu weszliśmy na szeroką polanę, gdzie nocny koncert gwiezdnych fajerwerków stał się jeszcze bardziej widoczny. Niebo kipiało. Wiadomo, Perseidy. Na hali stali jacyś ludzie z lunetą. Minęliśmy ich i po pięciu minutach dotarliśmy do schroniska, gdzie gospodyni dała nam klucz do pokoju i pożyczyła dobrych snów. Była dwudziesta trzecia – najwyższy czas ma spanie.
C.d.n.
Komentarze (5)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania