Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

"Adios"

Witajcie.

Dawno mnie tu nie było, bo - mówiąc szczerze - nie mam jakoś weny na nic ani pomysłu. Ale z przedwczoraj na wczoraj, właściwie nad ranem dostałam olśnienia. Nie wiem, czy kojarzycie serial Policjantki i policjanci. Liczę na to, że tak. To krótkie opowiadanko zaczyna się sceną końcową z 299 odcinka. :) A że kolejny sezon za 3 miesiące, postanowiłam po swojemu pokierować losami bohaterów. :) Są też wzmianki z innych odcinków, wcześniejszych.

Życzę wszystkim miłej lektury. :)

 

Mikołaj:

 

Nazywam się Mikołaj Białach i jestem policjantem. Moja historia może Nie będzie fascynująca, ale Nie musi. W końcu, jak to w policji, różne rzeczy mogą się przytrafić.

Nadepnąłem na odcisk pewnemu gościowi. Psychologowi. Po prawdzie, to on nadepnął nam wszystkim na komendzie, montując podsłuch, który wykrył nasz kolega, Mieszko Pawlak, niestety już świętej pamięci. Został skatowany przez gangsterów nasłanych przez tego kutasa. Nie dał rady tego przeżyć. Dalej się obwiniam, że Nie odebrałem wtedy tego telefonu od niego. Może… Może gdybym to zrobił, Mieszko by żył. Może… Tego nikt Nie wie.

Przejdę jednak do opisywania tego, co miało miejsce jakiś czas temu. Kiedy byłem na komendzie, zadzwonił do mnie psycholog i kazał mi się ze sobą spotkać. Chciałem powiedzieć o tym naszej pani komendant, Renacie Jackowskiej, ale Nie mogłem. Poszedłem nawet do niej z zamiarem powiedzenia o wszystkim, ale ten kretyn mi Nie pozwolił. Dostałem SMSa z ostrzeżeniem, w którym zagroził, że jeżeli komukolwiek powiem, może zginąć wiele osób. Wiedziałem, że jest zdolny do wszystkiego, dlatego zataiłem przed wszystkimi prawdę. Nawet przed Karoliną, moją partnerką z patrolu. Nie chciałem ich narażać. Miałem się z nim spotkać o dwudziestej.

Po skończonej służbie zapytałem Karolinę, czy mogłaby mi pożyczyć samochód. Zgodziła się, jednak wciąż dopytywała, co się dzieje. Powiedziałem jej, że to sprawa prywatna. Nie uwierzyła mi, tego byłem pewien. Nie miałem jednak czasu. Wsiadłem w samochód i pojechałem. Mieliśmy się spotkać w opuszczonej rzeźni. Byłem lekko zestresowany, ale jak zawsze grałem twardziela. W końcu dotarłem na miejsce. Zobaczyłem go. Stał i celował we mnie bronią.

- Białach - powiedział.

Nie odezwałem się ani słowem. Nie mogłem nic zrobić, Nie chciałem, żeby mnie zabił.

- Skuj się - oznajmił nagle, rzucając mi kajdanki.

- Co ty odpierdalasz? - spytałem zaskoczony. Byłem naprawdę w szoku.

- Zakładaj te kajdanki, Nie pierdol - nakazał mi. - Zakładaj!

Spełniłem jego polecenie, lecz wychodziło mi to dość niezdarnie.

- Co jest, kurwa. Pierwszy raz to robisz? - spytał. Był naprawdę rozzłoszczony. - Dalej!

- Sam sobie pierwszy - oznajmiłem spokojnie.

W końcu udało mi się skuć.

- Odwracaj się. Na kolana. Na kolana mówię.

- Nie rób głupstw - powiedziałem do niego, chociaż wiedziałem, że to i tak nic Nie da.

Powalił mnie na karton leżący przede mną, a po chwili poczułem jak zaczyna mnie lać po głowie jakimś prętem czy czymś. Nie wiedziałem, co to było, ale znosiłem to dzielnie. W końcu straciłem świadomość.

 

Psycholog:

 

Miałem dobrą zabawę przy tej całej akcji. Nienawidziłem tego skurwysyna Białacha, Nie kryłem tego. Gdy skończyłem w końcu go lać, stałem i patrzyłem jeszcze na niego przez chwilę. Miło było patrzeć jak umiera.

- Pozdrów ode mnie Mieszka Pawlaka - powiedziałem mściwie. - Adios, psie.

Chciałem się odwrócić, lecz Nie było dane mi tego zrobić. Ostatnie co pamiętam, to jakiś strzał, a potem nic. Tylko ciemność.

 

Karolina:

 

Musiałam jechać za Mikołajem. Nie mogłam tego tak zostawić. Jego zostawić. Wiedziałam, że coś przede mną ukrywa. Czułam to w kościach. Gdy dotarłam na miejsce, już wiedziałam, co się z nim działo przez cały dzień. Zobaczyłam tego kretyna Wolańskiego. Ukryłam się, tak by mnie Nie zauważył. Widziałam, co robi Mikołajowi. Przygotowałam broń.

- Adios, psie - usłyszałam.

Wyszłam z ukrycia. Strzeliłam. Chyba się tego Nie spodziewał. Padł na ziemię. Nie zamierzałam sprawdzać, czy żyje. Podbiegłam do Mikołaja, uklęknęłam przy nim. Byłam przerażona i zrozpaczona. Obawiałam się najgorszego.

- Mikołaj… - wyksztusiłam. - Mikołaj…

Otworzył oczy. Usłyszał mnie. Odetchnęłam z ulgą.

- Już, już jestem - powiedziałam cicho.

Widziałam jak szuka mojej ręki. Schwyciłam ją.

- Zaraz wezwę pomoc. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Wyjdziesz z tego, słyszysz?

Nie odpowiedział. Wiedziałam, że Nie może. Wezwałam pogotowie. Po prawdzie niewiele pamiętam z tego, co działo się potem. Wiem, że przyjechali, zabrali go… Że przyjechała na miejsce zdarzenia druga karetka, która zabrała Wolańskiego, że przyjechał patrol z naszej komendy. Ale to wszystko. Chyba po raz pierwszy byłam tak przerażona i spanikowana.

- Karolina, chodź, pojedziesz do domu - odezwał się ktoś tuż obok mnie.

Kiedy się odwróciłam, zobaczyłam panią komendant. Dopiero wtedy zaczęłam powoli wszystko rejestrować.

- Pani komendant, ja Nie chciałam… On chciał zabić Mikołaja… Nie mogłam na to pozwolić. Pani komendant, ja…

- Uspokój się. To rozkaz. Też czułam, że Mikołaj ma jakiś problem. Jak był u mnie, chciał mi coś powiedzieć, ale dostał SMSa i zaczął się plątać. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz.

- Ja muszę do niego jechać - oznajmiłam stanowczo.

- Teraz powinnaś jechać do domu i odpocząć.

- Nie mogę. Pani komendant, ja naprawdę Nie mogę, przepraszam.

Myślałam, że się zdenerwuje, ale Nie. Widać było, że i ona martwiła się o Mikołaja. Wyglądała tak jak wtedy, gdy była walka o życie Mieszka. Zrobiło mi się jej naprawdę szkoda.

- Dobrze - zgodziła się. - Pojedziemy tam razem.

Nie protestowałam. Kiedy znalazłyśmy się w szpitalu, była tam już jego córka, Dominika i była żona, Kamila.

- Co z nim? - spytałam, Nie mogąc się powstrzymać.

- Lekarze mówią, że z tego wyjdzie - odpowiedziała jego żona. - Mówią, że miał dużo szczęścia.

Kiwnęłam głową. Bardzo chciałam go zobaczyć, ale wiedziałam, że Nie mogę, mimo że Kamila to jego była żona. Dominika przyjrzała mi się. Była bardzo blada.

- Wejdź do niego - odezwała się cicho. - Myślę, że cię potrzebuje.

Spojrzałam na nią zaskoczona, a potem na Kamilę. Ta tylko krótko kiwnęła głową. Weszłam do Sali i usiadłam przy Mikołaju. Leżał, podpięty do aparatury medycznej. Wpatrywałam się w niego, czując, że coś ściska mi się w sercu i w żołądku.

- Proszę… Proszę, wróć do nas. Masz dwie córki… One cię potrzebują. Mikołaj, proszę…

Chciałam powiedzieć, że też go potrzebuję, ale miałam za mało odwagi. Przypomniało mi się, jak siedzieliśmy razem na ranczu i powiedział, że jest sam, a ja mu odpowiedziałam, że Nie jest sam, że jest ze mną. On mi na to odpowiedział: "Dobrze, że jesteś". To było takie… piękne i prawdziwe. Naprawdę chciałam, żeby do nas wrócił. Nie wiedziałam, ile tak trwałam przy nim w bezruchu. Godzinę? Dwie? Trzy? Nie liczyło się to ani trochę.

- Karo… Karolina? - usłyszałam nagle. Aż podskoczyłam na dźwięk jego głosu.

- Jestem - wyksztusiłam.

Dostrzegłam jak powoli otwiera oczy i rozgląda się po białej Sali.

- Co… Gdzie…

- Cii. Wszystko jest w porządku. Jestem tutaj.

- Wolański… on…

- Też tu jest, ale pod ochroną. Mikołaj, naprawdę Nie mogłeś nikomu o tym powiedzieć? To było skrajnie nieodpowiedzialne i wcale Nie w twoim stylu.

Uśmiechnął się do mnie, a raczej próbował, bo jego twarz wykrzywił grymas.

- Wiem. Przepraszam. Nie mogłem… Nie mogłem ryzykować. Jezu, pęka mi głowa.

- Białach, Białach, co my z tobą mamy? Wszyscy od zmysłów odchodzą. Twoje córki, nawet twoja była żona tu jest. Ja, Jackowska, cała komenda się o Ciebie martwi. Nikt o niczym innym Nie mówi. Ale leż. Nie mów nic. Lekarze mówią, że miałeś dużo szczęścia. Wyjdziesz z tego.

- Wolański? - spytał, jakby Nie usłyszał moich słów. - Czemu… Dlaczego on tu… leży?

- Strzeliłam do niego - odpowiedziałam spokojnie. - Pojechałam za tobą. Wiedziałam, że coś przede mną ukrywasz. Musiałam za tobą pojechać. Chciałam zabić skurwysyna, ale mi Nie wyszło. Mikołaj, to było takie głupie z twojej strony, naprawdę.

- Przepraszam… - wyszeptał.

- Już dobrze - westchnęłam. - Leż i odpoczywaj.

Patrzyliśmy na siebie przez chwilę. W końcu wstałam.

- Pójdę ich powiadomić, że się obudziłeś. Zajrzę do ciebie później.

Następnie wyszłam.

- Otworzył oczy - oznajmiłam zmęczonym głosem jego rodzinie i Jackowskiej. - Rozmawiałam z nim przez chwilę.

Wszyscy odetchnęli z ulgą.

- To ja pójdę po lekarza - rzekła Kamila cicho i zniknęła za rogiem korytarza.

- Teraz naprawdę powinnaś pojechać do domu - odezwała się łagodnie pani komendant. - Karolina, obudził się, to najważniejsze. Będzie tylko lepiej.

Skinęłam głową. Nie miałam siły się z nią sprzeczać.

- Dominika, gdzie jest twoja młodsza siostra? - spytałam.

- Została w domu. Nie chciałyśmy z mamą, żeby tu przyjeżdżała i się denerwowała. Co tam się stało?

- To długa historia. Opowiem ci później. Albo Mikołaj ci opowie.

W odpowiedzi skinęła głową. Najwidoczniej nie chciała mnie męczyć. Pozwoliłam się Jackowskiej wyprowadzić przed szpital, ale Nie pozwoliłam się zawieźć do domu. Chciałam być pod ręką na wypadek, gdyby coś się zmieniło albo gdyby Mikołaj mnie potrzebował.

 

Mikołaj:

 

To cud, że żyję. Miałem poczucie, że ten kretyn mnie zabił. Byłem zaskoczony i wzruszony poświęceniem, jakiego dokonała Karolina. Wiem, że popełniłem błąd, ale naprawdę Nie mogłem ryzykować życia tylu ludzi. Nagle usłyszałem otwierające się drzwi.

"Znowu jakiś lekarz"? - pomyślałem z irytacją.

W ciągu ostatniej godziny było ich u mnie co najmniej z trzech. Ale to Nie lekarz. To była Karolina.

- Cześć - odezwała się cicho.

- Hej - odpowiedziałem.

- Jak się czujesz? - Przysiadła na krześle obok łóżka.

- Dużo lepiej - stwierdziłem. Było to zresztą zgodne z prawdą. - A co z tym kretynem, Wolańskim?

- Nie wiem. Chyba go przenieśli gdzieś, ale Nie wiem. On mnie wcale Nie interesuje.

Westchnęła. Wyglądała nieco lepiej niż ostatnim razem, gdy ją widziałem.

- Odpoczęłaś w końcu? - zapytałem.

- W końcu dałam się namówić. Tak długo mnie wszyscy przekonywali, że uległam. Ale wcale Nie chciałam tego robić, wiesz?

- Domyślam się. - Uśmiechnąłem się. - Ale już jest wszystko w porządku, Nie masz czym się martwić.

- Wiem. Teraz już to wiem. Ale nadal uważam, że to, co zrobiłeś, było bardzo nierozsądne.

- Karolina, tłumaczyłem ci to przecież. Musiałem tak postąpić. Ile jeszcze będziesz mi to wypominać?

- Jeszcze trochę na pewno, Białaszku. Ale Nie martw się, Nie robię tego złośliwie. Po prostu się o ciebie martwię.

Dobrze o tym wiedziałem, więc odpuściłem. Nie umiałem się na nią gniewać.

- Jak dorwę tego skurwiela, to zrobię mu z dupy wiór.

- Ty już nic Nie zrobisz. Zajęła się nim policja, teraz już się Nie wywinie. Twoim zadaniem jest wyzdrowieć i wrócić na patrol. To rozkaz.

- Tak jest, Aspirancie Sztabowy - odpowiedziałem i oboje zaczęliśmy się śmiać.

Przez chwilę panowało milczenie.

- Mówiąc zupełnie poważnie, bardzo nam ciebie brakuje na komendzie. Wszyscy pytają, kiedy wrócisz.

- Wiem, wiem. Krzysiek wpadł tutaj wieczorem razem z Emilką. Ola też była. Naprawdę, Nie musicie się tak o mnie martwić. Wrócę.

- W to Nie wątpię - powiedziała. - Jackowska też u ciebie była?

Skinąłem głową.

- Wściekła się na mnie trochę, ale generalnie myślałem, że bardziej się wkurzy. Wiesz, Nie powiedziałem jej prawdy, a jako przełożonej powinienem.

- I dowódcy patrolu również - dodała, ale zignorowałem to.

Miałem świadomość, że złość im wszystkim minie, prędzej czy później.

- Jutro mają cię odwiedzić kryminalni i przesłuchać w sprawie tego dziada. Mnie już przesłuchiwali. Chyba Nie będzie tak źle.

- Mam nadzieję. Zabieranie broni z komendy Nie było rozsądne.

- Dla mnie było. Dzięki temu psycholog w końcu został złapany. W przeciwnym razie chodziłby bezkarnie po świecie, a za to, co nam wszystkim zrobił, należy mu się odpowiednia kara.

- Trudno mi się z tym Nie zgodzić - stwierdziłem.

Zamilkliśmy. Nagle Karolina wstała.

- Wpadnę do ciebie jutro - odezwała się cicho. - Trzymaj się.

- Ty też. I wyśpij się porządnie. Już naprawdę Nie musisz się martwić.

Nasze spojrzenia się spotkały. W jej oczach dostrzegłem jakiś błysk. Podeszła do mnie, a ja ująłem ją za rękę.

- Uważaj na siebie - poprosiłem łagodnie.

W odpowiedzi uśmiechnęła się, puściła mnie i wyszła. Zostałem sam, czując się strasznie dziwnie. Jeszcze nigdy Nie widziałem, żeby patrzyła na mnie w ten sposób. Niemal natychmiast przypomniała mi się scena z rancza, kiedy na moje stwierdzenie, że jestem sam odpowiedziała, że tak Nie jest. Że ona jest ze mną. Siedzieliśmy razem i piliśmy wino. Czy to możliwe, żeby… Pokręciłem głową z niedowierzaniem. Nie, to Nie mogło być możliwe.

 

Karolina:

 

Wyszłam przed szpital i wsiadłam do samochodu. Czułam się naprawdę niezręcznie. Generalnie jestem twarda i nieustępliwa, ale jeśli idzie o uczucia… Chyba Nie umiem wyrażać ich wprost. Poza tym Nie wiedziałam, co się stanie, jeśli powiem Mikołajowi prawdę. To wszystko było bardzo ryzykowne. Wróciłam do domu struta i nieobecna.

Na następny dzień znowu pojechałam do szpitala. Wzięłam kilka dni urlopu w pracy, więc mogłam sobie na to pozwolić. Znalazłam się tam w momencie, gdy kryminalni wychodzili od Mikołaja. Najwidoczniej zdążyli go już przesłuchać. Od czasu tego feralnego dnia jego była żona Nie odwiedziła go ani razu, za to Dominika z Anią przychodziły codziennie. Naprawdę go kochały. Weszłam do Sali, a on uśmiechnął się.

- Cześć - odezwał się. - Słyszałaś nowinę?

- Nie. Jaką? Wiesz, że Nie wolno mi rozmawiać z lekarzami.

- Jeszcze tydzień i stąd wychodzę. Nareszcie, bo strasznie mi nudno. Tęsknię za przestępcami.

Zachichotałam.

- A myślałam, że po ostatnim będziesz miał ich dość.

- Ja? Nigdy w życiu. - Zaśmiał się. - Ale zdecydowanie wolę patrole. To z Wolańskim było moją porażką życiową.

- Przestań gadać bzdury. Nic Nie mogłeś zrobić. Przecież mógł cię zabić.

- Wiem - stwierdził ponuro. - Kryminalni mnie przesłuchiwali. Ale masz rację. Chyba Nie będzie tak źle. Okaże się za parę dni.

- Będzie dobrze - pocieszyłam go. - Nie martw się.

Naprawdę pragnęłam go wesprzeć. W końcu był moim przyjacielem.

- Mogę cię o coś zapytać? - spytał nagle.

Skinęłam głową, czując, że robi mi się gorąco.

- Powiedz mi… Wszystko w porządku? - zaczął. - Wczoraj, gdy na mnie patrzyłaś… Wiesz, tuż przed wyjściem… Miałaś w oczach taki błysk. Nie wiem jak to nazwać.

Poczułam, że się rumienię. Przysiadłam na krześle.

- Ehm, Mikołaj… - zaczęłam.

- No mów. Nie krępuj się. Aspirancie sztabowy, to Nie przystoi.

Zaśmiałam się.

- Ale to… głupie - wyznałam. - Bo ja… ja się zakochałam.

- Super! Nareszcie. W kim? - zapytał zaintrygowany.

- No… właśnie w tym cały problem.

Westchnęłam. Nie mogłam mu tego powiedzieć, naprawdę Nie mogłam. On Nie powinien się o tym dowiedzieć. Ale już Nie było odwrotu.

- W tobie - oznajmiłam w końcu.

Zaległa głucha cisza. Żadne z nas jej Nie przerwało. Widziałam jak Mikołaj patrzy na mnie, wyraźnie zaskoczony.

- powiedz coś - odezwałam się po upływie paru minut. - Nie patrz tak na mnie, tylko przemów wreszcie.

- Jestem… Jestem pozytywnie zaskoczony - usłyszałam wreszcie i odetchnęłam z ulgą.

- No, więc? - spytałam. - Co w związku z tym?

- Karolina, chyba najwyższy czas, żebyśmy oboje to przed sobą przyznali. Pamiętasz scenę z rancza?

- Trudno jej Nie zapomnieć - potwierdziłam z uśmiechem.

- Widzisz? Więc znasz moją odpowiedź. Chciałbym ci przypomnieć, że to dzięki tobie Nie sprzedałem tego spadku, który odziedziczyłem po wujku. I że to tam piliśmy wino. Takich rzeczy, drobnych, bo drobnych, ale się Nie zapomina.

Uśmiechnęłam się szeroko. Byłam teraz naprawdę szczęśliwa. Przede wszystkim cieszył mnie fakt, że Mikołaj przeżył i że wszystko niedługo wróci do normy. On też się uśmiechnął, a mnie to wystarczyło. Ten uśmiech znaczył więcej niż jakiekolwiek słowa.

- Będzie dobrze - powiedział cicho, ściskając moją dłoń.

- Wiem - odpowiedziałam krótko, odwzajemniając gest. - Wiem, że będzie.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania