Poprzednie częściAeis: Fałszywa Dusza - Prolog

Aeis: Fałszywa Dusza - Rozdział I

ROZDZIAŁ I

 

Powietrze wokół czerwonej kamienicy na ulicy Węglowej zaczynało gęstnieć i powoli otulać mleczną mgiełką pobliskie drzewa i budynki. Słońce zaszło już jakiś czas temu i teraz nastawał ten charakterystyczny półmrok, w którym nad pokrytym cieniami miastem jesienne niebo świeciło jasnym granatem niczym wielka lampa halogenowa. Julia stała oparta o ceglaną ścianę obok wejścia do niedużej kawiarenki i obserwowała, jak raz po razie rozpływają się cząsteczki powietrza jej oddechów. Było zimno. Oj, piekielnie zimno.

– Kurde no – wymamrotała przez zęby, wyciągając z kieszeni ciemnego płaszcza swój telefon, już bodaj po raz dwudziesty w ciągu ostatniej pół godziny. Dziewiętnasta czterdzieści dwie. Ktokolwiek miał się tu zjawić, spóźniał się już ponad czterdzieści minut. Co za faux pas! A jeśli to był tylko głupi żart?

Dziewczyna sama nie wiedziała, dlaczego zgodziła się na coś tak idiotycznego, jak randka w ciemno. No proszę, jak to w ogóle infantylnie brzmi! Ale problem Julii polegał na tym, że – delikatnie mówiąc – była mało asertywna, a od czasu przeprowadzki do stolicy z nikim się nie spotykała. No okej, był niby Tomek. Ale Tomka zostawiła w swoim poprzednim miejscu zamieszkania razem z niewielką liczbą wspólnych wspomnień i jedynie obietnicami częstych maili czy sporadycznych odwiedzin. Do końca wakacji jakoś podtrzymywali ze sobą kontakt, zapewniając się o nigdy nieprzemijających głębokich uczuciach, jednak z chwilą rozpoczęcia roku szkolnego i wejścia w aktywne towarzysko kręgi, owe uczucia nagle gdzieś się zapodziały i ostatecznie zupełnie wygasły.

Julia Potocka podjęła naukę w drugiej klasie liceum imienia Adrianny Przepiórki pełna obaw przed tym dziewiętnastowiecznym budynkiem przynajmniej pięć razy większym od poprzedniej szkoły oraz przed tyleż samo liczniejszą uczniowską bracią. Wejście do kilkukondygnacyjnej budowli ze wschodnim i zachodnim skrzydłem oraz specjalnym obserwatorium na szczycie zdobiły potężne kolumny i stanowczo za duże drzwi. Lekcje odbywały się w obszernych salach pełnych komputerów, książek i sprzętów potrzebnych do nauki, a nie w ciasnych klitkach mieszczących maksymalnie dwadzieścia osób, które Julia mimo wszystko wspominała z sentymentem. Zamiast dziewiętnastego, zajmowała teraz dwudzieste ósme miejsce na liście w dzienniku, w trzydziestopięcioosobowej klasie pełnej ludzi, którzy już przecież dobrze zdążyli się poznać i przyzwyczaić do tego miejsca przez cały poprzedni rok.

Onieśmielona szara myszka pierwszego dnia w nowej szkole usiadła samotnie w jedynej wolnej ławce tuż przy biurku nauczyciela i próbowała znieść tkwiące w niej przesadnie ciekawskie spojrzenia nastolatków. Zawsze skrycie pragnęła bywać w centrum uwagi, jednak zwykle realia psuły takie momenty nagłym zdenerwowaniem i niezręcznością sytuacji. No cóż, Julia nie była nigdy duszą towarzystwa, a to jedynie potęgowało wstydliwość i kompleksy. W poprzednich szkołach uchodziła raczej za dziewczynę wycofaną oraz podległą wpływom innych, w dodatku mającą dość dziwne zainteresowania: słuchała niepopularnej wśród rówieśników muzyki, oglądała zbyt niepoważne jak na ich gusta filmy i często przychodziła do szkoły ubrana we własnoręcznie uszyte ciuchy.

Te wszystkie rzeczy być może w innym otoczeniu wzbudziłyby co najmniej ciekawość, jednak tam – w rodzinnym miasteczku dziewczyny, liczącym ledwie pięćdziesiąt tysięcy mieszkańców – otrzymały od nastoletniej społeczności niechlubne miano „lamerskich”. Dlatego Julia zmuszała się do chodzenia na imprezy, dostosowywała swoje gusta, zdejmowała swój wyszydełkowany szalik, sweterek czy czapkę, kiedy spotkała się z jakimś krytycznym komentarzem „obeznanych w modzie” koleżanek, aż w końcu zamknęła swoją prawdziwą osobowość głęboko w pudełku niespełnionych ambicji. Tylko wtedy była przekonana, że jest w pełni akceptowana przez innych.

 

Siedziała zatem w zupełnie nowej szkole, w najmniej popularnej klasowej ławce i czuła na swoim karku kilkadziesiąt par oczu. Miała wrażenie, że razem z krzesłem wędruje głęboko pod ziemię, że właśnie powtarza się historia jej ostatnich lat. Lecz wtedy pojawiła się Angelika.

– Siemka! – zaczęła wesoło. Bezpardonowo wgramoliła się na krzesło obok Julii i wlepiła w nią wielkie błękitne oczy z obficie pomalowanymi rzęsami i powiekami. Jasne, tlenione włosy opadły jej przed ramiona. – Skąd tu wylądowałaś?

– Z pierwszego liceum w Kruszcu... – Julia nieśmiało wybełkotała nazwę małej mieściny, z której pochodziła. Nie wychowała się w bogatym domu. Jej ojciec, z wykształcenia księgowy, dopiero teraz dostał wyjątkowo dobrze płatną posadę w urzędzie i stąd cała przeprowadzka. Mama natomiast, kiedyś nauczycielka angielskiego, od dawna nie pracowała już na etacie i tylko od czasu do czasu udzielała prywatnych korepetycji. Nigdy nie mieli długów, jednak wiodło im się „na styk”, tak że Julia rzadko kiedy mogła sobie pozwolić na typowe dla jej wieku zachcianki, jak chociażby markowe ubrania, nowy telefon, o wakacjach za granicą już nie wspominając.

Wstydziła się do tego przyznawać przed tymi wszystkimi nastolatkami, którzy pewnie od urodzenia wychowywali się w stolicy kraju. Modni, rozrywkowi, barwnie poubierani w odważne i skrajnie różnorodne ciuchy, pewni siebie i jacyś tacy ładniejsi, wyżsi, bardziej wysportowani. Dziewczyna popatrzyła na otaczające ją osoby, wśród których zapragnęła się znaleźć, i znów poczuła się wyobcowana. Postanowiła jednak, że nie pozwoli po raz kolejny przypiąć sobie łatki dziwoląga. Spróbowała nabrać pewności siebie; podniosła głowę wyżej i ujrzała na twarzy swojej rozmówczyni szczery uśmiech, który w żaden sposób nie mógł świadczyć o pogardzie co do jej pochodzenia czy wyglądu. To był dobry znak.

– Ha ha, pewnie czujesz się strasznie, tak wchodzić do obcej klasy w samym środku liceum, co? – retorycznie zapytała Angelika i nie czekając na reakcję Julii, dodała: – Luz, już ja cię tutaj wkręcę w towarzystwo!

 

I tak zaczęła się dość niecodzienna przyjaźń dwóch nastolatek, której raczej nie doświadczy się w wielu opowieściach o licealnym życiu. Angelika była typową szkolną gwiazdą i swoistym centrum towarzyskim całej uczniowskiej społeczności. Z lekko podłużną, acz delikatną twarzą, wielkimi oczami, nadzwyczaj długimi włosami i idealnymi proporcjami ciała wyglądała jak wzięta prosto z okładki Vogue'a. Jeśli zaś dodamy do tego nieodstępujący jej na krok kordon zakompleksionych, ślepo wpatrzonych w nią wielbicielek, który podążał za dziewczyną na każdej przerwie niczym królewska obstawa, mamy idealny obraz typowej wrednej rywalki głównych bohaterek z seriali czy książek dla nastolatków.

Różnica jednak polegała na tym, iż Angie – w przeciwieństwie do owych perfidnych charakterów – stanowiła oazę serdeczności, ciepła i szczerości, której ulegał dosłownie każdy i po prostu nie można było jej nie lubić. A że nie należała też do osób najbystrzejszych, niemal nie zdawała sobie sprawy ze swojej pozycji i uwielbienia, którym była codziennie obdarzana. Dla niej to po prostu było absolutnie naturalne. I jakimś dziwnym trafem na swoją nową najlepszą przyjaciółkę wybrała akurat Julię Potocką, wyznaczając sobie misję socjalizowania zagubionej w nowym otoczeniu dziewczyny.

Julia była z tego niezwykle rada, lecz jednocześnie bardzo podejrzliwa. Nigdy nie śmiała nawet przypuszczać, że osoba tego pokroju zwróci na nią uwagę, a co dopiero szczerze polubi. Przez pierwsze tygodnie nie mogła się oprzeć wrażeniu, iż Angelika ma w tej przyjaźni jakiś ukryty interes. Jednak blond ślicznotka po prostu kochała wszystkich ludzi i, niczym bajkowa księżniczka, widziała w nich same pozytywne cechy.

Prowadzona za rączkę po tajnikach licealnego życia w wielkim mieście Julia prędko się zaaklimatyzowała i już w ciągu miesiąca dołączyła do obstawy radosnej Angeliki, słuchając każdego słowa charyzmatycznej blondynki i często zapominając, że sama również posiada na niektóre tematy własne zdanie. Jednocześnie przy tej seksownej i żwawej ślicznotce własna samoocena młodziutkiej panny Potockiej podświadomie jeszcze bardziej malała – jej raczej średni wzrost nagle wydawał się o wiele niższy, jej ładne krągłe kształty stały się stanowczo zbyt krągłe, a ciemne kasztanowe włosy spopielały i zrzedły przy świecących jasnym złotem puklach Angeliki. Ale teraz najbardziej liczył się fakt, że była częścią tego kolorowego orszaku, chodziła na imprezy do najpopularniejszych osób i – w swoim własnym, nastoletnim mniemaniu – była Kimś. W towarzystwie raczej siedziała na uboczu i mało kto zwracał na nią uwagę, jednak nie przejmowała się – w końcu była do tego przyzwyczajona. Jej własnoręcznie zrobione ciuchy również nie były w żaden sposób komentowane (musiała zresztą z przykrością przyznać w duchu, iż faktycznie z kanonami mody niewiele miały wspólnego), jednak sama świadomość należenia do grupy vipów i związana z tym satysfakcja były w stanie przyćmić nawet największe rozterki i wątpliwości.

 

Jak już zatem było powiedziane, asertywność nie należała do atutów Julii Potockiej. Dlatego sterczała teraz jak kołek pod czarniejącym niebem, nerwowo zerkając na nieubłaganie zmieniające się cyferki w telefonie. Czy on w ogóle przyjdzie?

Dzień wcześniej Angelika naskoczyła z typowym dla siebie entuzjazmem na Julię, kiedy wychodziły po historii na korytarz prowadzący do szkolnej auli. Była tam jeszcze Paulina, bodaj największa powiernica Angie, dziewczyna o okrągłej, śniadej buzi delikatnie pokrytej piegami. Zdawała się lubić Julię, jednak od początku zwracała się do niej z pewną rezerwą. Bywała wyraźnie zazdrosna o Angelikę, chociaż główna zainteresowana oczywiście tego nie dostrzegała.

– Heej ho, a zgadnij, z kim umówiłyśmy cię na jutro wieczór! – To nawet nie było pytanie.

– Yyy... – W tym krótkim stwierdzeniu Julia uruchomiła wszystkie procesy myślowe, próbując przypomnieć sobie, czy Angelika nawiązuje do jakiejś poprzedniej rozmowy, czy może też pomyliła ją z inną swoją przyjaciółką – a to zdarzyło się już nie raz. Nagle przed nosem ujrzała niewyraźne zdjęcie z jakiejś imprezy, na którym dwóch wesołych młodzieńców wykrzywiało swoje twarze w miny, które niewątpliwie wydawały im się wtedy bardzo zabawne. Obaj mieli ciemne i dość bujne czupryny oraz łagodne rysy. W białym świetle flesza oraz z czerwonymi wampirzymi oczami wydali się Julii identyczni i zupełnie obcy.

– To ten. – Palec, albo raczej barwny paznokieć Angeliki wskazał na chłopaka po lewej stronie. – Patryk. Pamiętasz go, był u Kamili na osiemnastce. Brat Klaudii z trzeciej A. Chodzi wszędzie z Danielem z trzeciej C, to zresztą ten drugi na fotce. Kojarzysz?

Liczba informacji do przeanalizowania rosła w zastraszającym tempie. Ale owszem, Julia kojarzyła już tę dwójkę. Co prawda nigdy nie pamiętała, który to Daniel, a który Patryk, ale zadowolił ją fakt, że mniej więcej wie, na czym stoi.

– Yy, tak. Ale zaraz, co wy takiego zrobiłyście? – Do Julii chyba dopiero teraz to dotarło.

– No, umówiłyśmy was! Taka randka w ciemno, chociaż niezupełnie, bo w końcu mniej więcej się znacie. Właściwie to Paulina wpadła na ten pomysł. – Wspomniana dziewczyna niewinnie zamrugała oczami. – Ale uważam, że to genialna idea. Jakiś czas temu mówiłaś przecież, że ten twój olał cię zupełnie, prawda? – Wyrzucając z siebie słowa niemal na jednym wydechu, Angelika nie czekała na odpowiedź: – No, a Patryk rozstał się ze swoją jakieś pół roku temu. Wyobraź sobie, że on też lubi te japońskie filmy, o których kiedyś wspominałaś. Pójdź jutro koniecznie, będzie super, zobaczysz!

I jakże Julia mogła odmówić tej bezgranicznej radości w oczach Angeliki, która prawie dostała skrzydeł i cały kolejny dzień unosiła się z podekscytowania, że uszczęśliwi swoją przyjaciółkę? Co z tego, że sama bohaterka owego spotkania nie miała tu wiele do powiedzenia? Kiedy Julia przed godziną dziewiętnastą stanęła przy czerwonej kamienicy, która mieściła się rzut beretem od jej szkoły, tłumaczyła sobie całe zajście tęsknotą do pozostawionych w Kruszcu uczuć i całkiem niebanalną urodą Patryka. W końcu co może pójść nie tak? Najwyżej nie przypadną sobie do gustu i zostaną dobrymi znajomymi.

 

Jednak nie były to wszystkie powody, dla których dziewczyna zaryzykowała utratę jednego z niewielu wolnych popołudni. Poza wspomnianym brakiem asertywności i pragnieniem przebywania w blasku reflektorów (chociaż na razie reflektory te nazywały się Angelika), Julia miała tendencję do brnięcia przez życie z głową w chmurach tak wysoko, iż rzadko dotykała stopami gruntu. Zamiast aktywnie kierować życiem w realnym świecie, wolała odpływać do uniwersum własnych fantazji i niespełnionych pragnień. Miała nadzieję, że gdzieś tam, w przyszłości, może całkiem niedaleko, może tuż za rogiem, czai się jej wyjątkowe i niepowtarzalne przeznaczenie, które uwolni prawdziwą Julię z ciała tej niepozornej i cichej nastolatki. Tak sobie właśnie tłumaczyła lęk przed światem, który w rzeczywistości bardzo mało znała. Dlatego zwykła iść tam, gdzie życie samo ją niosło, biernie obserwując kolej rzeczy i z nadzieją wypatrując tego wymarzonego i magicznego punktu zwrotnego.

– Najpierw autobus wywozi was poza miasto, potem wbijacie się na koncert bez biletów, chodzicie wieczorami po lasach, a teraz chcesz iść na spotkanie z jakimś kompletnie nieznanym chłopakiem... – Mama Julii wyliczała kolejne ekscesy córki, głęboko wzdychając. – W co jeszcze wpakuje cię ta cała Angelika?

Nie dało się ukryć, że wszystkie powyższe incydenty (wraz z masą innych, o których pani Potocka wolała już nie wspominać) narodziły się w głowie tej nieprzewidywalnej piękności o rozbrajającym uśmiechu. Julia podążała za nią wszędzie niczym osobisty ochroniarz i mimo że była świadoma głupoty i niebezpieczeństwa niektórych wybryków, dopiero przy Angelice czuła, że przeżywa swoje życie w pełni. Każde nowe miejsce było potencjalną szansą na jakieś magiczne zdarzenie i, chociaż w duchu sama śmiała się ze swojej naiwności, mimo ciągłych rozczarowań wciąż w to mocno wierzyła.

Mama Julii z jednej strony cieszyła się, że córka nareszcie znalazła przyjaciółkę i jest aktywna towarzysko, z drugiej jednak mocno kręciła nosem na wybryki nastolatek, o których – do czasu leśnego epizodu i wynikłej zeń niemałej afery wśród rodziców – dowiadywała się dopiero po fakcie. Teraz dziewczyna miała obowiązek informować o wszystkich swoich planach na bieżąco.

– Patryk wcale nie jest nieznany! – oburzyła się Julia. – Chodzi do mojej szkoły. I byłam z nim na dwóch imprezach. I jest całkiem fajny. – Ostatni fakt oczywiście podkolorowała, ale argumentacja na szczęście wystarczyła, aby przekonać mamę, że nic złego nie wydarzy się zaledwie kilka ulic od ich domu w spokojnej i popularnej wśród młodzieży kawiarence.

 

Pod czerwoną kamienicą mijały minuty, jednak żaden przechodzień nie okazywał się Patrykiem. Narastająca w dziewczynie irytacja powoli przeradzała się w czarną rozpacz, spowodowaną obawą, że chłopak po prostu ją wystawił, jak tylko zorientował się, kim jest jego randka w ciemno. W dodatku dosłownie zrobiło się wokół ciemno i Julia wolała nie kontynuować samotnego oczekiwania w coraz bardziej wyludniającym się miejscu. Już miała udać się w stronę przystanku autobusowego, kiedy dostrzegła kolejną osobę zbliżającą się do kawiarni. No nareszcie! To był Patryk.

Ale czy na pewno on? Faktycznie nie znała chłopaka jakoś wyjątkowo dobrze, głównie z widzenia na imprezach i w szkole, ale nigdy wcześniej nie widziała go ubranego w potężne glanowate buty oraz długi, ciągnący się po ziemi, czarny płaszcz, z narzuconym na głowę kapturem. Nie pasowało to raczej do zwolennika kolorowych bluz i t-shirtów z nadrukami. Zresztą nie pasowało w ogóle do tego otoczenia i normalnie poubieranych ludzi. Co poniektórzy nie omieszkiwali odwracać za nim zdumione głowy, lecz to nie ekscentryczny wygląd chłopaka ich tak intrygował (w końcu młodzieńcza moda przybierała już bardziej ekstremalne oblicza); kroczył on bowiem w nienaturalnie apatyczny sposób, jakby bardziej sunął przez chodnik, aniżeli po nim szedł. Na tle migających i rozproszonych przez wieczorną mgłę kolorowych świateł ulicy wyglądał jak mroczna zjawa. Kiedy podszedł trochę bliżej, Julia dostrzegła w jego uszach słuchawki, zaś na szyi chowający się pod płaszczem srebrny wisior na grubym łańcuchu. Spod kaptura wystawały w nieładzie kosmyki ciemnych włosów.

Nie ruszyła się z miejsca i czekała. Przed momentem, pełna kipiących w środku emocji, była gotowa wypomnieć delikwentowi niewybaczalne spóźnienie, jednak teraz nogi jej zmiękły, a górę wzięła nieśmiałość i przyspieszone bicie serca. Będzie grzecznie czekać. Tak, niech spóźnialski sam się tłumaczy i podejmie inicjatywę. W końcu już piętnaście minut temu mogła sobie stąd pójść.

Patryk jednak zbliżał się do dziewczyny powoli, a jego wzrok, skierowany prosto przed siebie, był kompletnie nieobecny i pusty. W końcu minął ją, minął tak bezczelnie blisko, zupełnie nie zwracając na Julię uwagi, że dziewczyna zamarła z przerażenia. Zdało jej się, że chłopak poruszał bezdźwięcznie ustami w jakimś dziwnym tempie, formując z nich kształty niepodobne do wypowiadania żadnych słów. Czyżby pomyliła osoby? Ale to było niemożliwe – kimkolwiek był ów zakapturzony jegomość, mogłaby przysiąc, że zna tę twarz – ba, że nie raz z nim rozmawiała! Chciała zawołać chłopaka po imieniu, ale zawahała się. Raz, ze wolała nie palnąć głupoty, zwracając się nie do tej osoby co trzeba, a dwa – przechodząca obok postać emanowała jakąś dziwnie niepokojącą aurą, która przeraziła dziewczynę. Wpatrywała się w falujący czarny płaszcz oddalający się od kawiarni i uznała, że tyle było z jej randki w ciemno.

Wtem zacieniona postać skręciła na chodnik przy ulicy Paproci, prowadzący prosto do szkoły. To było o tyle niespodziewane, że budynek na pewno został już dawno zamknięty, a w okolicy nie znajdowały się żadne inne atrakcje poza kawiarnią. Mgła robiła się coraz gęstsza i ledwo już było widać drugi koniec ulicy. Julia ponownie skupiła wzrok na chłopaku i wtedy właśnie podjęła chyba najgłupszą, najbardziej nieprzemyślaną i jednocześnie nieodwracalnie zgubną decyzję w całym swoim życiu – poszła za nim.

Średnia ocena: 3.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania