Poprzednie częściAeis: Fałszywa Dusza - Prolog

Aeis: Fałszywa Dusza - Rozdział III

ROZDZIAŁ III

 

Ogłuszający, jednostajny szum wypełnił jej głowę, a przed oczami pojawiła się bezkresna biel bez widocznej ziemi, nieba czy horyzontu. Chciała złapać się za uszy, ale nie czuła, aby ruszała rękami; spróbowała zasłonić oczy, ale dłonie odmówiły jej posłuszeństwa, a zamykane powieki wciąż ukazywały ten sam biały świat. To było koszmarne. Miała wrażenie, że się dusi, że ta pozornie pusta przestrzeń zaraz ją przygniecie. Myślała, że cała wiruje, chociaż nie odczuwała żadnego ruchu ani nie potrafiła rozróżnić góry od dołu. Było coraz głośniej, coraz jaśniej, coraz szybciej, aż zdało jej się, że zaraz wybuchnie.

 

Gwałtowny powrót grawitacji powalił ją na ziemię. Zapadła cisza, przerywana sporadycznie echem kapiących w oddali kropli wody. Julia objęła mocno głowę i trwała w bezruchu dłuższy czas, próbując otrząsnąć się po przeżytej właśnie traumie oraz zdobyć pewność, że ten koszmarny szum wplątany w wirującą biel już nie wróci. Kiedy wreszcie odważyła się podnieść wzrok i rozeznać w okolicy, była zdezorientowana. Zobaczyła ten sam portal z rzeźbą kobiety, te same schody na górę. Nadal znajdowała się w kamiennej komnacie?

Jednak chwila oprzytomnienia pozwoliła ocenić, iż obecne pomieszczenie mimo wszystko różni się od poprzedniego. Było puste i bardzo ciemne, a ze szczytu schodów jarzyło się delikatne płomienne światło i tylko dzięki niemu dało się dostrzec kontury otoczenia. Dziewczyna obejrzała się i, ku niemałemu przerażeniu, spostrzegła jedynie kamienną ścianę. Żadnego portalu, żadnego powrotnego przejścia. Cóż za pech z tymi drzwiami dzisiaj, pomyślała. Znowu pozostaje jedynie droga naprzód.

 

Im wyżej wspinała się po schodach, tym mocniej biło jej serce. Poczuła powiew mroźnego wiatru i zapach zimy, więc odruchowo poprawiła chustę i zapięcie płaszcza, które niestety srodze ucierpiały podczas przygód z brudnymi skałami. Dotarła na górę, gdzie znajdowało się wyjście z jaskini. Do ściany przymocowano tu niewielką pochodnię, która już dogasała, migocząc pomarańczowymi iskrami. Na zewnątrz panowała noc, a śnieg padał obficie.

I właśnie nie wszystkie dotychczasowe niespodzianki, tylko te lądujące na nosie i policzkach płatki najzwyklejszego białego puchu stanowiły granicę cierpliwości nastolatki. To było już po prostu zbyt wiele, aby traktować obecne zajścia poważnie! Julia nigdy nie doświadczyła podobnie realistycznego snu, zatem do teraz, do tych przeklętych płatków śniegu, nawet przez moment nie wątpiła w realność wydarzeń. Obecnie jednak chciało jej się śmiać. To NIE MOŻE być prawdziwe. Nie ma opcji. Może czegoś się naćpała? Oczywiście, to również byłoby dziwne, jako że dziewczyna stroniła od używek, jednak na bank, na sto procent, nie byłoby dziwniejsze, niż właśnie rozpościerający się przed nią krajobraz ośnieżonych ruin na tle górskich łańcuchów!

Znów zawirowało jej w głowie, tym razem jednak od wysokości oraz nadmiaru rześkiego powietrza. Po prawej stronie oraz przed sobą miała przepaść. Po lewej jednak prowadziła w dół kamienista wąska ścieżka, wijąca się wzdłuż masywu skalnego wysokiego na jakiś tysiąc metrów. Jaskinia mieściła się mniej więcej w połowie drogi od ziemi do szczytu, a i tak dziewczyna ledwie mogła dostrzec czubek góry. W dół wolała nie patrzeć.

Nastolatka przyznała, że owszem, nie zdążyła jeszcze dobrze poznać swojego nowego miejsca zamieszkania. W zasadzie poza trasą do szkoły i do centrum nie orientowała się wcale, gdyż wszędzie indziej zawozili ją znajomi. Ale dałaby sobie rękę uciąć, że w tym rejonie kraju nie ma żadnych cholernych gór! I w co ja się wkopałam, westchnęła.

Kłęby śnieżnego pyłu krążyły w powietrzu i nieprzyjemnie szczypały w skórę. Gdzieś w oddali słychać było pokrakiwanie ptaków. Nocna sceneria wyglądała niczym ciemność zalana mlekiem, jednak kiedy Julia wytężyła wzrok, dostrzegła kilka niewyraźnych światełek wśród nieokreślonych ruin na dnie doliny. To świadectwo obecności człowieka przypomniało jej o osobie, przez którą tu w ogóle wylądowała. Wzięła się w garść i zaczęła wokół szukać śladów kogokolwiek, kto ostatnio przemierzał przełęcz. Przecież to było zaledwie parę minut temu, chłopak nie mógł odejść daleko.

Tuż za wejściem do jaskini, pod tlącą się pochodnią, znalazła niewyraźne odciski ogromnych butów. Bingo. I chociaż na kamiennej ścieżce śnieg już zdążył pokryć wszelkie ślady niedawnej wędrówki, nastolatka miała pewność, że odpowiedzi na swoje pytania bez wątpienia znajdzie wewnątrz ruin. Wciąż bowiem naiwnie żyła nadzieją, iż cały ten ambaras okaże się jednym wielkim nieporozumieniem, które da się logicznie wyjaśnić.

 

Kolejne pół godziny dziewczyna spędziła na powolnej podróży w głąb doliny. Ścieżka, miejscami wąska na najwyżej metr i cholernie śliska, usłana była kamieniami, gałęziami oraz czymś, co podświadomość Julii nazwała kośćmi. Po bliższym rozpoznaniu okazało się, że to tylko korzenie martwych drzew, ale wyobraźnia nastolatki już zaczęła pracować, a przerażenie się powiększać. Im niżej schodziła, tym więcej napotykała dowodów ludzkiej bytności: kawałki szklanych i glinianych naczyń, brudne strzępy szmat, drewniane koło czy zardzewiałe sztućce – wszystko zniszczone, zgubione bądź pozostawione dawno temu na pastwę mrozu i wilgoci.

Kto tędy podróżował? Dlaczego nikt tego nie posprzątał? Co to w ogóle za miejsce? Liczba pytań rosła tak dynamicznie, że nastolatka zaczęła mieć obawy, czy wszystkie spamięta.

Zbliżające się ruiny bardziej przypominały zbiorowiska ułożonych przypadkowo cegieł aniżeli pozostałości po budowlach czy świątyniach. Niemniej światła pochodni były coraz jaśniejsze i jak magnes przyciągały zmarzniętą na sopel lodu Julię, która nie czuła już nosa i uszu, a głowę zdobiła jej czapka z mroźnego śniegu zamiast własnoręcznie szydełkowanej wełny. Ubrała się w końcu na chłodny jesienny wieczór, a nie zimową wycieczkę po górach! Z radością dotarła pod kamienne zadaszenie i, na ile to było możliwe wśród śnieżnej zawiei, ogrzała się trochę przy ciepłodajnym płomieniu.

Ceglany mur był nierówny, pełen dziur i walającego się wokół gruzu. Wyglądał niemalże, jakby groził rychłym zawaleniem. Przez szczeliny, prócz świstu wiatru, uszy dziewczyny dobiegł głęboki dźwięk, przypominający brzmienie ludzkiego głosu. Ucieszyła się, że idzie w dobrym kierunku. Podążając za echem wzdłuż ściany, kilkanaście kroków za rogiem, Julia zaszła pod wielkie drewniane wrota oraz dwie gigantyczne kolumny, chyba jedyne elementy ruin nietknięte przez czas. Głos wyraźnie dobiegał z wewnątrz i swoim wzniosłym tonem wskazywał na czyjąś przemowę.

Weszła do środka z przeczuciem, że zaraz pewnie i to wejście zostanie zamknięte. Ale już miała to gdzieś. W gorsze bagno nie może już zabrnąć, prawda? Prawda?...

 

W nieoświetlonej komnacie było cieplej, lecz nadal nieprzyjemny chłód wlatywał przez otwory w ścianach. Bezpośrednio naprzeciwko wrót, z muru zwisały ciężkie ciemnoczerwone zasłony. Pośrodku nich majestatycznie prezentował się wysoki na co najmniej pięć metrów gobelin z wizerunkiem jasnowłosej kobiety otoczonej stadem czarnych ptaków – zapewne tej samej damy, która widniała na portalowej rzeźbie. Niewiasta stała z rozłożonymi rękoma, odziana w skromną, lecz półprzeźroczystą suknię. Po jej prawicy, tuż nad dłonią, unosił się wizerunek księżyca z karykaturalną, wykrzywioną w grymasie twarzą; po lewej zaś stronie, w ten sam sposób, lewitowało cudaczne słońce. Kobieta najwyraźniej frunęła w powietrzu, bowiem w tle umieszczono liczne chmury, czarne ptactwo, a na dole gobelinu wytkano malutkie budynki, pola oraz lasy.

Julia zapewne chętnie popodziwiałaby ten precyzyjnie wyszyty obraz, gdyby nie panujący półmrok, przykry chłód, nieustępujący niepokój oraz wciąż narastająca ciekawość. Po obu stronach komnaty znajdowały się schody prowadzące w dół.

Głos mężczyzny – teraz była już tego pewna – stawał się coraz bardziej wyraźny, choć nadal zakłócany echem. Aura otoczenia przywiodła dziewczynie na myśl wielki pusty kościół oraz księdza odprawiającego śmiertelnie nudne kazanie. Nawet podobnie pachniało, a i tembr jego głosu brzmiał kościelnie. Czyżby na dole odbywała się jakaś msza?

 

Zeszła na potężną kondygnację zdobioną w większości zrujnowanymi arkadami i kolumnami. Wysokie, łącznie trzypiętrowe krużganki, otaczały leżący w głębi dziedziniec, wielki na przynajmniej dwa szkolne boiska.

Widok był niesamowity. Mury wokół kondygnacji pięły się ku szczeremu niebu, setki metrów do góry, kończąc się na nierównych wysokościach. Za czasów swojej świetności świątynia ta musiała być wspaniałym, dorównującym górom budynkiem, budzącym respekt nawet u bogów. Teraz po dawnym majestacie ostały się jedynie ścienne wieże z dziurami, które trudno było odróżnić od okien, niedające schronienia nawet przed czymś tak prozaicznym jak padający śnieg. Owe wnęki oraz zadaszenia dały jednak dom stadom dzikich czarnych ptaków, które chmarami obsiadły każdy wolny od wilgoci fragment kamienia i spoglądały z góry na odbywające się w dole widowisko.

A tam, na placu, gęsto tłoczyły się setki zakapturzonych postaci. Wszyscy zgromadzeni byli wokół olbrzymiego pomnika, który rozmiarami doganiał mury budowli. Julia rozpoznała w figurze kobietę z popiersia i gobelinu. Stało się jasne, iż rzeźba przedstawiała królową bądź boginię. Postać wznosiła w stronę nieba prawą dłoń w geście przywitania, a jej włosy kryła gęsta warstwa śniegu przypominająca koronę. Naprzeciwko pomnika, pod jasnym marmurowym blokiem, twarzą zwróconą do zebranych, przemawiał siwobrody mężczyzna.

– ...i odtąd jej kamienne spojrzenie zagląda w głąb duszy każdego człowieka, czy młody, czy stary; czy grzesznik, czy prawy; czy wierny, czy heretyk... – głosił natchniony starzec.

Kryjąc się w cieniu, Julia powoli zeszła na najniższą kondygnację i wspięła się na jeden z bloków marmuru ukrytych za kolumnami. Stąd mogła zarówno idealnie obserwować plac, jak i słyszeć prawie każde słowo mówcy. Od początku miała dobre przeczucie co do drogi; każdy ze zgromadzonych ludzi odziany był w dokładnie taki sam płaszcz, jak ten, który widziała wcześniej na śledzonym chłopaku. Wystarczyło chwilę poszukać wzrokiem...

Jest! Stoi tam! Na wzniesieniu obok przemawiającego, wśród dwóch innych mężczyzn, stał nikt inny, tylko Patryk. Miał zamknięte oczy, a w dłoniach miętolił jakiś świstek papieru. Cały czas wyraźnie się denerwował.

Siwobrody mężczyzna zamilkł. Ton oraz temat jego mowy były tak bardzo wzniosłe, że nawet mimo wysiłku Julia nie potrafiła sobie przypomnieć, o czym on właściwie mówił. Na pewno o tej wszędobylskiej kobiecie, ale kim ona jest? Nastolatka poczuła się jak po nudnej lekcji filozofii.

Wtem na miejsce starca wszedł Patryk. Dziewczyna momentalnie wlepiła w niego szeroko otwarte oczy i nastawiła uszy. Czyli on też będzie przemawiał? Trzecioklasista? W tym świętym i tajemniczym miejscu pełnym dziwnych starców? Tego się nie spodziewała.

Jeden z ptaków zleciał tuż pod blok marmuru, na którym usadowiła się Julia, i zaczął donośnie krakać. Noż cholera, akurat teraz! Schowała się prędko z powrotem za kolumnę, coby przypadkiem skrzeczący odgłos nie przykuł niczyjej uwagi. Pozostało jej słuchanie, jak ciepły, dźwięczny głos rozpoczął swoją przemowę:

– Drodzy zebrani tu bracia! Najwyżsi kapłani Itienu! Bogowie zamieszkujący Per'im! Wypełnia mnie radością myśl, iż w tak chwalebnym dniu doznałem zaszczytu przemawiania do was. – Młodzieniec tak bardzo był przejęty, że musiał przerwać, kiedy głos zaczął mu się lekko załamywać. Jednak mimo to, w kontraście do siwobrodego, jego mowa była miodem na uszy, a przynajmniej dla Julii.

– Kra, kra! – zaskrzeczała wrona. Dziewczyna z lękiem obserwowała, jak ptak zbliżał się do niej z dziwnym zaciekawieniem w oczach, przekrzywiając łebek to w jedną, to w drugą stronę. – Kra!

– W tysiąc pięćsetną rocznicę zstąpienia na ziemię Aeis, w tym świętym okresie dla całego bractwa Itienu i każdego wyznawcy naszej pani, pozwolę sobie przytoczyć fragment z Księgi Przepowiedni, tę nieutraconą jeszcze nadzieję, która każdego dnia wypełnia nasze serca.

W tym momencie zaszeleścił skrawek papieru, a młodzieniec wziął głęboki wdech.

– Kra! – Natrętna wrona nie dawała Julii spokoju, akurat kiedy nastolatka naprawdę chciała słuchać dalej. Głos chłopaka był jak piękna melodia. Mimowolnie pochłaniała każde słowo, szczególnie że mówił coraz śmielej i głośniej. Kim była Aeis? Och, ileż pytań będzie miała do Patryka, kiedy ta cała ceremonia dobiegnie końca!

– Bogini Aeis! – zaczął odważnie chłopak, udzielając tym samym odpowiedzi na myśli dziewczyny. – O, matko prawdziwych dusz, kochanko życia, przywoływaczko wiatru. Tak jak ongiś, zrodzona z aniołów, przybyłaś na ziemię, by strzec swych błędnych dzieci przed niebezpieczeństwem, któremu na imię ułuda... – Gdzieś z głębi dobiegło głośne „kra!”. – ...Tak wierzymy, iż lada dzień zlecisz do nas, wiernych, prowadzona przez wiatry skrzydlatych towarzyszy, i ponownie obdarzysz nas łaską swej dobroci i siły. – Młodzieniec zrobił krótką przerwę, aż echa jego ostatnich słów (oraz wroniego krakania) umilkły.

– Bracia najmilsi! – kontynuował już bardziej spokojnie. – Ten moment wiele dla mnie znaczy. Pamiętam swoją inicjację, jak by to było ledwie wczoraj. A dziś? Stoję pod pomnikiem Najwspanialszej, będąc godzien uwagi waszych uszu i oczu. – (kra!) – Ja, Daniel ze Shyadu, będę...

C-co? Czy dobrze usłyszała? Daniel?! Czyli ten drugi chłopak, znajomy Patryka? Czy to oznacza, iż od samego początku Julia podążała za złą osobą?!

Zszokowana dziewczyna gwałtownie wychyliła głowę, tak jakby patrzenie miało potwierdzić zasłyszane słowa. W tym momencie wrona obrała sobie za cel jej nogę, bezczelnie się na niej usadawiając. To, co się wydarzyło dalej, trwało zaledwie kilka sekund, a było najbardziej niefortunną reakcją łańcuchową o najpoważniejszych konsekwencjach, jakie tylko można sobie wyobrazić:

Dziewczyna momentalnie machnęła nogą, gdy tylko poczuła, że coś tam usiadło. Tym samym potrąciła jeden z kamieni na marmurowym bloku. Ten spadł na inny głaz, który już wcześniej był na granicy równowagi. Przewrócił się na kolumnę arkady, a ta z racji wieku nie wytrzymała naporu i rozpoczęła kilkuetapową sekwencję domina. Spowodowało to nadwyrężenie części konstrukcji i ledwo Julia się zorientowała, a prosto na nią leciała kolumienka z górnej kondygnacji. Ratując się, zeskoczyła z bloku prosto na schody prowadzące na dziedziniec. Przerażona hukami wrona hałaśliwie odleciała, a wraz z nią na sygnał zerwały się kolejne chmary głośnego czarnego ptactwa.

Jeszcze nie minęły echa walonego gruzu z akompaniamentem kraczącego chóru, a setki zdumionych oczu patrzyły, jak deszcz czarnych piór opada powoli wokół leżącej na schodach, poobijanej nastolatki.

 

– Yyy. – Zaczęła zmieszana. Miała powiedzieć „cześć”, jak to zwykli w podobnych sytuacjach mówić bohaterowie seriali, ale kompletnie ją zamurowało. To się nie dzieje naprawdę, to się nie dzieje naprawdę – powtarzała w myślach. Patryk, albo raczej Daniel, wpatrywał się w nią wielkimi oczami, jakby zobaczył zjawę.

– To... ona? – niepewnie spytał jakiś głos wśród tłumu.

– Pani Aeis? – podchwycił ktoś inny.

– Nie może być.

– Czyli intruz? – zachrypiał gniewnie jakiś niski starzec. To się już Julii nie podobało.

– Nie, nie... – podjął młodzieniec, który do niedawna był jeszcze Patrykiem. – To JEST ona. Nasza pani. Spójrzcie! – wskazał szerokim gestem wronie pióra. – Zleciała tu z nieba na skrzydłach duchów powietrza. Aeis!

– Aeis! – powtórzyło kilku naraz.

„Aeis, Aeis!” Tłum zaczął deklamować to imię niczym mantrę. Dziewczyna nie zdążyła jeszcze wstać, jak w trwodze obserwowała masy podekscytowanych kapłanów sunące w jej stronę. Była przerażona do granic przytomności. Zrozpaczona patrzyła na biegnącego w jej kierunku Daniela, który chyba jako jedyny zdołał uchować świadomość umysłu i nie zachowywał się jak w transie. Zanim setki zafascynowanych duchownych otoczyły Julię, chłopak machnął jej przed oczami swoją dłonią. Dostrzegła srebrny pierścień, z którego turkusowego kamienia poraził ją błysk światła. Wnętrze jej ciała wnet zawrzało, a siły natychmiast uleciały. Wszystkie głosy wokół zlały się w jeden głuchy jęk.

Poczuła, jak bezwładnie opada na ręce Daniela.

– Nie jestem Aeis... – wymamrotała ostatkiem sił. Jego usta delikatnie musnęły ucho dziewczyny.

– Wiem. – Usłyszała cichy szept, po czym straciła przytomność.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania