Akcja i reakcja
Jestem człowiekiem szczęśliwym i tak o sobie myślę dopiero od niedawna, a zawdzięczam to podróży służbowej. Postaram się wszystko opowiedzieć, lecz muszę cofnąć się kilkanaście lat wcześniej. Wtedy to wyjechałem do Wiednia, podjąłem tam pracę, było mi stosunkowo łatwo. Kryzysu jeszcze nie było i osoby przyjezdne znacznie lepiej tam traktowano jak teraz. Nikt nie obawiał się, że przybysz zabierze mu pracę. Nawet ze słabą znajomością języka, dostawało się pomoc od zwykłych Austriaków. Zatrudniono mnie początkowo poniżej moich kwalifikacji, lecz z czasem jak poznałem język i potwierdziłem swoje umiejętności. Zacząłem awansować, tak dostałem się na stanowisko kierownicze. Moje obowiązki stały się bardziej odpowiedzialne jak zwykłego robotnika. Teraz to do moich zadań należało, zapewnienie pracy pozostałym pracownikom firmy. Zacząłem podróżować prawie po całym świecie, wszędzie tam gdzie mogłem zaoferować nasze produkty i nabyć nowe technologie. Czasu na moje wojaże nie miałem ograniczonego, ponieważ żyłem samotnie. Winą za taki stan rzeczy obarczałem wyłącznie siebie, nie potrafiłem zadłużyć się w partnerce na resztę życia. Okazji w Wiedniu, mieście wielonarodowościowym pełnym wolnych młodych ślicznych kobiet bywa wiele. Zapraszany jestem na święta różnych wyznań, wesela, uroczystości rodzinne, przyjęcia, przez wszystkich pracowników naszej firmy. Często musiałem nawet komuś odmówić, przez nakładanie się na siebie okazji.
Szef zlecił mi, wyjazd samochodem służbowym do Warszawy, starałem się wywinąć z tego zlecenia. Moje umiejętności prowadzenia auta trochę zardzewiały. Swojego pojazdu nie mam, nie było takiej potrzeby. Zawsze korzystam z przewozów zbiorowych, za bilet roczny imienny na wszystkie środki komunikacji w granicach aglomeracji płacę 365 euro. Bilet tygodniowy na okaziciela kosztuje u nas 16, 20 euro, przy osiąganych dochodach jest to naprawdę tanio. Przemieszczam się po mieście znacznie szybciej jak autem, zaoszczędziłem na zakupie samochodu, jego eksploatacji i opłatach parkingowych.
Moja znajomość języka przeważyła na decyzji, wysłania jednak mnie. Wyjechałem w niedzielę późną nocą, jadę na wschód wygodniejszymi drogami jak te, jakie widziałem przy moim wyjeździe. Podróż do Warszawy była nawet wygodna, lecz już po przekroczeniu granic miasta w poniedziałek rano zaczęły się problemy. Zamknięte ulice na czas remontu, w Wiedniu coś takiego nie istnieje. Roboty wykonywane są teoretycznie osiem godzin na dobę, a praktycznie najwyżej cztery i nie wiem, dlaczego nie dwadzieścia cztery. Wymuszone objazdy, zrozumiałe jedynie dla mieszkańców. Uczepiłem się ogonka pojazdów i jadę w kolumnie samochodów. Przed sobą dostrzegam znak zakaz ruchu, pod spodem jego umieszczona jest wielka tablica z opisem. Starając się przeczytać treść, zahamowałem, poczułem tylko uderzenie w tył. Wysiadłem z auta, wcześniej włączyłem światła awaryjne. Spoglądam na uszkodzenia i oceniam możliwość dalszej jazdy. Lewe tylne oświetlenie całkowicie uszkodzone, czyli brak jest możliwości kontynuowania jazdy. Kierowca samochodu, który spowodował stłuczkę, krzyczy na mnie, wyzywa od najgorszych. Dopiero jak puściłem kwiecistą wiązankę w języku polskim, uspokoił się i mówi.
- Zaskoczył mnie pan tym swoim zatrzymaniem, po cholerę pan stawał.
- Chciałem przeczytać, co napisali pod znakiem. Tyle tego umieścili, że bez dłuższego postoju nie da się – odpowiedziałem.
- Tutaj tego nikt nie czyta, tak nie da się jeździć.
Usunęliśmy pojazdy z jezdni, stanęliśmy na poboczu. Kierowałem pojazdem służbowym i zwykłe oświadczenie sprawcy kolizji, dla firmy ubezpieczeniowej nie wystarczało. Potrzebna była interwencja Policji, tamten kierowca to zrozumiał i przedzwonił po patrol. Czekaliśmy dość długo na radiowóz, w tym czasie dowiedziałem się, co słychać w dawnym moim kraju.
Podjechał tramwaj i z niego wysiadło dwóch policjantów drogówki. Podeszli do nas, zaczęli sporządzać protokół. Zabronili mi dalszej jazdy i na moją prośbę wezwali lawetę. Jak tylko zakończyli czynności służbowe, zaczęli szykowali się do odjazdu teraz autobusem, nie wytrzymałem i zapytałem?
- Przepraszam panów, w policji jest tak biednie, że nie macie radiowozów i korzystacie z komunikacji miejskiej.
- Mamy nowe śliczne radiowozy, tylko dziś jest dzień akcji. Zostaw samochód na parkingu i jedź komunikacją miejską na dowód rejestracyjny. Kampania jest współfinansowana przez Unię Europejską, dzięki niej powstanie w Warszawie osiem parkingów. Policja przyłączyła się do akcji i dzisiaj korzysta z komunikacji zbiorowej – odpowiedział mi policjant w stopniu starszego chorążego, według mojej starej wiedzy.
- Czyli mogę jechać teraz na dowód rejestracyjny – powiedziałem.
- Nie może pan jechać tylko na dowód rejestracyjny. Korzystanie z parkingów jest bezpłatne dla kierowców, którzy mają ważny przynajmniej dobowy bilet komunikacji miejskiej. Pan za parking musi płać, firma pomocy drogowej nie przyłączyła się do akcji – poinformował mnie młodszy chorąży.
Znałem Polski język przynajmniej tak mi się wydawało, lecz nic z tej wypowiedzi nie zrozumiałem.
Odszukałem punkt sprzedaży biletów, co jak się okazało w perspektywie czasowej, nie było wcale łatwe i przyjemne.
- Dzień dobry, dziś jest poniedziałek to poproszę bilet tygodniowy – powiedziałem.
- Nie posiadamy w ofercie biletów tygodniowych, sprzedam panu pięć biletów dobowych i jeden weekendowy.
Mówiła mi jeszcze o jakiś strefach pierwszej i drugiej, godzinach obowiązywania. Nie znałem Warszawy i nie wiedziałem gdzie będę musiał dojechać, poprosiłem o ten na większy obszar na wszelki wypadek. Za bilet zapłaciłem 154 złotych, przeliczyłem szybko wyszło mi 38, 50 euro, drogo, bardzo drogo jak dla mnie obcokrajowca. Wiedziony czystą ciekawością zapytałem, ile kosztuje roczny bilet imienny, takich tez w ofercie nie mają. Sprzedawczyni dała mi cennik, z którego wynika, zapłacę za bilet dziewięćdziesięciodniowy imienny 282 zł. Lub 536 zł. Znowu za słabo znam język żeby być pewny ile naprawdę zapłacę, dla mnie opis był jeden i ten sam.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania