Aksjomat

Powoli zbliżała się rocznica nawiązania znajomości za pośrednictwem sieci internetowej i zwykłego przypadku powstałego podczas przechodzenia na pracę zdalną. Początki zazwyczaj bywają trudne, zwłaszcza gdy zmiany organizacyjne przebiegają w pospiechu, chaotycznie i w sposób źle zorganizowany. Jedynym usprawiedliwieniem bałaganiarstwa i partyzantki była potrzeba zachowania nieznanego wcześniej dystansu i świadczenia pracy na odległość. Niemałym argumentem i bodźcem, dla mnie była potrzeba zachowania źródła utrzymania na dotychczasowym poziomie. Niespodziewanie jak wielu innych pracowników zostałem zmuszony do zainwestowania w szybkie łącze i profesjonalny sprzęt. Teoretycznie mogłem uzyskać komputer od pracodawcy, lecz po zastanowieniu, uznałem, że lepiej mieć swój tak na wszelki wypadek.

Innym równie ważnym, a może i priorytetowym problemem było zapewnienie sobie stałych dostaw pożywienia. Komuś może i wydaje się to głupie, lecz dla osoby jedzącej tylko na mieście, stanowiło to spore wyzwanie. Dotychczasowe przyzwyczajenia musiałem szybko zmienić i to w czasie dla mnie najmniej odpowiednim. Najlepiej podczas pandemii z przetrwaniem radziły sobie pizzerie i catering dietetyczny. Placek drożdżowy z dodatkami pochłaniany co dzień, powodował przybieranie wagi. Jego przeciwieństwem, były potrawy mało kaloryczne. Tylko po takim posiłku dalej odczuwałem głód i uśmierzałem go różnymi przekąskami. Niezauważalnie w pierwszej fazie, lecz z coraz bardziej odczuwalną intensywnością, zacząłem odczuwać bóle kręgosłupa i skurcze mięśni nóg z powodu przebywania zbyt długo w jednej pozycji. Chcąc pozbyć się tych dolegliwości, zapuściłem się w sieć w poszukiwaniu porad zniwelowanie tych dolegliwości. Proste ćwiczenia, jakie można było wykonywać w niewielkim mieszkanku, okazały się dość skomplikowane, przez nadmierną masę ciała. Ograniczenie wysiłku fizycznego przez pewien czas i pochłanianie pokus wysokokalorycznych nastawianych w zasięgu ręki, zaowocowało przybraniem na wadze. Poluzowanie restrykcji i zakazu przemieszczania się, nie przełożyło się w szybkim powrocie do wagi, jaką miałem przed pandemią. Dalej wiązanie sznurowadeł w bucie stanowiło wyzwanie. Jedynym szybkim sposobem na pozbycie się tłuszczyku, przed nadciągnięciem drugiej fali, była mobilizacja w ograniczeniu jedzenia i picia napojów gazowanych, a zwłaszcza energetyków. Kłopoty z respektowaniem własnych postanowień po miesiącu przerosły mnie, przez mój słaby charakter. Pilnie potrzebowałem jakiegoś trenera personalnego, który byłby w stanie zastąpić braki w silnej woli. Niestety po kilku nieudanych próbach z mojej winy zostałem sam, ponieważ nie skakałem jak małpka, tylko miałem niezmiennie jakieś, ale, do poleceń. Zupełnie inne podejście do fizycznych ćwiczeń miała małżonka przyjaciela, darła się na niego i nie słuchała, jak mówił, że jest zmęczony. Zachowanie naganne przynosiło skutek i jemu nie rósł brzuszek. Wtedy pierwszy raz zazdrościłem swoim kolegom, którzy mają żony potrafiące nie tylko gotować, lecz wymusić na mężu to, co dla niego jest najlepsze. Wiele razy przy podobnych okazjach rozchodziły się pogłoski o kłótniach, rozstaniach czy cichych dniach. Jednak statystyki przy porównywaniu mężczyzn informowały, że żonaci żyją dłużej, o ile nie była to ściema w wykonaniu kobiet.

Umieściłem wpis w szeregu wielu różnych komentarzy, po reakcji na wypowiedz ekspertki o emocjonalnej odporności społeczeństwa w czasach pandemii. Uświadamiała matołków, co się z nimi dzieje, gdy cierpią więzi społeczne, przyjaźń ulega zachwianiu, opuszcza dotychczasowy optymizm i dobry humor. Pierwszy reaguje nasz układ odpornościowy i staje się bardziej podatny na schorzenia. Zagadnienie musiało być dla niektórych niesłychanie istotne, skoro pod wpływem emocji zapomnieli o manierach i rozpętali wulgarną kłótnię. Jedna osoba dolała oliwy do ognia, stwierdzając, że ludzie poturbowani przez covidowe traumy starają się dopieścić mózg przyjemnością, jaką jest jedzenie. Jednocześnie zapominają o ruchu nawet na niewielkiej przestrzeni, który jest zdrowym sposobem na rozładowanie napięcia.

Przeczytałem i pomimo wstydzenia się, że sytuacja, w jakiej się po zamknięciu w domu znalazłem, mnie stresuje, wysłałem zapytanie. W odpowiedzi dostałem, zaproszenie na prywatny profil kobiety i już bez publiki mogliśmy samy spokojnie porozmawiać. Jedno z pytań dotyczyło wypijanego alkoholu i jego udziału w mojej piramidzie żywieniowej. Później rozmawialiśmy o depresjach, nerwicach, stanach lękowych. Przynajmniej zaburzeń psychicznych powodujących brak apetytu nie miałem i to mnie pocieszyło. Gdyby tak nie było, musiałbym wciągać jakieś antydepresanty albo leki uspokajające. Jednak nie miałem pewności, czy jedzeniem nie koję sobie nerwów i nie zapewniam poczucia bezpieczeństwa. Mogłem się obrazić na niektóre rady, komentarze i sugestie, lecz nie znając tej osoby, nie byłem psychicznie z nią związany i w każdej chwili mogłem nasze połączenie przerwać, nawiązać albo kontynuować. Sieciowe plotkowanie przetrwało próbę czasu i gdy trzecia fala pandemii zaczęła się iluzorycznie zmniejszać, postanowiliśmy się spotkać, zanim nie będzie za późno. Decyzję przyspieszył zgon, sławnego piosenkarza, zaszczepionego dwoma dawkami. Nasze postanowienie może i było irracjonalne, gdyby faktycznie szczepienia w niedalekiej przyszłości zlikwidowały zagrożenie ze strony wirusa. Niestety rozprzestrzenianie się stale nowych wersji, czegoś takiego nie gwarantowało, podobnie jak szczepionki na coroczną grypę.

Przyjazd do dzielnicy miasta, gdzie królują nowo wybudowane budynki mieszkalne w dość gęstej zabudowie, nie należy do przyjemnych. Miejsc parkingowych brakuje, jedynie dzięki nowym przepisom dla niepełnosprawnych jest ich spora ilość. Dwa rzędy niebieskich kopert ciągnęły się wzdłuż dwóch stron ulicy, a samochody mieszkańców zajmowały chodniki i każdy skrawek wolnej przestrzeni. Jednak mi najbardziej przeszkadzało brak zieleni, może kiedyś to się zmieni, gdy młode drzewa podrosną, dadzą cień i przysłonią kwadratową architekturę. Zanim tak się stanie, część z nich uschnie z braku wystarczającej ilości wody gromadzącej się w niewielkich płachtach ziemi, otoczonych betonem, granitem i asfaltem. Powstała też mała architektura, lecz na próżno byłoby szukać w niej altanek czy miejsc do miłego spędzania czasu. Różnorodność została ograniczona do domków dla pojemników na odpady, których w każdej chatce było sporo, ze względu na obowiązującą segregację. Obok nich podobnie jak na innych osiedlach w wielu miastach Polski, stały odpady wielkogabarytowe.

Przejście przez drzwi i wejście do klatki schodowej, w której nikt nie dezynfekuje poręczy, czy innych elementów często dotykanych przez lokatorów. Wymusza na osobach, do jakich się zaliczam, założenie jednorazowych rękawiczek i posługiwanie się osobistym płynem do dezynfekcji, albo trzymanie łapek przy sobie. Zanim pokonałem parter, już miałem wątpliwości czy mój negatywny test na covit jest dalej aktualny i jak długo tak jeszcze będzie.

Niewygody, trudy podróży, wynagrodziło mi bliskie spotkanie, które jest dużo bardziej przyjemne niż gapienie się w monitor. Tylko z drugiej strony kontakt fizyczny wymaga czegoś innego, by spotkanie było interesujące i udane. Pomimo spędzenia wielu godzin na rozmowach, czułem się skrępowany, prawdopodobnie pod wpływem obcego miejsca, w jakim się znalazłem. Wiele wysiłku nie tylko mnie kosztował pierwszy fizyczny kontakt i z grubsza można było uznać konwersację za udaną. Jednak czas, na jaki zaplanowaliśmy spotkanie, powoli dobiegał końca i szykowałem się do wyjścia. W sposób kulturalny mogliśmy zakończyć naszą znajomość, albo umówić się na następne odwiedziny. Zanim opuściłem mieszkanie, usłyszałem pytanie.

- Czy poszedłbyś ze mną do piwnicy po rower?

Pomyślałem sobie, że chodzi o jego wyniesienie do pomieszczenia na parterze, gdzie kiedyś w blokach przechowywało się wózki i rowery. Właśnie tak było podczas mojego wczesnego dzieciństwa, gdy mieszkaliśmy w betonowym punktowcu. Pewnego dnia ojciec uznał, że ma dość wiecznego hałasu i nie może się znowu wyspać po nocnej zmianie.

- Tak – odpowiedziałem.

Dwa pietra pokonaliśmy, nie rozmawiając ze sobą, dopiero przed drzwiami piwnicy zatrzymała się, zapytała.

- Nie boisz się szczurów?

Nawet gdybym się bał i na ich widok srał po gaciach, w sytuacji, w jakiej byłem odpowiedziałem.

- Nie.

Otwierając drzwi, mówiła, że ostatnio mają problem ze szczurami i nawet zgłaszała to do administracji. Zaledwie po kilku krokach zatrzymała się i z wyraźnym strachem pokazując, powiedziała.

- Tam leży i tam.

Jeden zaschnięty i nieuprzątnięty jakiś krok dalej leżał po prawej stronie. Drugi z lewej jakieś dwa metry dalej. Widok był nieprzyjemny i skupiłem się na patrzenie pod nogi, a nie na wypatrywaniu w ciemnościach świecących oczu gryzoni. Ucieszyłem się, jak klitka zwana piwnicą została otwarta i z niej mogłem wydobyć rower. Zaniosłem go zgodnie z życzeniem do niewielkiego mieszkanka, gdzie dowiedziałem się, że moja misja jeszcze chwilę potrawa i zakończy się, wspólnym wyrzuceniem śmieci do śmietnika. Nawet ich sporo było w przeliczeniu na jedną osobę, lecz powstrzymałem się od komentarzy i skupiłem się na zaniesieniu w pobliże kubła. Szedłem pierwszy, zgodnie ze wskazówkami i miałem sposobność zerknąć przez siatkę do środka, zanim przystąpiła do otwierania metalowych drzwi. Moja znajoma nie uprzedzając, narobiła hałasu. Gryzonie w zasieku czuły się jak na stołówce i pochłaniały wyrzucone resztki. Dopiero odgłosy je spłoszyły i w pospiechu umknęły, a ja mogłem z bliska zobaczyć przyczynę zwiększania ich populacji.

Kiedyś w wiejskich domach w głównej izbie trzymano krowę żywicielkę. Niedaleko niej żyła rodzina gospodarza, która miała znacznie mniej przestrzeni niż zwierzę, lecz dzięki niej nie byli głodni. Dziś ludzie opiekują się innymi zwierzętami. Najbardziej tymi przebywającymi blisko nich.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania