Albinos

Mark, wycieńczony pracą na magazynie, jak zawsze wracał nocą do domu skrótem prowadzącym z głównej ulicy. Wąska ścieżka wiła się pomiędzy podwórkami okolicznych mieszkańców, a potem podążała prosto do małego lasu. Mark nigdy nie bał się tędy chodzić, nawet jako dziecko. Jego mały dom znajdował się po drugiej stronie zalesienia. Dziś nie potrzebował latarki, pełnia księżyca odpowiednio rozjaśniała mu drogę. Rozmyślał o problemach w pracy, jak szef dupek czepia się go na każdym kroku, a jego ukochana Suzanne coraz bardziej oddala się od niego. Nagle z tych smętnych myśli wyrwał go pisk dobiegający z głębi drzew po prawej stronie. Pisk był coraz bardziej natarczywy i nie dawał spokoju. Jakieś zwierzę cierpiało. Poświecił latarką w tamtym kierunku, ale nic nie zobaczył. Poczuł gęsią skórkę na ciele, jednak ciekawość wzięła górę nad strachem. Pisk nie ustawał. Przedarł się przez zarośla, przyświecając sobie latarką. Głosy cierpienia były coraz bliżej. Mark zatrzymał się i oświecał srebrzysto-nocny teren przed sobą. Coś się poruszyło, a potem zniknęło. I tak kilka razy. Podszedł jeszcze bliżej. Teraz pod światłem latarki widział, szamocące się małe zwierzę, białego szczeniaka. Na jego widok znieruchomiało i zaczęło cichutko burczeć. Mark zauważył, że coś krępuje jego ruchy. Poświecił na łapy szczeniaka i zobaczył, że prawa jest zakleszczona w pułapce zastawionej przez kłusowników. - Sukinsyny - pomyślał. Krew sączyła się po szczękach pułapki i białym futrze łapy psa. Przy okazji nie mógł skojarzyć jego rasy. Wyglądał bardzo pierwotnie, dziko, mimo młodego wieku. Nagle go olśniło i krew zmroziła mu się w żyłach. Wilk. Wilcze szczenię. Albinos. Myśl, że wilczyca jest gdzieś w pobliżu, uderzyła go jak obuchem w głowę. Cofnął się i powoli zaczął odchodzić od szczenięcia. Wilczek w tym momencie zapiszczał żałośnie. Mark zatrzymał się i omiótł latarką przestrzeń wokoło siebie. Pomyślał, że choć najmniejszy odgłos z lasu sprawi, że weźmie nogi za pas. Cisza była przeraźliwa. Z bijącym mocno sercem wrócił do wilka, który nie szarpał się już, tylko ciężko oddychał. Stres i walka kosztowała go dużo. Mark bał się zbliżyć ręce do pułapki, nie wiedział czy mały go nie zaatakuje. Mówił do niego pod nosem jakieś słowa, mające bardziej uspokoić samego siebie niż cierpiące zwierzę. Dłonie dotknęły pułapki, potrzask nie był duży, więc Mark miał nadzieję, że długo nie będzie się męczył z rozwarciem szczęk. Pas światła z leżącej na ziemi latarki oświetlał pułapkę i łapę wilczka. Mark nacisnął z góry na pułapkę, ani drgnęła. Wilk się poruszył i zapiszczał. Zabolało. Spróbował nacisnąć jeszcze raz, mocniej. Szczęki rozwarły się na tyle, aby wilk wysunął z niej łapę. Udało się. Szczenię było wolne. Nie pobiegło od razu w las jak się spodziewał, ale kulejąc odeszło kilka kroków i odwróciło się do niego spoglądając na Marka inteligentnym wzrokiem. Albinos zapiszczał bardziej radośnie i kuśtykając zniknął w gęstwinie ciemności.

5 lat później

Mark był wściekły. Szef, ten dupek, nie dał mu premii. Wszystko zgarnęli nowo przybyli latynosi i czarnoskórzy. Od kiedy w miasteczku zrobiło się ich bardzo dużo, ten tchórz boi się o swoją skórę i schlebia im. Powiązanie nowych pracowników i miejscowych gangów nie było tajemnicą. Kilka lat temu można było śmiało wracać nocą do domu, ale to już odeszło do przeszłości. Na ulicach w pewnych godzinach było niebezpiecznie. Mark jak każdego późnego wieczoru wstąpił do całodobowego baru i jadł tam kolację. Rozejrzał się dyskretnie dookoła. Same podejrzane typy. Zdarzało się, że zaczepiali go pytając o kasę. Zawsze im coś odburknął, ale nigdy go nie tykali.

- Ej ty, co się gapisz? - zapytał pewnie jeden z miejscowych gangusów. Mark udał, że nie jego to tyczyło i jadł dalej wzrok skupiając na talerzu. - Udaje, że nie słyszy, pieprzony białas. Reszta wybuchnęła śmiechem. Mark kątem oka rzucił na barmana. Jedynego "białasa" w tym lokalu oprócz niego. Wymienili spojrzenia. - Nie chcę tu rozrób - powiedział niepewnie starszy wiekiem barman. - Siedź cicho dziadu, bo rozwalimy ten zawszony lokal w kilka minut. - odpowiedział przywódca grupy.

- No i co ? Dalej mnie nie słyszysz ? - rzucił wyzywająco gangus i podszedł do niego, po czym usiadł na przeciwko. Mark spojrzał mu w oczy. Łepek nie wiele młodszy od niego. - Chcę spokojnie zjeść - powiedział Mark. Tamten chwycił jego talerz i zrzucił na podłogę. - Teraz żryj. Gwizdy i buczenie jego towarzyszy wypełniły bar. Mark oszacował siły . Był na straconej pozycji. Wstał, minął siedzącego członka gangu i skierował się do drzwi. O dziwo nikt mu nie zastąpił drogi. Wyszedł na ulicę i skierował się tradycyjnie ulicą w stronę ścieżki. Obejrzał się przez ramię. Wszyscy bandyci stali pod lokalem i przyglądali się mu jak odchodził. Przyspieszył kroku. - Oby tylko do ścieżki - pomyślał. Usłyszał za sobą zapalane samochody, pokrzykiwanie i zatrzaskiwane drzwi. Przyspieszony krok przerodził się w bieg. Jednocześnie narastał dźwięk samochodów za jego plecami. Ścieżka była o krok. Wpadł na nią, skręcając koło płotów pobliskich domów. Księżyc będący w pełni oświetlał mu drogę. - I dobrze i źle. Będę widoczny - przeszło Markowi przez głowę. Biegł z całych sił ścieżką w stronę lasu. Samochody zatrzymały się z piskiem przy początku ścieżki. Kolejne pokrzykiwania, śmiechy i otwierane drzwi samochodów sugerowały, że ma kłopoty. Mark obejrzał się kolejny raz, dwa słupy latarek były coraz bliżej. Tracił dech podczas biegu i mimowolnie zwalniał. Usłyszał za sobą strzał. - Mój Boże, strzelają do mnie - stwierdził przerażony. Pierwsza kula chybiła, ale do drzew miał coraz bliżej. Kiedy miał nadzieje zniknąć w zacienionym przez gałęzie lesie poczuł przeszywający ból w lewym udzie. Upadł jak kłoda, prawie tracąc przytomność. Słyszał mnóstwo kroków, które podbiegają do niego, a potem nastaje cisza. Ktoś nachylił się nad nim i powiedział: - Co białasie, myślałeś, że możesz mnie olewać? Mark po chwili dostał potężnego kopniaka w brzuch. Chwycił się za niego na chwilę zapominając o bólu w udzie. Kolejny cios w plecy, inny cios nadszedł w nogi. Instynktownie ochraniał tylko głowę. Jakaś ręka chwyciła go za kołnierz i wymierzyła potężny cios w nos. Usłyszał łamany nos a krew lała się strumieniem. - Dobra, kończymy to - powiedział przywódca grupy. Wyjął zza pazuchy pistolet i odbezpieczył go. Skierował w głowę Marka, który wiedział, że już po nim. Zastanawiał się tylko, dlaczego on. Ostatnie myśli przeniosły go do najlepszych wspomnień z Suzanne, która odeszła od niego 4 lata temu, do innego. Łzy napłynęły mu do oczu. Czekał na wyrok. Mijały sekundy, a ciemność nie nastawała. Poczuł delikatne muśnięcia powietrza na twarzy i tupot cichych kroków wokoło głowy. Usłyszał po chwili krzyk jednego z jego oprawców. Strzały. Wycie jakiegoś stworzenia. Kolejne krzyki. Dźwięk rozrywanego ubrania i błagalne wołanie Boga. Kiedy wszystko ustało, jedynym dźwiękiem było ciche warczenie wielu gardeł. Mark otworzył z trudem oko. Blask księżyca bił prosto na niego. Coś zimnym nosem dotykało jego policzka i obwąchiwało. Mark wzdrygnął się. Leżąca obok latarka oświetliła dwie owłosione łapy. Na jednej z nich była szrama. Stworzenie odsunęło się i znalazło się całe w świetle latarki. Mark, mimo bólu, podniósł wyżej głowę. Zobaczył dostojnego wilka, patrzącego na niego znajomym, inteligentnym wzrokiem. Wilk był cały biały.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania