Aleksandra Giordano.

Aleksandrę Giordano poznałem w pociągu.

Na trasie Wrocław-Praga.

Jechałem ze znajomym z łódzkiej Szkoły Filmowej,

Pisztą Adamikiem.

Bratem Laco Adamika, który zrealizował kiedyś w łódzkiej TV kilka spektakli telewizyjnych.

Późniejszego męża Agnieszki Holland.

Holland ma z nim córkę .

Piszta zaprosił mnie do siebie do domu w Pradze

na kilka dni.

W czasie podróży często staliśmy na korytarzu i paliliśmy papierosy.

W pewnym momencie z jednego z przedziałów

wyszła Aleksandra z koleżanką.

Po krótkiej chwili podszedłem do niej i próbowałem nawiązać rozmowę.

Okazało się, że jest Włoszką i mieszka w Rzymie.

W liceum uczyłem się łaciny, więc jakoś dawałem sobie radę.

Włoski powstał przecież na bazie łaciny.

Aleksandra była ładną, kruczowłosą dziewczyną

o wydatnym biuście.

Gadaliśmy przez prawie całą noc.

 

Kiedy wreszcie dojechaliśmy do Pragi, Aleksandra zaprosiła mnie do siebie do Rzymu.

Na wakacje.

Poprosiła też o mój domowy telefon.

Dałem nie licząc wcale, że kiedykolwiek zadzwoni.

Ot, pomyślałem sobie, zwykła towarzyska zagrywka i tyle.

Czas spędzony w Pradze był przeuroczy.

Piszta oprowadzał mnie po licznych atrakcjach miasta

i przy okazji wstępowaliśmy do najlepszych jego zdaniem pijalni piwa.

Rzeczywiście, urocze miejsca nie mówiąc o doskonałym czeskim piwie.

Często łaziliśmy tak do samego rana.

Spaliśmy z reguły do drugiej po południu.

Jego mama serwowała nam przepyszne obiady,

okraszone przepysznymi deserami.

I tak spędzaliśmy czas do późnych godzin popołudniowych.

Wieczorem około 7-8 wychodziliśmy z domu powłóczyć

się po mieście.

Wypiliśmy w tym czasie hektolitry piwa.

Tydzień minął nam jak z bata strzelił.

Kilka dni po powrocie do Łodzi, wieczorem

zadzwonił telefon.

Kiedy podniosłem słuchawkę, usłyszałem miły kobiecy głos.

Pronto, Roma.

Z wrażenia aż usiadłem w fotelu.

Po krótkiej chwili usłyszałem głos Aleksandry.

Giorgio...ijo ti amo....

Nie do wiary.

Zadzwoniła.

W dalszej części naszej rozmowy powiedziała, że ponownie zaprasza mnie do siebie do Rzymu na kilka tygodni.

Były wakacje, więc miałem dużo czasu ale nie miałem przecież paszportu a jej ustne zaproszenie było bez wartości.

Z dużą cierpliwością próbowałem jej wyjaśnić zawiłości związane z uzyskaniem przeze mnie paszportu.

W końcu powiedziałem jej, że musi pójść do polskiej ambasady w Rzymie i tam powiedzieć, że mnie zaprasza

do siebie.

Wtedy dadzą jej odpowiedni druk do wypełnienia

i notarialnie potwierdzą zaproszenie.

Suma sumarum po dwóch tygodniach dostałem oficjalne zaproszenie.

Teraz to już z górki, pomyślałem.

Poszedłem więc do biura paszportów, które mieściło się

w Komendzie Miejskiej Milicji Obywatelskiej z otrzymanym od Aleksandry zaproszeniem.

Kiedy wszedłem do wskazanego mi pokoju, zamarłem

z wrażenia.

Pokój był przeogromny.

Na jego końcu, przy dużym biurku siedział major MO.

Na ścianach wisiały ogromnych rozmiarów mapy USA, Związku Radzieckiego i Europy.

Kiedy podszedłem do biurka i pokazałem majorowi zaproszenie, ten zaczął się śmiać i powiedział.

Co, żenisz się ?

Nie, no skądże, odparłem.

To moja nowa znajoma i zaprosiła mnie na krótko do siebie.

Mam teraz wakacje, więc czemu nie skorzystać z okazji.

Popatrzał jeszcze raz na zaproszenie, chwilkę pogadaliśmy

o jakichś pierdołach, dał mi papierek z numerem sprawy

i powiedział.

Za tydzień zgłosisz się do wydziału paszportowego.

Tam ci resztę wyjaśnią co masz zrobić i kiedy odebrać paszport.

Tylko uważaj.

Będziesz jechał przez Wiedeń a tam radio Wolna Europa

i pełno szpiegów.

Bądź ostrożny i czujny.

Oni tam chętnie werbują nowych szpiegów.

Zignorowałem tę uwagę i wyszedłem naprawdę szczęśliwy.

Po jakimś czasie siedziałem już w pociągu do Wiednia.

W przedziale siedział tylko jeden człowiek, który spał przez prawie całą drogę.

Ja też w końcu zasnąłem i w pewnym momencie obudziły mnie krzyki i jazgotliwe szczekanie psów.

Staliśmy na granicy Czechosłowacji z Austrią.

Do przedziału wszedł żołnierz i poprosił nas o paszporty.

Wrócił z nimi po dobrych kilkunastu minutach.

Staliśmy tak jeszcze ponad pół godziny aż wreszcie pociąg ruszył.

Odetchnąłem z ulgą i zasnąłem znowu.

Obudził mnie współpasażer mówiąc.

Panie, to już Wiedeń.

Trzeba wysiadać.

Wziąłem swoje bagaże i poszedłem prosto do dworcowego baru.

Miałem zaledwie 10 dolarów, bo tyle wolno było wtedy wywieźć z Polski.

Wziąłem ze sobą również 2 000 złotych.

Tak na wszelki wypadek.

Byłem rozespany i stąd być może zabrakło mi rozsądku.

Zamówiłem duże piwo i usiadłem za barem.

Była 8 rano a pociąg do Rzymu odjeżdżał o 12 w południe.

W pewnym momencie podszedł do mnie jakiś nieznajomy

i czystą polszczyzną zapytał:

Przez zieloną???

Nie bardzo wiedziałem o co mu chodzi.

Przez jaką zieloną? Zapytałem.

No przez granicę.

No co pan, żartuje???

Legalnie? Zapytał po chwili.

Pewnie, że legalnie, odparłem.

A co wyglądam na przemytnika?

Nie no skądże, tak tylko zapytałem.

Ale jak tak, to mam dla ciebie dobry interes.

Tak?

Jaki ? Zapytałem z ciekawością.

Jest tak.

Znam kilku ludzi, którzy ci zapłacą za paszport 10 tysięcy szylingów.

Kupa kasy.

No co pan.

A jak ja dojadę do Rzymu ?

Stary, to proste jak drut.

Idziesz do polskiej ambasady, mówisz, że cię okradli

i dają ci duplikat.

A kasę masz w kieszeni.

Proste nie?

To jak ?

Robimy biznes ?

Natychmiast przypomniał mi się major z komendy

i jego słowa.

Ponieważ miałem pociąg do Rzymu w południe,

umówiłem się z gościem o 1 po południu.

I tyle mnie widział.

Po bardzo długiej podróży dotarłem wreszcie do Rzymu.

Wiecznego Miasta, jak mówią Rzymianie.

Kiedy już tam dotarłem spotkałem się kilka razy

z Aleksandrą.

Po pewnym czasie okazało się, że ona i jej rodzina przygotowują uroczystości ślubne dla nas.

Byłem w szoku.

Ależ Aleksandra.

Ja tutaj nikogo nie znam, poza tobą.

Nie mogę zostawić wszystkiego co mam w Polsce.

Studia, rodzina, przyjaciele, to są dla mnie najważniejsze rzeczy w życiu.

Rozmowa przyniosła opłakane skutki.

Aleksandra śmiertelnie się na mnie obraziła.

Kiedy wieczorem zadzwoniłem do niej, jej siostra stanowczym głosem oznajmiła mi abym nigdy więcej tutaj nie dzwonił i zapomniał o Aleksandrze na zawsze.

Włoskie zwyczaje są całkowicie odmienne od polskich .

Tutaj jeśli spotykasz się z dziewczyną, to albo się żenisz

albo zmiataj.

Tak czy siak zrozumiałem, że to koniec tej znajomości.

Po burzliwym i dość dramatycznym rozstaniu z Aleksandrą wróciłem do wynajętego przez nią pokoiku w pensjonacie.

Recepcjonista poinformował mnie, że jeśli chcę zostać dłużej, to rano muszę opłacić dalszy pobyt.

Dzisiejsza noc jest ostatnia.

 

Następnego dnia rano spakowałem swoje rzeczy

i poszedłem pożegnać się z Rzymem.

Z Polski wziąłem trochę prezentów dla Aleksandry

i jej rodziny, które kupiłem w Cepelii.

Były to głównie tzw. sumaki haftowane na dość grubym bawełnianym podkładzie, przedstawiające m.i. świętych.

Tak więc był święty Jerzy na koniu, święty Franciszek

przy potoku i tym podobne obrazki.

Miałem w sumie dziesięć tych haftów i kilka innych drobiazgów cepeliowskich.

Ponieważ nie miałem na bilet powrotny, więc jedyną szansą była sprzedaż tych pamiątek.

Poszedłem na plac Fontana di Trevi.

Największej i najpiękniejszej fontanny w Rzymie.

Zbudował ją sam wielki Leonardo da Vinci.

Kiedy wystawiłem swoje eksponaty podszedł do mnie stojący niedaleko handlarz jakimiś rupieciami

i po krótkiej rozmowie podpowiedział mi abym mówił potencjalnym klientom, że jestem artystą z Polski i to są moje prace.

Moje rękodzieła.

 

Dwa razy nie musiał mi powtarzać.

Ryba chwyciła przynętę.

Po niedługim czasie wokół mnie zgromadziła się grupka ludzi.

Na pytanie ile to kosztuje, odpowiadałem przebiegle.

A ile to jest dla ciebie warte ?

Nie spodziewałem się w najśmielszych oczekiwaniach

tak wysokich propozycji.

Dla fasonu podwyższałem bardzo nieznacznie cenę i klient

z zadowoleniem wyjmował kasę.

Sprzedałem wszystko w niecałe dwie godziny.

Hurra, krzyknąłem w myślach do siebie.

Miałem z dużą nawiązką na bilet powrotny do Polski.

 

Siedząc przy fontannie i paląc papierosa zauważyłem dziwnie zachowującego się mężczyznę.

Tradycją i zwyczajem powszechnie tutaj znanym,

było wrzucanie monet do fontanny z nadzieją na powrót

do tego pięknego miejsca.

Gromada małych chłopców zaraz po odejściu ludzi

którzy wrzucili monetę, wrzucała do fontanny małe magnesy uwiązane na żyłce lub grubszej nitce i wyciągali je.

Było tego sporo.

Tak chłopców jak i monet.

 

Ponownie spojrzałem w stronę mężczyzny siedzącego

na obrzeżu fontanny.

Co chwila rzucał za siebie monety i śmiał się do rozpuku.

I z czego się tak śmiejesz baranie, powiedziałem na tyle głośno, że mnie usłyszał.

Mężczyzna wstał, podszedł do mnie z wyciągniętą ręką

i powiedział.

Pan Polak ???

Tak, odpowiedziałem zażenowany.

Przepraszam pana za te słowa, bąknąłem zawstydzony.

Nic się nie stało.

To drobiazg.

Ale czy wie pan z czego tak się śmieję?

No właśnie nie bardzo.

Już panu wyjaśniam.

Wrzucam polskie aluminiowe monety i patrzę

jak te dzieciaki się męczą i nie mogą ich wyciągnąć.

Przeprosiłem go jeszcze raz a on tylko się uśmiechnął, pokiwał głową i zaproponował kawę w pobliskiej kafejce.

 

Przy kawie zapytał mnie, co tutaj robię.

Opowiedziałem mu więc z detalami całą swoją przygodę

z Aleksandrą.

Wysłuchał mnie z uwagą a kiedy skończyłem zapytał.

I to jest ten powód dla którego chcesz wracać do Polski?

Tak, odpowiedziałem.

Poza tym, nie mam pieniędzy na pensjonat a na ulicy przecież spał nie będę.

Długo jeszcze wypytywał mnie o różne rzeczy z mojego życia.

Kiedy skończyłem swoją opowieść, powiedział krótko.

Nie wyjeżdżaj.

Pomogę ci.

Jestem księdzem z Polski.

Czekam na audiencję u Papieża.

Masz ciekawą osobowość i szkoda by było gdybyś nie poznał lepiej Rzymu.

Druga taka okazja może ci się już nigdy w życiu nie trafić.

Pożyczę ci pieniądze na pobyt.

A oddasz mi kiedy będziesz mógł.

Nieważne czy za rok, czy kiedykolwiek później.

Ale to nie wszystko.

Mam dla ciebie prawdziwą niespodziankę.

Załatwię ci bardzo tani pensjonat w klasztorze sióstr Urszulanek.

Ja też mieszkam u nich.

Kilka z nich mówi po polsku, więc będziesz się czuł jak

u siebie w domu.

I jak powiedział, tak się stało.

Zadzwonił gdzieś i po około 40 minutach przyjechały po nas dwie siostry zakonne.

Pojechaliśmy do klasztoru na Trastevere, czyli po polsku mówiąc na Za Tybrze.

Ulubionej przez bogaczy i artystów dzielnicy Rzymu.

Na ulicy Via Casaletto, prawie na samym jej końcu mieścił się klasztor i przyległa do niego szkoła z internatem dla uczennic.

Tam właśnie zamieszkałem.

Ksiądz Kazimierz Orzechowski, bo tak się nazywał, powiedział siostrom, że jestem studentem z Polski

i nie mam dużo pieniędzy, więc powinienem u nich mieszkać za symboliczną opłatę.

I rzeczywiście zamieszkałem za symboliczną sumę.

700 lirów za dobę, z pełnym wyżywieniem.

Tyle kosztowała wówczas w sklepie butelka piwa

Nastro Azzuro.

Byłem naprawdę bardzo szczęśliwy.

Kazimierz codziennie rano odprawiał dla tych sióstr zakonnych mszę świętą w tamtejszej kaplicy,

za co otrzymywał niemałą kasę.

Nieco później, kiedy wspólnie jedliśmy śniadanie,

opowiedział mi historię swojego życia.

Był kiedyś aktorem.

Homoseksualistą.

Jego kochanek zdradził go i porzucił.

Z rozpaczy popełnił samobójstwo.

Kiedy okazało się, że go uratowano i że żyje, postanowił zostać księdzem i poświęcić swoje życie Panu Bogu.

Rozsądna decyzja.

W końcu to Bóg dał mu drugie życie.

Pożyczył mi 200 dolarów zaznaczając, że dla niego

to naprawdę drobiazg i nawet jeśli mu nigdy nie oddam,

to on i tak będzie miał satysfakcję, że mógł mi pomóc.

I tak zaczęła się moja całkiem nowa przygoda w Rzymie.

Byłem tam niemalże do końca sierpnia, czyli prawie dwa miesiące.

Ponieważ brama klasztoru była zamykana o 10 wieczorem wymusił na siostrach aby dorobiły mi klucz, bo jak im wytłumaczył, dla takiego młodzieńca jak ja, to jest

za wczesna pora na powrót a poza tym to właśnie w nocy

w Rzymie dzieje się najwięcej interesujących i ciekawych rzeczy.

Całe rodziny z dziećmi zasiadają w ogródkach restauracji

i jedzą, rozmawiają a czasami nawet śpiewają przy stołach.

Nie brak też ulicznych grajków i komediantów pokazujących różne scenki i sztuczki.

Rzym nocą jest najpiękniejszy o czym przekonałem się po otrzymaniu tego klucza.

A Kazimierza Orzechowskiego już nigdy więcej nie spotkałem.

Widziałem go wiele lat póżniej w telewizyjnym filmie reżyserowanym przez mojego dawnego przyjaciela

Leszka Wosiewicza p.t. Wigilia.

Grał księdza, który w stanie wojennym obchodzi Wigilię

razem z czterema kobietami, których mężowie

są internowani.

Film nawet dość ciekawy.

 

Po powrocie z Rzymu, kiedy poszedłem oddać paszport kazano mi pójść do kancelarii biura.

W Kancelarii dowiedziałem się, że czeka na mnie major.

Ten sam z którym rozmawiałem przed wyjazdem.

Po kilku banalnych uprzejmościach zapytał mnie o to czy miałem jakąś przygodę we Wiedniu.

Nie, odpowiedziałem.

Nikt cię nie zaczepiał, nikt z tobą nie rozmawiał ? zapytał ponownie.

Nie.

Nikt, odpowiedziałem.

Aaa, przepraszam.

Zaczepił mnie jakiś polski dureń.

Chciał żebym mu sprzedał swój paszport.

Spławiłem głupka.

Umówiłem się z nim na 1 wszą po południu a pociąg

do Rzymu miałem już o 12.

To jakiś idiota.

Niegodny uwagi, powiedziałem.

Szukał pewnie frajera.

 

Zobaczyłem, że major lekko się speszył słysząc moje słowa.

Pogadaliśmy jeszcze chwilkę i pożegnaliśmy się.

A reakcja tego majora była dla mnie dowodem na to, że ten gościu z Wiednia to był ubek i gdybym pokusił się na ten

cuchnący interes, to pewno zmuszano by mnie do współpracy z nimi.

 

Tak przecież załatwiali sobie kapusiów.

Albo idziesz do więzienia za konkretne przestępstwo

albo jesteś naszym informatorem.

Śmierć frajerom, jak mówi ludowe porzekadło.

Cieszę się, że nie skusiłem się na te pieniądze.

 

Wiele, wiele lat po tej rzymskiej przygodzie, kiedy jechałem autobusem do Monticello w stanie Nowy Jork, na spotkanie w sprawie pracy, nagle pojawił się w mojej głowie Kazimierz Orzechowski.

Jak jakaś zjawa senna.

Bardzo i to naprawdę bardzo intensywnie.

I być może nie byłoby w tym nic takiego dziwnego gdyby nie fakt, że następnego dnia dowiedziałem się z prasy, że wczoraj zmarł ksiądz i aktor Kazimierz Orzechowski.

Jedynym logicznym dla mnie wytłumaczeniem było przyjęcie hipotezy, że widocznie przed śmiercią

tak intensywnie przywoływał mnie w swoich myślach,

że aż mi się objawił.

Tylko tak umiałem wyjaśnić sobie to dziwne zjawisko.

Ale tak naprawdę to nie jestem do końca pewien czemu

tak się stało.

Minęło przecież od tego czasu ponad pięćdziesiąt lat.

A tak na marginesie, to miał całkowitą rację.

Druga taka okazja już mi się nigdy nie powtórzyła.

Tylko raz w życiu byłem w Rzymie.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • Celina 03.01.2021
    Kiedy to się działo? Od co najmniej dwudziestu lat, jak nie więcej, wszystkie wagony PKP są dla niepalących, jak również dotyczy dworców i innych obiektów kolejowych. To chyba w latach osiemdziesiątych.
  • Polak mały 04.01.2021
    To się działo ponad 50 lat temu, moja miła.
  • Polak mały 04.01.2021
    Ja niestety mam już 73 lata ale pamięć mi nie szwankuje.
    W tekście, na samym końcu jest wskazówka.
    Piszę przecież, że po 50 latach Kazimierz Orzechowski mi się objawił.
    Pozdrawiam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania