A'licarett.

Kiedy pojawiali się w polu widzenia, zagarniali dla siebie cały znany wszechświat.

Pomimo tego, że jej matecznik potrafił podnieść wielokrotność swego ciężaru, czasem nawet to nie wystarczało, więc nauczyli się kontrolować te monstra tak, żeby spełniały ich prośby, podobnie jak pewien rodzaj grzybów, który zmuszał niektórych z jej współbraci, do wspinaczki.

Jej plemię – Sabala – było w tej kwestii najzdolniejsze, najbardziej sprawne, co dało im miejsce na samym szczycie łańcucha pokarmowego Królestwa, który mieli zaszczyt nazywać domem.

Z mijającymi pokoleniami, Królowa nauczyła się rodzić osobniki ze specjalnymi predyspozycjami ku temu – ku symbiozie – których z biegiem czasu zaczęto nazywać Operatorami.

Jedna z nich stała teraz na szczycie jednego z miast – państw, które były im podwładne. Ułożone stopniowo, jedno nad drugim – wznosiły się stromo ponad łodygami największych kwiatów.

Z daleka dostrzegła swój pierwszy symbiot – przy reszcie Dźwigów, wyglądający jak niedojrzała larwa.

Początkujący Operatorzy , zawsze otrzymywali osobniki słabsze, mniej odporne na sugestię. Musieli najpierw nauczyć się je kontrolować, ujarzmić do swojej woli.

 

Skradła się bezszelestnie korytarzami, jak najbliżej, po czym wspięła się szybko po twardej skórze symbiota, zajmując swoje miejsce za czymś, co – jak słyszała od starszych – nazywali oni uchem.

Odszukała linię biegnącą pod warstwami obronnymi i kiedy znalazła odpowiednią, wgryzła się w nią niepewnie, za którymś razem, unikając przy tym ciosów ogromnego łapska.

Czuła jak jej jaźń – a przez nią, zbiorowa myśl jej plemienia – rozchodzi się po ciele symbiota wewnętrznymi korytarzami, aż w końcu dociera do jego centrum. Spróbowała poruszyć najpierw odnóżami, zastanawiając się przelotnie, jakim cudem wystarczą im tylko cztery, z czego dwa służyły do chwytania, a dwa do chodzenia. Zrobiła niepewny krok, potem kolejny – aż ich umysły zlały się w jeden i nabrała pewności, że nie upadnie.

Potem przejęła resztę zmysłów, jeden za drugim. Węch, wzrok.

Nowymi oczami zerknęła na Królestwo, dopiero teraz doceniając złożoność, z jaką jej siostry i bracia budowali swoją społeczność, a przy tym nie potrafiła się oprzeć przekonaniu, jak nikłe i maleńkie owo Królestwo jest w porównaniu do jej teraźniejszej formy.

Wystarczyłoby podnieść stopę – teraz już wiedziała, że tak nazywa się zwieńczenie dolnego odnóża – a potem opuścić ją, a cała latami budowana konstrukcja, wszystkie kręgi ułożone w kształt schodów – zapadłaby się, zakopując jej współbraci. Być może na zawsze.

Odegnała od siebie te myśli i – już pewniej – ruszyła przed siebie, zachwycając się nowymi doznaniami, które odczuwało ich ciało.

Dotykała drzew, kwiatów, zbierała życiodajne owoce i skinieniem głowy pozdrawiała mijanych, zapracowanych robotników.

Znała zarówno poszczególnych Operatorów jak i ich ludzkie symbioty.

Zbiorowy umysł był przydatny, a poza tym niezbędny do codziennych prac, które wymagały kooperacji pomiędzy poszczególnymi jednostkami, podzielonymi według potrzeb i zastosowań.

Ona – A'licaret – miała zostać Wartownikiem i pilnować gniazda przed innymi plemionami, jak również przed ludźmi, dla których widok ich współbraci łażących pozornie bez celu po lesie i układających kamienie jeden na drugim, mógł się wydać co najmniej nieodpowiedni. Tym bardziej, że pomimo przejęcia wszystkich czynności życiowych, Sabala jak i reszta plemion, nigdy nie nauczyły się posługiwać się czymś tak obcym jak struny głosowe, krtań, a co dopiero ludzka mowa.

Właśnie zaczęła przeglądać powierzchowne, najświeższe wspomnienia, żeby jak najlepiej wczuć się w swoją nową rolę, kiedy natrafiła na drobniutki zalążek oporu. Coś jakby ścianę, przez którą nie mogła się przebić.

Z tego co słyszała, zdarzało się to od czasu do czasu, więc nie zwracała na to zbytniej uwagi. Starała się drążyć coraz głębiej, aż całkowicie nie zapadnie się we wspólne jestestwo.

Wyraźnie wyczuwała granicę między obecnością swoją i człowieka, rozpływającą się coraz bardziej, tracącą kontur. I to jedno – frustrujące miejsce, które opierało się jej woli. Skupiła się na nim całkowicie, dopóki nie poczuła nagłego szarpnięcia, jakby coś próbowało wyrwać jej zarówno ciało symbiota, jak również jej własną jaźń. Przerażona, zaczęła wycofywać się wgłąb własnego ciała, zanim jednak zdążyła to zrobić, coś z impetem wdarło się do środka, roztrzaskując resztki jej obrony. Poczuła jak inna, obca obecność próbuje zahaczyć się w niej, wyrywając równocześnie spod jej władzy ludzkie ciało, nad którym starała się zapanować.

Poczuła na sobie mocny uścisk palców, które jeszcze przed ułamkiem należały do niej. Uścisk, który jednak nie miał jej zabić.

Dłoń symbiota oderwała ją od swojej skóry, a następnie przeniosła na drugą stronę twarzy, w pobliżu drugiego ucha, za którym siedziała skrzydlata, czerwona postać wgryzająca się symetrycznie w tkankę.

Zauważyła liczne ślady poprzednich ukąszeń i w jednej chwili zrozumiała, że to była pułapka. Pułapka zastawiona na nią, choć nie przychodził jej na myśl żaden powód, dla którego coś takiego miałoby mieć miejsce.

Wtedy usłyszała w głowie głos, jak ziarnka piasku osypujące się z mrowiska, jak korzenie drzew przebijające serce Królestwa:

 

- A'LICARETT!

 

Jej imię grzmiało w niej, sączyło się przez nieznane jej struktury chemiczne ciała, które coraz mniej należało do niej.

 

- A'LICARETT!!! CÓRKO! JUŻ CZAS!

 

I dokładnie w chwili, kiedy usłyszała słowa królowej – bo nie dało się inaczej wytłumaczyć potęgi, ponaglenia w jej własnym wnętrzu – symbiot otworzył swą ogromną paszczę i pożarł ją.

Nawet zapewne nie poczuł smaku. Przypomniała sobie przelotnie, jak spróbowała jabłka ledwie chwilę temu. Jego słodki, wilgotny miąższ. Zastanowiła się, jak sama smakuje, czy w ogóle – jakoś – a potem nagle rozpłynęła się w mgiełkę, zaledwie mrugnięcie powiek.

I nagle znów stała się ogromna jak wszystko, czego nie znała. Znów mogła poruszać nogami i rękami, tylko znacznie bardziej. Dogłębniej.

Poczuła, jak odwraca się w stronę kopca, który był jej domem.

Kątem oka zauważyła ruch reszty symbiotów, kontrolowanych przez jej plemię, zaniepokojonych widocznie jej dziwnym zachowaniem. Kilku zmierzało w jej stronę i choć próbowała połączyć się z rojem, z ich wspólnotą umysłów i ostrzec ich jakoś, nie mogła. Obca Królowa, nadal widać wgryzająca się w szyję jej byłego partnera, całkowicie ją zdominowała.

Wzięła do ręki kamień leżący nieopodal.

Pobiegła w stronę coraz liczniejszej grupy, zbierającej się na skraju piaskowych schodów, i usłyszała nieznoszący sprzeciwu rozkaz, dobiegający z wnętrza jej świadomości:

 

- ZABIJ! ZAMORDUJ!

 

Nie potrafiła zwalczyć w sobie nagłego impulsu.

Miała zostać Wartownikiem, strzec granic, więc już na wczesnym etapie szkolenia, nauczali się walczyć za pomocą kończyn, pazurów i zębów swoich symbiotów, rozgrywali walki i uczyli się zabijać nawzajem, żeby w razie konieczności – jak najlepiej sprawować swoją rolę.

A ona była w tym najlepsza. Wygrywała każde starcie.

Szybkim kopnięciem zgięła kolano pierwszego człowieka, który do niej nadbiegł. Choć znacznie przewyższał ją rozmiarem, z pozycji parteru nie miało to żadnego znaczenia.

Zamachnęła się trzymanym w ręce kamieniem – raz, drugi – kolejne ciosy spadały na twarz i ramiona pokonanego przeciwnika, aż ten całkiem znieruchomiał.

Przelotnie, resztką wspólnej więzi poczuła jego śmierć.

Dobyła noża, który miał za pasem i pobiegła w stronę pozostałych. Więź łącząca ją z symbiotem, spotęgowana dodatkowo swoją formą i obecnością obcej Królowej, sprawiła, że w walce nie miała sobie równych.

Kolejni mieszkańcy Królestwa padali od jej dźgnięć, nie do końca właściwie zdając sobie sprawę, co właściwie się stało. Aż na zewnątrz nie został już nikt.

Rozejrzała się po stercie ciał, który wyrósł na około. Zwłoki rozłożą się za jakiś czas, dokarmiając głodną ziemię, stając się kompostem.

I wtedy ponownie usłyszała głos, płynący gdzieś z wewnątrz:

 

- STAŁO SIĘ, A'LICARETT. MOJA NOWA, PIERWORODNA CÓRKO. ROZNIEĆ Ogień, DYM, WYWAB Z TEJ NORY CAŁĄ KOLONIĘ, ZNISZCZ I ZABIJ WASZĄ MATKĘ.

 

Ich dłonie niemal bezwiednie chwyciły suchą trawę, potem sięgnęły do kieszeni po zapałki i rozpalając ją, wtykały w każde wejście, pozostawiając tylko jedną drogę ucieczki.

 

Czekali.

 

Aż w końcu, spanikowane i maleńkie jak ziarnka maku, ze środka zaczęły wybiegać hordy jej współplemienców – miliony mrówek, tworzących razem plemię Sabali. Posiadali wspólny, zbiorowy umysł i to było ich przewaga. Do tej pory zresztą A'licarett zastanawiała się, jakim cudem powstrzymali pozostałe symbioty, przed ostrzeżeniem gniazda, to jednak w tej chwili było nieważne.

Najpierw poczuła, a potem zobaczyła jak czarna masa wbiega po jej nogach, zalewa ich ciało nieprzerwanym strumieniem ukąszeń i ugryzień. Próbowała bronić się uderzeniami ogromnych dłoni, strzepywać z siebie owady, czy nawet tarzać się po ziemi, ale to było na nic. Cała populacja jej gatunku, rzuciła się do ataku na wroga, żeby ochronić swój dom, z którego nadal wydobywał się gęsty, duszący dym. Ból spowodowany ugryzieniami był nie do zniesienia. Padła więc na czworaka, a potem zsunęła, na sam skraj stromych schodów kopca.

 

Umierała. Zarówno ona, jak i jej symbiot.

 

I tylko obecność tej drugiej, zamiast słabnąć, maleć, nabierała mocy i rozmiarów. Niemal każdy kęs ich współbraci, powodował kolejną kropelkę obecności, która rozrastała się teraz do niewyobrażalnych rozmiarów, zgarniając ją w siebie, tłamsząc, aż w końcu nie została jej niemal żadna, odrębna myśl.

I wtedy zrozumiała, do czego to wszystko zmierzało.

Przez rój umysłów, który dotychczas był ich główną bronią przeciwko potencjalnemu najeźdźcy, teraz – zawłaszczony przez Obcą – stał się ich zgubą, końcem plemienia Sabali.

Kropla po kropli, płomyk za płomykiem, jej plemię znikało ze świata, aż w końcu samo stało się światem. Spójnym, złowrogim, najpotężniejszym bytem w obrębie lasu.

Przeciągnęło się jak po długiej drzemce, uśmiechnęło.

Zerknęło jeszcze przelotnie na swój były dom i pomyślało:

 

- BĘDĄ KOLEJNE, TO TYLKO PIERWSZY STOPIEŃ. OD DZIŚ, NA IMIĘ MI SARIN.

Średnia ocena: 4.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Kavita rok temu
    Ej to jest kozackie! Dziękuję bardzo za polecenie swojego tekstu Szalej, lecę do drugiej części :)
  • Szalej. rok temu
    A dzięki, dzięki.

    Tekst pisany na Trening Wyobraźni.
    Postac: Operator Dźwigu
    Zdarzenie : Obcy - Na schodach stromo :)

    Ja poeta.
    To moje pierwsze kroki w prozie, więc tym bardziej cieszy :)
  • Kavita rok temu
    Szalej. W życiu nie powiedziałabym, że to twoje pierwsze kroki, naprawdę. Bardzo mi się podoba :)
  • Szalej. rok temu
    Kavita bo umiem w pisanie, nieskromnie mówiąc :)
  • MKP rok temu
    " predyspozycjami ku temu – ku symbiozie – których... - nie rozumiem tego zapisu.

    "Jedna z nich stała teraz na szczycie jednego z miast – państw, które były im podwładne. Ułożone stopniowo, jedno nad drugim – wznosiły się stromo ponad łodygami największych kwiatów." - dwie sprawy: pierwsza "jedna, jednego, jedno" trzeba tu pomyśleć nad synonimami. Druga to źle zastosowanie pauzy. Przed wznosiły powinien być przecinek jeśli to koniec wtrącenia, a "miast - państw" zapisujemy miast-państw, jeśli już w tej kolejności.

    "Początkujący Operatorzy , zawsze otrzymywali osobniki słabsze, mniej odporne na sugestię." - przecinek przyspawać do operatorzy. Czy jeśli coś jest bardziej odporne na cokolwiek, to jest słabsze?

    " – jak słyszała od starszych – nazywali oni Uchem." - nazywano uchem, lub bez wtrącenia: "co starsi nazywali Uchem.

    "Zrobiła niepewny krok, potem kolejny – aż ich umysły zlały się w jeden" - przecinek zamiast pauzy.

    Doczytam później
    Z tymi pauzami to jest kłopot, bo są wciskane na siłę zamiast przecinków albo zamiast spacji. Polecam otworzyć jakąkolwiek cenioną - wedle uznania - prozę i popatrzeć gdzie są używane pauzy i półpauzy.
  • Szalej. rok temu
    Witam. To moje początki z proza, jak już gdzieś mówiłem - do tej pory tylko poezja - stąd wszelkie środki używane są przeze mnie intuicyjnie.
    Ale przyjrzę się temu i postaram na przyszłość coś poprawić.

    Dzięki za czytanie.
  • Szalej. rok temu
    A sama treść jak?
  • MKP rok temu
    Szalej.
    Treść jest ciekawa. Przelecę sobie kolejno przez części ??
  • MKP rok temu
    Szalej. "Początkujący Operatorzy , zawsze otrzymywali osobniki słabsze, mniej odporne na sugestię." - przecinek przyspawać do operatorzy. Czy jeśli coś jest bardziej odporne na cokolwiek, to jest słabsze? - tutaj źle zrozumiałem z odpornością: tylko przecinek do poprawy??
  • MKP rok temu
    Dalej jest już lepiej z interpunkcją i tekst jest naprawdę wciągający.
  • Szalej. rok temu
    Ok. Przyjrzę się potem jeszcze. Dzięki :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania