A'licarett (cz. III)

Byłem tak zdezorientowany, tak pochłonięty przez kolejne ugryzienia, że niemal nie zdałem sobie sprawy z nagłej obecności, która znalazła dojście do moich myśli, pochłonęła je niemal całkowicie, zagarniając jak swoje.

I rzeczywiście.

Wszystko, co czułem w tej chwili zdawało się jakby zwielokrotnione – nie na zasadzie intensywności, a raczej przeczucia, że nie jestem już sam. Jakbym nabrał nagle blasku, jak drzewo, którego dopiero co byłem świadkiem. Jak Oue, mordująca własną matkę, wpatrzona teraz we mnie nieobecnym wzrokiem. I nagle zdałem sobie sprawę, że to ja na siebie patrzę, że wszystkie uczucia i sam obraz, które jeszcze sekundę temu zdawały się należeć do mnie – zmieniają perspektywę.

Cały byłem pokryty światłem, miliardami pulsujących mrugnięć i stąd zapewne ta pomylka.

Skupiłem się zatem, podziwiając własną śmierć.

Albo przynajmniej takie miałem wrażenie, ponieważ mrówki oblazły mnie tak, że właściwie zniknąłem zupełnie.

I wtedy znów usłyszałem ten głos, to wołanie, które stawało mi się coraz bliższe.

 

NIE UMRZESZ. NIE MOŻESZ. STANIESZ SIĘ CZĘŚCIĄ RZEZI, JAK DZIECKO PRZED TOBĄ. JAK JEJ OPERATOR. JAK MY SAMO. DZIECKU POTRZEBNE SĄ SKRZYDŁA, A ŻEBY WYROSŁY – NIEZBĘDNY JEST KRÓL. TY, KIRIMIE.

 

Kim jesteś? Jakim cudem JESTEŚ?

 

TO NIEISTOTNE, ISTOTNE JEST TERYTORIUM. I TY NIM ZOSTANIESZ, JAK SETKI PRZED TOBĄ, INACZEJ NIŻ ONI. ONI WSZYSCY BYLI TYLKO ŚCIÓŁKĄ, ZALEDWIE KOMPOSTEM POD NADEJŚCIE GOREJ. I TO JA DZIEJĘ SIĘ, WEWNĄTRZ NICH, ZAMIAST. BYŁEM TU JESZCZE PRZED WAMI, BYŁAM ZANIM WY TU BĘDZIECIE. DOPÓKI. AŻ GOREJ STANIE SIĘ CZYMŚ, CO NAZYWACIE LASEM, A CO STANIE SIĘ WASZYM UDZIAŁEM. ZAMIESZKAM W KAŻDEJ TKANCE, WYDRĄŻĘ KORYTARZE WEWNĄTRZ WASZYCH CIAŁ. DOPÓKI JESTEŚCIE. SPÓJRZ.

 

Ponowy przeskok.

Ponowne odzwierciedlenia.

 

Znów mogłem patrzeć swoimi oczami, choć należały teraz do mnie w tym samym stopniu, co powietrze, którym oddychałem.

Coś kazało mi zerknąć na – jeszcze świeże – zwłoki matki Oue.

Zobaczyłem, jak z ran zadanych nożem, wylewają się oazy owadów, jak wlewają się do środka, żeby się nakarmić.

Jak ciało pęcznieje, chłonąc nowych lokatorów, a potem stopniowo opada, więdnie.

Patrzyłem na to wszystko własnymi oczami, choć równocześnie zdawałem sobie sprawę, że pozwolono mi na to.

Że nie miałem już żadnej kontroli nad własnym ciałem.

Tymczasem drzewo zgasło, rozlało się wokół siebie, odsłaniając gęste, ciemne segmenty swojego cielska.

Grupka dzieci, która otoczyła mnie wcześniej – czy czymkolwiek teraz były – podniosła nadgryzione, rozszarpane jak papier zwłoki i – ponownie, jak papier – zaczęła przylepiać je do drzewa. Ścięgno, po ścięgnie, kawałek po kawałku – a potem wcierać. Kiedy skończyły, to, co brałem do tej pory za drzewo, ponownie rozbłysło.

Mrówki, rozlane wokół – wracały na swoje miejsce zwartym szykiem, jak jeden organizm.

 

WIDZISZ ZATEM, CZYM JESTEŚMY. CZYM BYLIŚMY, ZANIM JESZCZE WYDANO PIERWSZY OWOC. ALE ON JUŻ ZOSTAŁ POŻARTY, STAŁ SIE CZĘŚCIĄ RZEZI. I TY RÓWNIEŻ STANIESZ SIĘ NAMI, DZIECKU POTRZEBA SKRZYDEŁ, WIĘC STANIESZ SIĘ ŻEBREM, GAŁĘZIĄ . ODROŚLEM DLA PIERWSZEJ MYŚLI. A JA POWRÓCĘ, JAK RAZY PRZEDTEM, JAK RAZY PRZED NAMI. JAK ZAWSZE.

JAK KIEDY POSADZONO MNIE PO RAZ ZAWSZE, BYM TRWAŁO NIEZMIENNIE.

 

Dzieci znów znikły w mroku, rozeszły się zapewne po to, żeby znaleźć kolejne pożywienie dla swoich mieszkańców. Została tylko Oue, wpatrująca się nadal we mnie, z nieobecnym wyrazem na ustach. Choć coś się jednak zmieniło.

Jakiś, na pierwszy rzut oka niedostrzegalny tik, grymas. Jakby połknęła coś kwaśnego, lub miała za chwilę zwymiotować.

I wtedy poczułem, jak obca obecność odsuwa się nieco, słabnie. Jak odzyskuję coraz większą kontrolę nad własnym ciałem, jednocześnie słysząc wszędzie wokół szum, czując zapach jabłek.

I nagle w pamięci zobaczyłem imię. Choć nie mam pewności, czy znałem je wcześniej, czy pojawiło się dokładnie w tej chwili.

Poczułem gniew obcej obecności, jak uderzenie tsunami o skały wybrzeża.

Jednocześnie zdałem sobie sprawę, z oporu, z punktu zapalnego gdzieś na samym skraju mojej świadomości.

I wtedy poznałem imię, imiona – jak kamień węgielny, jak centrum stworzenia.

Pierwsze, to GOREJ, znałem je wcześniej, jeszcze zanim SARIN wypowiedziało je za mnie.

Sam nadałem je pewnego dnia, choć w języku Guandani, w którym spółgłoski właściwie nie istniały, brzmiało jak OUE.

Drugie, sam nie wiem skąd wiedziałem, że bliźniacze – w języku, którego nie znał wcześniej żaden człowiek, brzmiało A'LICARETT.

 

UCIEKAJ.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • MKP rok temu
    Popaprane to strasznie przez co ciekawe??
    Wielki plus za te pogrubione teksty: uwielbiam takie abstrakcyjne, enigmatyczne wstawki.
  • Szalej. rok temu
    Dzięki, że przebrnąłeś ?
  • Kavita rok temu
    Trochę spóźniona, ale jestem i jak wcześniej, bardzo mi się podoba. Nie mogę się doczekać kontynuacji :) Miłego wieczoru :)
  • Szalej. rok temu
    Teraz na tapecie inny temat do ogrania, więc niestety na kolejną część przyjdzie poczekać.
    Niemniej, dziękuję za obecność.
    Nie spodziewałem się, że ta seria będzie mieć fankę ?
  • Kavita rok temu
    Szalej. Lubię takie opowiadania, głównie tego typu rzeczy czytam, więc nie mogło mnie tutaj zabraknąć ;) A jeśli trzeba czekać, to będę czekać :D
  • Szalej. rok temu
    Kavita to życzę cierpliwości. Tobie i sobie :)
  • Kavita rok temu
    Szalej. Z wzajemnością, na pewno się uda :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania