Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Altrest Vex - Rozdział 1 - Wilkołak z Ghis

"Witajcie moi drodzy! Widzę, iż łakniecie historii, więc słuchajcie... Pewnego dnia wyruszyłem do Ghis, by odnaleźć mój cel, człowieka o imieniu Sanrad. Gdy dotarłem do posiadłości owego mężczyzny, usłyszałem krzyk bólu zmieszanego ze strachem, a potem dźwięk paskudnego wycia wilka. Zdziwiony i przerażony powitaniem podszedłem do drzwi. Moja ręka powędrowała ku klamce. Przekręciłem powoli gałkę, a gdy drzwi lekko otworzyłem, na mojej twarzy pojawił się, nigdy niewidziany dotąd strach paraliżujący całe ciało, po głowie chodziły mi myśli, które zmroziły mi krew w żyłach. Na podłodze leżał rozpłatany Sanrad, z jego ust wypływała krew, która wcześnie wydostała się z poderżniętego gardła. Całe pomieszczenie było we krwi – obrazy, meble, dywan, ściany, sufit-wszystko czerwone oprócz mroku spowijającego całe domostwo. Wtem moje oczy wychwyciły zielono-czerwone oczy błyszczące w cieniu, kły odbijające światło księżyca i masywną owłosioną sylwetkę czającą się w salonie. Tak, to był wilkołak-bestia z legend i koszmarów. Wpatrzyłem się w jego oczy, zimne i okrutne-jego uśmieszek przerażał i szydził z takich jak ja. Usłyszałem cichy szept wychodzący z ust mojego umierającego celu:

-Uciekaj. Ratuj się...

Zadziałał jak lekarstwo, które rozbudziło mnie całkowicie. Co najgorsze nie tylko na mnie-wilkołak podbiegł do ofiary chwycił ją i trzymając w ręku cisnął w moją stronę, lecz na czas wyczułem co zamierza zrobić. Schyliłem się unikając spotkania się z Sanradem uderzającym o ścianę z takim impetem, iż można było go tylko zdrapywać z niej. Zapach krwi i dźwięk łamanych kości nakazały bestii zapolować na uciekającego mnie! Biegłem i biegłem przez ciemne uliczki i opustoszałe dachy, lecz on tylko się bawił - byłem zabawką a zrozumiałem to dopiero, gdy spotkaliśmy się na dachu oko w oko. Wyjąłem moje dwa dzielne, łaknące krwi sztylety, przeciwko zabójczej sile, szponom i kłom. Myśli ucichły. Wokół rozchodził się dźwięk naszych oddechów i wiatru przyglądającemu się naszej walce. Potwór wyskoczył wysoko w powietrze, by po chwili niczym grom spaść na mnie, ale nie pozwoliłem mu na to - szybki unik i cięcie sprawiło ranę na ramieniu bestii, ale i ona trafiła - na mojej nodze pojawiła się rana oblewająca spodnie czerwoną posoką. Spojrzałem na księżyc władający nieboskłonem i wiedziałem, że muszę przetrwać do rana. Monstrum zaszarżowało na mnie wściekle, lecz jego łeb spotkał się z kulą ognia, która rozświetliła dach. Widziałem jego mięśnie, widziałem kły i szpony, a co najgorsze widziałem ramię, które najwyraźniej się wyleczyło. Gdy to ujrzałem, zrozumiałem, że zwykłym żelastwem nie obronię się przed władcą polowania. Wykorzystując czas, który dała mi kula ognia zeskoczyłem z dachu, po czym wziąłem nogi za pas. Nie miałem nic srebrnego, nic co mogłoby mnie uchronić przed ujrzeniem moich flaków wyjętych z brzucha. Bestia zaczęła mnie ścigać. Słyszę jej wycie, jej oddech, jej kroki. Czuje jej obecność. Zatrzymuję się przy ścianie jakiegoś budynku. Czyżby był to mój koniec? Nie, w końcu tu jestem, prawda? Schowany łańcuch wysunął się z rękawa, gdy ujrzałem potwornego mięsożercę. Potwór wyskoczył w moją stronę. Na szczęście łańcuch służący do unieruchamiania celów przydał się, owijając bestię co pozwoliło mi skierować jej lot na ścianę. Wściekły ryk rozbrzmiał z dziury w ścianie. Podszedłem do jej krawędzi, by zobaczyć co się tam dzieje. Wilkołak na coś się nadział. Oczy zabłysły myślą, iż to, co przebiło potwora jest, choć trochę ze srebra. Przypatrzyłem się ranie modląc się o prawidłowość mojej myśli. Z rany ciekła obficie krew, a sama rana lekko dymiła. Tak to musi być srebrne, jednak uśmiech na twarzy zniknął, gdy wilk uwolnił się, a wściekły wyraz jego twarzy mówił tylko o mojej powolnej śmierci, którą zaraz mi zgotuje. Wtem monstrum, można powiedzieć pobladło, widząc promienie nadchodzącego dnia. Wystraszone wyskoczyło przez szybę uciekając tam, gdzie było bezpieczne - tam, gdzie będzie mógł się pozbyć tej paskudnej rany, z której tryskała krew tworząca ślad dla łowców. Odwróciłem się i patrząc na słońce odszedłem, pozostawiając sakwę pełną złota i zabierając ze sobą kieł, który zawsze noszę na szyi. Tak, teraz mogę powiedzieć tylko jedno:

- Dziękuje bogom za dar jakim jest słońce.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania