Poprzednie częściAmerykan, cz.1

Amerykan, cz.6

cd.

Około północy zaczęła kropić nieprzyjemna mżawka i wyraźnie się ochłodziło. Grys też stawał się coraz cięższy od wilgoci. Nie przerywaliśmy jednak pracy; wyraźnie było już widać w naszej robocie „światełko na końcu tunelu”. Był też drugi pozytyw – przestało nam kurzyć pyłem węglowym.

 

– No, jak tam, panowie? – znowu doszedł nas z zewnątrz głos, tym razem magazyniera.

 

Spojrzałem na zegarek. Punktualny był, właśnie minęła pierwsza w nocy. Rzuciłem wzrokiem na pozostałą część węgla w wagonie.

 

– W porządku. – Otarłem czoło rękawem koszuli. – Niedużo zostało. Jeszcze z godzinka i będziemy kończyć.

 

– Dorzućcie godzinę czy półtorej. Przez was będę miał całą noc zarwaną.

 

– Nie, myślę że w godzinę kończymy.

 

– Tak? No to popatrzcie na zewnątrz.

 

Wyglądnąłem razem z Kazikiem. Nie zrozumiałem, czego chce magazynier. Spojrzałem na kolegę; on też wzruszył ramionami. „O co mu chodzi”?

 

– Co, nie widzicie? To zeskoczcie i popatrzcie. – Wyciągnął papierosa i zapalił.

 

Bardziej zjechałem po górce węgla niż zszedłem. Odwróciłem się i „o, cholera!”. Mimo że staraliśmy się dość daleko rzucać węgiel, jednak przy torze urósł zwał z tego, który na początku sam zsunął się z wagonu, a i my swoje dołożyliśmy. „Sacreble! Nic nie poradzimy, takiej roboty nam nie odbierze. Trzeba będzie na koniec odsypać” – zmełłem w ustach przekleństwo.

 

Magazynier popatrzył na swój zegarek. Westchnął:

 

– Idę pokimać w kanciapie. – Ruszył w stronę budyneczku i na odchodne dorzucił: – Jak skończycie, to mnie obudźcie.

 

Kurza twarz! A już myśleliśmy, że powoli kończymy…

 

Nie było co się zastanawiać. Ponownie chwyciliśmy za łopaty, starając się rzucać węgiel dalej, za narosły przy drzwiach zwał. Znowu spowolniło to nam pracę; mięśnie nie dokuczały mi zbytnio, ale krzyż wyraźnie żądał odpoczynku. Nie wdawałem się jednak z nim w niepotrzebną dyskusję. „Ty wiesz swoje, ja swoje. Czas goni”.

Nie robiliśmy już przerw na odpoczynek.

 

– Jedziem, Kazik, jedziem – ponaglałem kolegę, kiedy próbował odpocząć. – Inaczej prosto stąd do pracy pójdziemy. Jeszcze trochę. – Starałem się go podtrzymać na duchu. Wyraźnie słabł, już nie rzucał tak daleko węgla. Na szczęście deszczyk przestał rosić i przynajmniej to nam ulżyło; nie musiałem przecierać co chwila oczu.

 

Kiedy wreszcie cały amerykaniec został opróżniony i wyczyściliśmy jego narożniki, wyrzuciłem szuflę na zewnątrz. „Koniec”!

 

Wyprostowałem powoli bolący kręgosłup i zrobiłem kilka gimnastycznych ruchów na boki. Spojrzałem na zegarek – dochodziło wpół do trzeciej. Kazik stał pochylony, opierając się na łopacie. Gdybym stwierdził, że wygląda na wypoczętego, popełniłbym grubą pomyłkę, ale po kilkunastu sekundach też się wyprostował i przestał głęboko łapać powietrze. Nawet lekki uśmiech pojawił się na jego czarnej od pyłu węglowego twarzy.

 

– Zdzichu, daliśmy radę. A już myślałem, że rzucę to i pójdę w diabły.

 

- Daliśmy. Też miałem już dosyć. Grabula. – Wyciągnąłem do niego rękę.

 

Ciężko zeskoczyliśmy z wagonu i… „o cholera!”. Przed oboma drzwiami zostały zwały węgla, który zsunął się na tory. Spojrzeliśmy na siebie. Kazik otworzył usta, ale nic nie powiedział i siadł, zrezygnowany, na grysie.

 

– Jasnyy… Przecież magazynier mówił.– Chwyciłem za łopatę. – Dobra, jeszcze troszkę, Kazik. Wytrzymasz.

 

Machnął zrezygnowany ręką i też podniósł swoją.

 

Myślałem, że najgorsze za nami, a właśnie ta ostatnia godzina była najcięższa. Teraz już wszystko zaczęło mnie pobolewać; Kazik wyglądał, jakby pracował już tylko rękawami.

 

Ostatkiem sił, z bolącymi i stężałymi mięśniami, dokończyliśmy dzieła przed godziną czwartą w nocy. Szyna na całej długości była oczyszczona.

 

– Kazik, szlus!

 

– Byle magazynier jeszcze czego nie znalazł…

 

– Wypluj te słowa! – Aż mnie zmroziło. Pogroziłem mu pięścią. – Budzimy śpiocha.

 

Wystarczyło lekkie potrząśnięcie za ramię i magazynier uchylił lewą powiekę.

 

– No i jak? – Ziewnął głęboko, usiadł na leżance i poklepał się po policzku dla dobudzenia. – Która to? Prawie czwarta. Nie mówiłem? No dobra, idziemy zobaczyć. A węgiel spod kół?

 

– Kurr…! Usunęliśmy. Jakżeby inaczej.

 

– Jak usunięty, to dobrze. Ale muszę sprawdzić.

 

W pół minuty byliśmy przy wagonie. Lekko się denerwowałem. „Uzna czy każe poprawiać ?” – ta myśl brzęczała w mózgownicy jak natrętna mucha.

Magazynier poświecił latarką, zajrzał pod koła. Lekko pokręcił głową, ale wreszcie machnął ręką. Odetchnąłem z ulgą.

 

– No dobra, niech będzie. Wagon wyciągną. Niezbyt wierzyłem, że poradzicie sobie z amerykańcem do rana. Chodźcie po wypłatę.

 

W pakamerze, po zrzuceniu z siebie mokrych i czarnych od pyłu węglowego roboczych ciuchów, pobieżnie obmyliśmy się zimną wodą nad zlewem. Po przebraniu w wyjściowe rzeczy odebrałem od magazyniera kilka banknotów. Kiedy je przeliczyłem, od razu większość zmęczenia minęła jak ręką odjął. Kazik pomachał w moją stronę swoim zwitkiem.

 

– To rozumiem. – Uśmiechnął się szeroko.

 

– Warto było się pomęczyć. – Też rozciągnąłem radośnie usta i kiwnąłem głową.

 

To była naprawdę dobra wypłata. W pełni zasłużona; czułem w krzyżu oraz w mięśniach, ile mnie i Kazika kosztowała. Schowałem pieniądze do kieszeni i wyciągnąłem rękę do magazyniera.

 

– Do widzenia. Czas do domu. Za dwie godziny do pracy, więc nie mówię dobranoc.

 

– Nie zaśnijcie po drodze. – Podał mi rękę na odchodne.

---

cdn.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (9)

  • Morus 22.03.2021
    Dziś będę pierwszy. I cholera zmęczyłem się wraz z bohaterami opka, aż mnie dreszcz przeszedł na myśl, że sam musiałbym to draństwo rozładowywać. Za żadne pieniądze, chyba że byłby na to termin nie limitowany czasem. Ale w takim pośpiechu, gorzej niż akord. Nieco zaskoczyło zakończenie, że rozładowali, bo spodziewałem się dramy, zejścia z posterunku, porzucenia pracy za cenę rezygnacji z wypłaty, za część roboty już wykonaną. Ale jednak. Rozdział jak zwykle dobry. Ze zwykłej rzeczy zrobiłeś dobre opowiadanie Zdzichu. Gratulacje, pozdrawiam, i czekam co szykujesz na ciąg dalszy. Ile jeszcze rozdziałów przewidujesz?
  • Zdzisław B. 22.03.2021
    Morus, wiem, mnie też czasem korci uatrakcyjnić, wymyślić coś, czego nie było. Ale... to już nie byłoby to. Może jest nudniej, ale przynajmniej prawdziwie: "tak było". Nieupiększany ani udziwniany zapis minionego. Kto lubi, przeczyta. Kto nie - nie przeczyta. Trudno.

    Kiedy skończę, będę wiedział, ile zostało. Ale chyba jeszcze jedna część i zamknę opowiadanie :)
  • Trzy Cztery 23.03.2021
    Myślę, że jakieś trzydzieści lat temu około 60 % mężczyzn byłoby zdolnych do takiego wysiłku. Dzisiaj - może 20%. Za kilkanaście lat - może 2% Tak się zmienia świat. Twoje opowiadanie, Zdzisławie, znajdzie się za jakiś czas w dziale science fiction, albo - legendy polskie:)
  • Zdzisław B. 24.03.2021
    Niestety, jest to sprawdzone empirycznie. Co ok. 15-20 lat są przeprowadzane w szkole, na wuefie, porównawcze badania wyników sprawnościowych uczniów szkół podstawowych i średnich. (Chyba lata 1990 -2010) - wyniki dzieci i młodzieży spadły o ok. 10%...

    Może kiedyś będą cytować:" Z kroniki Polana Zdzisława"? ;)
  • Tjeri 23.03.2021
    Opis na tyle wiarygodny, że zmęczyłam się od samego wyobrażenia wysiłku. Swoją drogą ciekawe jaki to był zarobek. Przydałoby się wiedzieć – tak opisowo, bo nie pamiętam jaka siła nabywcza była ówczesnego pieniądza.
  • Zdzisław B. 24.03.2021
    Trdudno porównywać siłę nabywczę ówczesną a dzisiejszą. Matematycznie nie można, gdyż trzeba brać pod uwagę tzw. "koszyk potrzeb". Jedne rzeczy było dużo droższe, inne dużo tańsze lub bezpłatne. Np. wtedy zarabiałem w fabryce ok. 3.500 tysiąca złotych, a czynsz za małe mieszkanko wynosił ok. 230 złotych. Podobnie z jedzeniem. Natomiast cena samochodu, pralki, lodówki, telewizora była dużo wyższa (w stosunku do zarobku) niż obecnie; no i były mało dostępne.

    Nie pamiętam dokładnie, ile wtedy dostałem; było to ok.400-450 złotych.
  • Tjeri 24.03.2021
    Zdzisław B.
    To już coś mówi! Dzięki!
  • Marian 25.03.2021
    Uff! Udało się, ale myślę, że coś się jeszcze wydarzy, bo skąd to "cdn." na końcu.
    Bardzo fajne opowiadanko o życiu
  • Zdzisław B. 25.03.2021
    Może wydarzy, może nie... jak to w życiu, któż to wie? ;)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania