Amnezja
Bork podszedł do siedzącego na pniu mężczyzny. Tajemniczy jegomość pogrążony był w myślach, co było widać po jego postawie: był zgarbiony, a ręce miał zatopione w swoich włosach jakby gorączkowo nad czymś myślał. Bork zakaszlał znacząco. Mężczyzna nagle oprzytomniał jakby został wyrwany z głębokiego transu.
- Czego chcesz? – zapytał surowym i lekceważącym głosem.
Bork chrząknął i delikatnie położył palce na rękojeści swojego miecza.
- Widzę, że coś cię trapi. – odparł spokojnie Bork.
- A tobie, co do tego?
- Jeszcze nic. Ale mogę ci pomóc w rozwiązaniu twoich problemów.
Mężczyzna powoli uniósł głowę i uważnie przyjrzał się Borkowi. Był to postawny młodzieniec ubrany w czarną zbroję. Pod pachą trzymał hełm. Twarz miał podłużną, a oczy i włosy tak czarne jakby dopiero co wyszedł z Tartaru. U pasa z dumą połyskiwał miecz, który już dawno przelał swoją pierwszą krew. Wyglądał na silnego wojownika i co ważniejsze pewnego siebie.
- Jestem Bork. I szczerze szukam jakiegoś zajęcia. W karczmie powiedziano mi, że możesz mi takie zapewnić.
- Doprawdy? – rzekł impertynencko mężczyzna.
Chwilę się zamyślił i wstał. Bork ujrzał prawie wyższego o głowę podstarzałego wojownika, którego przy życiu trzymało tylko jedno. Chęć zemsty. Widział to po jego szklanych od łez błękitnych oczach, siwych długo nie obcinanych włosach upiętych koński ogon i pomarszczonej twarzy jak u sędziwego starca. Miał na sobie żelazną połyskującą w świetle słonecznym zbroję. Do pleców miał przypięty ogromny topór, a do pasa długi miecz.
- Dobrze zatem. Jestem Jund. Faktycznie może i potrzebuję niewielkiej pomocy.
- Powiedziałem, że mogę pomóc, ale oczywiście nie za…
- Dostaniesz swoją zapłatę. – przerwał Borkowi Jund i rzucił mu mały mieszek. – Potraktuj to jako zaliczkę.
Bork rozwinął sznur mieszka i wyjął złotą monetę.
- To kiedy zaczynamy? – zapytał Bork połechtany złotem.
- Jutro o świcie spotkajmy się przy bramie wioski. Tam ci wszystko opowiem.
Bork ukłonił się jak to w zwyczaju mają aktorzy po zakończeniu teatralnego spektaklu i udał się do karczmy, by wypocząć i przygotować się na to, co przyniesie jutro.
Rano Jund czekał na Borka pod bramą wioski. Obaj wyglądali jak niezwyciężeni herosi, których dzielił wiek i bagaż życiowych doświadczeń. Obaj w milczeniu wyruszyli ku lasowi. Gdy tylko wkroczyli w mroczną toń lasu Jund zaczął swoją krótką, ale za ta jak treściwą opowieść.
- Nazywam Jund Van Dorenheim. – zaczął.
- Domyśliłem się żeś szlachcic. Nikt normalnie nie chodzi z taką gotówką.
Jund popatrzył na Borka wzrokiem szalonego mordercy. Najemnik już nic nie mówił.
- Tak. Masz rację. Jestem szlachcicem. O moje złoto się nie martw. Potrafię o nie zadbać. Ale do sedna. Chcę, żebyś pomógł w zgładzeniu Toraja Czaszkogłowego. Ten podły pies zamordował całą moją familię i prawie ukatrupił mnie.
- Toraja powiadasz. – rzekł cicho Bork, aby nie wzbudzić ponownie gniewu starego szlachcica. – To nie będzie łatwe. Ale wykonalne.
- Problemem nie jest sam Toraj, a jego ludzie. To zgraja banitów, morderców, złodziei i tchórzy. Problemem tkwi w ich liczebności.
- Na to mogę coś zaradzić.
Bork wyszczerzył zęby w udawanym uśmiechu szaleńca i poklepał się po skórzanej torbie, którą miał przypiętą do pasa.
- W tej torbie mam wszystko, czego nam potrzeba. O los jego ludzi możesz być spokojny. W zasadzie może o nich myśleć już jak o przeszkodzie, której nie ma.
Jund popatrzył na Borka. Szlachcic słyszał opowieści o przebiegłym najemniku imieniem Bork. Słyszał też, że był mistrzem w eliminowaniu wielu wrogów jednocześnie. Nie był pewien jakich używał metod. Czy tak świetnie walczył? Używał magii? A może coś jeszcze? Nieważne. Istotnie było, że Bork był z nim. Jego zemsta mogła się w końcu ziścić.
Po drodze spotkali patrol bandy Toraja. Jego członkowie nim się spostrzegli i zrozumieli co się dzieje leżeli już martwi na drodze. Obaj wojownicy wytarli miecze o łachmany trupów. Wymienili znaczące spojrzenia i ruszyli dalej przed siebie.
Nastała noc. Obóz Toraja nie był zbyt pilnie strzeżony. Chyba musieli napaść kogoś znaczącego i złupić, bo na warcie stało jedynie dwóch pijanych bandytów. Większość leżała na ziemi mamrocząc coś pod nosem. Bork z niedowierzaniem spojrzał na zalanych w trupa mężczyzn, a następnie na Junda, który głośno westchnął.
- Ej wy!! – krzyk przedarł nocne niebo.
Do wojowników doskoczyło trzech bandytów, którzy wyłonili się z czeluści nocy. Zaalarmowani krzykiem wartownicy sami zaczęli wrzeszczeć budząc tych bardziej trzeźwych. Pijani mężczyźni niechętnie wstawali. Jednak, gdy dotarło do nich, że ich obóz stał się celem ataku trzeźwieli natychmiast. Jund chwycił za drzewiec swojego topora, a Bork za rękojeść miecza. Poklepał również torbę, którą wcześniej pokazał Jundowi.
- Za zemstę! – wrzasnął Jund i obaj z Borkiem ruszyli na nacierającą zgraję.
Jund dziwił się z jaką łatwością Bork pokonywał swoich przeciwników. A więc to prawda. Bork dysponował jakąś dziwną mocą, która pozwalała mu bez przeszkód przekopywać się przez hordy wrogów. Sam był zmęczony walką i modlił się w duchu, aby tylko starczyło mu sił na walkę z Torajem. Zauważył go wychodzącego zza ogromnego drzewa. Poznał go masce wykonanej z czaszki jego zaciekłego wroga i maczudze z kolcami. Wódz bandytów przyłączył się do walki. Po paru chwilach bandyci leżeli martwi lub w stanie agonalnym. Wódz bandytów widząc natychmiast się wycofał. Bork złapał za rękę Junda i podał mu szmatkę nasączoną jakimś nieprzyjemnie pachnącym eliksirem.
Naprzeciwko siebie stanęli Jund z Borkiem i Toraj. Jund powoli odzyskiwał siły.
- Ty skurwielu! – krzyknął Jund. – Zabiłeś ich! Moją familię! Całą wyrżnąłeś!
- Chyba padło ci na głowę! – wrzasnął w odpowiedzi Toraj. – To my ją zabiliśmy!
Jund przez parę krótkich bić serca nie mógł wypowiedzieć ani słowa.
- Łżesz! Jak to my? O czym ty do cholery mówisz!?
- Nic nie pamiętasz? Nic, naprawdę?
Toraj opuścił broń. Jund już odzyskał pełnię sił i był gotowy do zwarcia się ze swoim nemesis.
- Jundzie, to ty nas wynająłeś, aby zabić twoją rodzinę. A teraz w nagrodę ty zabiłeś wszystkich moich ludzi.
- Jundzie. – zapytał Bork. – O czym on mówi?
- Nie mam pojęcia. Ale to już nie ma znaczenia, bo moja zemsta zaraz się dopełni.
Jund po tych słowach natarł na Toraja, który w ostatniej chwili zasłonił się maczugą. Wódz odskoczył i wykonał potężny zamach. Jund widząc to uchylił się i klęknął unikając potężnego śmiercionośnego ciosu. Szybko wstał i wbił ostrze swojego miecza prosto w serce Toraja. Spod maski-czaski wyciekły dwa strumyczki krwi. Toraj osunął się na ziemię.
- Ty tępy skurw… - wycharczał Toraj. – Pieprzony drugi syn.
Toraj skonał. Jund po słowach wodza złapał się za głowę. Oczyma wyobraźni ujrzał całą prawdę. Drugi syn. Te słowa odblokowały to, co było niemal już zapomniane.
Jund, Toraj i jego ludzie skradali się w pobliżu rodzinnego domu Junda.
- Widzę, że trwa u was jakaś żywa zabawa. – zaczął pogardliwie Toraj. – Na pewno wolisz siedzieć tutaj z nami niż bawić się ze swoimi, drugi synu?
- Toraju zamilcz i zrób to, za co ci zapłaciłem. Zabij ich wszystkich. Zabij wszystkich moich krewnych.
- Kobiety i dzieci też?
- Też! Wszystko, cała spuścizna mojego ojca będzie należeć do mnie! I do nikogo więcej. Wymorduj ich wszystkich!
Ruszyli na dwór rodu Junda. Walka trwała krótko. Ludzie nie byli przygotowani na walkę. Ludzie Toraja zapalili pochodnie i rzucili je w stronę dworu. Drewniana budowla stanęła w płomieniach. Ze środka domu dobiegały krzyki kobiet i dzieci. U stóp Junda leżał jego starszy brat. Zakrwawiony, martwy i ze zdziwieniem w oczach. Gdy dom przestał płonąć Jund i Toraj stanęli przed zgliszczami drzwi, po których ostała się jedynie futryna. Jund przeszedł się po zgliszczach swojego rodzinnego domu i klęknął przed pierwszymi napotkanymi zwłokami. Coś zaskrzypiało. Jund uniósł głowę. Drewniana belka zwisająca z piętra spadła wprost na Junda, który w wyniku tego stracił przytomność.
Bork trzymał ostrze miecza wymierzone w plecy klękającego Junda. Zastukał delikatnie w skórzaną torbę.
- Jund. – powiedział pełen obaw w głosie Bork. – Co tu jest grane? Odpowiedz mi!
- Toraj mówił prawdę. – wydukał Jund. – Zabiłem swoją rodzinę z chciwości. Byłem drugim synem. Chciałem mieć wszystko. Wszystko to, co mój starszy brat. Mimo tego, że ojciec naprawdę ofiarował mi dużo chciałem mieć jeszcze więcej. Jednak to zawsze o Ulryku mówiono najwięcej. Musi najlepiej się ożenić, najlepiej walczy, najlepiej tańczy. Poświęcano mu najwięcej uwagi mimo, że byłem młodszy. Chciałem mu dorównać. Być taki jak on. Jednak on wszystko robił lepiej. Nie mogłem .Nie byłem w stanie go pokonać. Mój ojciec nigdy nie był ze mnie tak dumny jak z mojego brata.
Jund zaczął kaszleć.
- Bork. – wycedził przez zęby. – Ta twoja torba. Co w niej jest?
- Jundzie, wybacz, ale to nie twoja sprawa. Co teraz zrobisz?
Jund milczał. Sięgnął powoli ręką zza plecy. Oczom Borka ukazał długi wysadzany drogimi klejnotami sztylet. Szybki zamach. Ostrze sztyletu zatopiło się w gardle Junda. Umierające oczy starego szlachcica po raz ostatni spojrzały na zszokowanego Borka. Jund umarł. Bork jeszcze przez parę chwil stał oniemiały nad ciałami Junda i Toraja. Nie wiedział, co ma ze sobą zrobić. Jak się zachować. Gdy czas refleksji minął zrobił to, co każdy szanujący się najemnik by zrobił. Ograbił wszystkich zabitych z kosztowności i ruszył przed siebie do wioski, w poszukiwaniu nowego zlecenia.

Komentarze (3)
Osobiści mam problemy z pamięcią, ale to imię Bork - to zapamiętam z całej historii najlepiej.
Czytałam wcześniejsze Twoje teksty i jak dla mnie ten jest najsłabszy. Tak ogółem dam 3 :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania