Anhedonia [13]
13: Anhedonia
Tak, szybko przestałam się na nią gniewać. Tamten incydent nie pozostał całkiem bez znaczenia, lecz prędzej czy później i tak wszystko zaczęłoby schodzić na psy – wszystko, czyli ja. Monika najwyżej przyspieszyła ten proces. Nastąpiła na kruchy lód mojej błogości, wskutek czego zadałam sobie pytanie: „Po co?”, i jak to bywa po takich pytaniach, nic już nie było takie samo.
Zaczęłam czuć się zmęczona, bardzo zmęczona. Miałam dość spędzania całych dni w aucie i nocy w klubach, i dość wszystkiego pomiędzy. Wymykałam się z imprez, aby siedzieć samej na zewnątrz albo chować się w toalecie, byle z dala od hałasu i ludzi trącających mnie ramionami. Czytywałam wtedy klasyków literatury w kieszonkowych wydaniach, które sprzedają w kioskach czy na pocztach. Monika i tak raczej nie zwracała uwagi na moją nieobecność, zwykle była wstawiona i pląsała sobie po parkiecie z zamkniętymi oczyma. Gardziłam jej słabością do alkoholu, aż czasem zdawało mi się, że gardzę Moniką w ogóle, a mimo to niezmiennie zależało mi na jej towarzystwie. Dlatego też od niej uciekałam. Obawiałam się, że gdy dostrzeże moje zniechęcenie, zostawi mnie za sobą i wyruszy sama w świat. Zawsze jednak przychodzi moment, kiedy nie da się dłużej udawać.
Popołudnie zamieniało się w wieczór. Moniki chwilowo nie było, poszła do sklepu po fajki i coś do jedzenia. Ubrałam się w szmaragdowy cekinowy kostium i pomalowałam usta na czerwono – miałyśmy iść do jakiejś kolejnej speluny – a zaraz po tym położyłam się w łóżku i szczelnie opatuliłam kołdrą. Moje ciężkie znużone serce natychmiast zrobiło się trochę bardziej znośne.
Gdy Monika wróciła, byłam gotowa jej oznajmić, że donikąd się dziś nie wybieram.
– Jestem…! Anastazja, skarbie, co ci jest? Wyglądasz jak chory kotek – powiedziała na wejściu.
Z wysiłkiem odwróciłam głowę w jej stronę i zobaczyłam kątem oka, jak stawia papierową torbę z zakupami na podłodze.
– Czemu akurat kotek? – zapytałam, gdy podeszła do mnie.
– Miałam kiedyś kota, też był rudy. Kiedy źle się czuł, przesiadywał bez przerwy w moim łóżku. Raz zarzygał mi pościel. Kochany był, szkoda, że zdechł.
Patrzyłam na nią, jakbym też zdechła.
– Biedny. Odwodnił się?
– Nie, nie, to nie przez to rzyganie. Żył jeszcze długo, aż na starość nerki mu siadły. Koty często mają problemy z nerkami. A co tobie jest?
Usiadła przy mnie na łóżku. Zastanawiałam się, co mam powiedzieć, a właściwie próbowałam zebrać siły na zastanowienie. Jak miałam wyjaśnić, co czuję, gdy nie czuję…
– Nic.
– Nie wierzę ci. Nie od dziś widzę, że coś jest nie tak. – Położyła dłoń na moim czole. – Ostatnio wyglądałaś tak marnie w więzieniu. To znaczy, wyglądasz ślicznie, tylko… jak śliczne zwłoki.
A jednak zauważyła zmianę w moim zachowaniu, to miłe. Nagle wstąpiła we mnie potrzeba, by mówić, by zostać przez nią zrozumianą. Tylko jak to wszystko wytłumaczyć? Że właściwie nigdy nie jestem szczęśliwa, ale to nie oznacza, że jestem smutna… Mogę najwyżej być zadowolona, dopóki życie nie zacznie mnie śmiertelnie nużyć… Wtedy mimowolnie się hibernuję i potrzeba trzęsienia ziemi, abym się obudziła.
W końcu powiedziałam jej mniej więcej właśnie to, a po kilku oddechach dodałam:
– Nie umiem dłużej udawać, że dobrze się bawię.
Monika słuchała mnie w skupieniu. Domyślałam się, że sprawiam jej zawód, ale niezbyt mnie to ruszało. Jakie to dziwne – jeszcze niedawno zrobiłabym wszystko, aby ją zadowolić. Tak naprawdę nadal tego chciałam, a raczej chciałabym chcieć.
– Mam rozumieć, że nigdy podczas naszej podróży nie bawiłaś się dobrze? Tylko udawałaś…?
– Nie, nie, to nie tak. Nie chciałam, żeby to tak zabrzmiało… Przede wszystkim nie myśl, że znudziłam się tobą. Powinnam była powiedzieć to od razu. Uwielbiam spędzać z tobą czas i mam nadzieję, że to wiesz.
– No jasne, że wiem – odparła uśmiechnięta i wytarmosiła mnie za policzek. Gdy miała się odsunąć, przytrzymałam jej dłoń przy swojej twarzy.
– Jestem tylko zmęczona tym trybem życia – zaczęłam. Nagle klarowność wstąpiła w moje myśli; dokładnie wiedziałam, co muszę powiedzieć. – Na początku było świetnie. Wszystko było takie szalone i odświeżające, ale teraz w każdym nowym miejscu mam wrażenie, że już je widziałam. Tańczymy i uśmiecham się, i mój uśmiech jest szczery, ale wewnątrz jestem całkiem pusta.
Palce Moniki były przyjemnie chłodne. Patrzyłam na nią i myślałam o tym, że nawet jej piękno, moja słabość, w tej chwili praktycznie nie robi na mnie wrażenia. To było najbardziej tragiczne ze wszystkiego, co spotykało mnie w mojej ułomności.
– Biedna, chora kicia. – Pogłaskała mnie za uchem. – Czyli nie chcesz dalej jechać? Chcesz wrócić do domu?
– Jakiego domu? Nie mam domu.
– No, do miasta…
Prawie zrobiło mi się niedobrze na myśl o mieście rodzinnym.
– Nie. To zamknięty rozdział. Zresztą jego rodzina i przyjaciele… Opowiadałam ci. Pewnego razu oberwę tam cegłą w głowę. Może to byłoby i lepiej, ale wolałabym umrzeć w milszych okolicznościach.
– W takim razie co chcesz robić?
Co chciałam zrobić? Dobre pytanie.
– Nie wiem, Monika. Myślałam, że chcę po prostu jechać nad to morze, ale nawet tego już nie wiem. Potrzebuję odpocząć. Polepszy mi się. Zostańmy tu na jakiś czas, w tym hotelu, aż znudzę się i tym miejscem i zapragnę się ruszyć…
– Dobra, niech będzie – odrzekła. Mogła na tym zakończyć, ale nie powstrzymała się przed mówieniem dalej: – Szkoda. Miałyśmy być codziennie gdzie indziej. Taka była nasza zasada.
– A zasady są po to, aby je łamać.
Zaśmiała się.
– Racja. Wybacz, powinnam była się zamknąć. – Ulżyło mi, że co do tego się zgadzamy. Od czasu naszej kłótni w kasynie często obawiałam się, że zaraz Monika znów wypali coś niedorzecznego. – Skoro tego potrzebujesz, zostaniemy tutaj. Okolica wygląda na interesującą, możemy pozwiedzać… Możemy też oczywiście nie zwiedzać. Co tylko sobie zażyczysz.
– Super – powiedziałam z absolutnie zerowym entuzjazmem.
Pozwoliłam, by Monika zabrała dłoń. Położyła ją otwartą na swoim kolanie i zaczęła gapić się w podłogę. Zastanawiałam się, czy nie zasmuciłam jej choć trochę. Nie chciałam tego, a z drugiej strony bardzo chciałam. Chciałam jej uwagi, jej troski, jej uwielbienia, nawet jeśli w tym stanie nie umiałabym tego odpowiednio docenić.
– Domyślam się, że nie masz ochoty iść dzisiaj na imprezę, jak więc chciałabyś spędzić wieczór? – „Wolałabym nie spędzać go wcale”, powiedziałabym, gdybym nie miała dość mówienia takich dramatycznych rzeczy. Istnieje jakiś limit. – Może poczytam ci książkę i napijemy się piwka na dobranoc? Kupiłam przy okazji.
Och. Ledwo otworzyłam przed nią swoją duszę – albo jej brak – a ona już zaczynała mówić o alkoholu. Krew się we mnie zagotowała… No, tak właściwie to nie. Poczułam się najwyżej zażenowana, ale miałam ochotę rzucić czymś o ścianę, dla zasady. Z tego wszystkiego aż podniosłam się do pozycji siedzącej.
– Serio? Tłumaczyłam ci, jak wkurwia mnie to twoje „piwko”, i „drineczek”, i „winko”…
– Ha! Tym razem kupiłam bezalkoholowe! Szach-mat! Czasem się ciebie słucham, widzisz? – wykrzyczała, niesamowicie zadowolona z siebie. Moja złość najwyżej ją rozśmieszyła.
To chyba było całkiem zabawne, ale nie zaśmiałam się. Raz kupiła piwo bez procentów i miałam się cieszyć, że to koniec jej nałogu…? Chyba miałam dobry powód do zniesmaczenia… Do zakłopotania również. Monika była dorosła i mogła sobie robić, co jej się podobało, a ja naskoczyłam na nią jak apodyktyczny rodzic… Znów wspomniałam sytuację w kasynie. Usprawiedliwiłam się przed sobą, że ja przynajmniej mam dobre powody do gniewania się.
– Brawo, jestem z ciebie dumna – powiedziałam, próbując brzmieć sympatycznie. – Wybacz mój ton. Uświadamiasz mi, jak bardzo irytują mnie ci wszyscy ludzie, którzy bawią się tylko przy alkoholu… Może trochę im zazdroszczę. Mnie alkohol nie jest w stanie odprężyć ani rozweselić, czy co on wam wszystkim daje.
Wiem, że nią manipulowałam, subtelnie wyciągając kartę umęczonego życiem niewiniątka. Robiłam to z pełną świadomością. To nic złego, tylko ratowałam sytuację. Zresztą przyznałam, że byłam nieuprzejma.
– Wcale nie tracisz tak dużo, jak ci się wydaje. – Monika wstała i poszła otworzyć sobie puszkę owocowego piwa. Już nie zapytała, czy też mam ochotę. – To nie tak, że alkohol i inne używki to panaceum… Zawsze pozostaje frakcja trzeźwych neuronów, przez które myślisz o rzeczach, o których niekoniecznie chcesz myśleć. – Podniosła puszkę do ust i znów ją cofnęła, by dodać: – Ale faktycznie, alkohol wprowadza mnie w lepszy nastrój. Czasem nawet lubię się tak całkiem sponiewierać. To mnie oczyszcza. Mogę wyszaleć się bez skrupułów, potem przychodzi kac, a po kacu czuję, że żyję.
– Umierasz i zmartwychwstajesz – zaproponowałam.
– Właśnie tak. – Spróbowała napoju i skomentowała: – Hm, całkiem dobre. A ty nie masz nic takiego, co pozwala ci zmartwychwstać?
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania