Anhedonia [7]
7: Papieros
Nie spałam całą noc. W mojej głowie ciągle odtwarzał się plan nadchodzącego dnia, a właściwie przedpołudnia. O dwunastej miałam spotkać się z Moniką, a do tamtej pory musiałam, po kolei: umyć włosy, twarz i zęby; przebrać się w czyste ubrania, które poprzedniego dnia uprałam w wodzie z baniaka; zjeść coś, aby później nie myśleć o głodzie. Gdy w końcu nastał poranek i załatwiłam te podstawowe sprawy, wybrałam się do drogerii. Tam spryskałam się cała perfumami o zapachu soczystej wisienki i lekko podmalowałam rzęsy testerem tuszu. Resztę czasu spędziłam w parku, patrząc na pływające w kółko kaczuszki. Moje włosy powoli schły w słońcu.
Monika zadzwoniła pół godziny przed spotkaniem. Pomyślałam, że pewnie się spóźni. Nie wiedziałam, czy ma w zwyczaju się spóźniać, ale wydawało mi się, że to mogłoby do niej pasować.
– Nie mogę się dziś z tobą zobaczyć. Wybacz.
– Dlaczego?
– Po prostu nie.
Zaniemówiłam na ułamek sekundy, na chwilę w ogóle przestałam myśleć, aż mój mózg pojął sytuację i prędko wyprodukował odpowiedź: „Chyba żartujesz?! Tyle czasu cię szukam, a ty mówisz po prostu nie? Głupia pindo!!!” To sobie pomyślałam, a powiedziałam grzecznie:
– Coś się stało?
– Nie… Po prostu dziś nie dam rady. Nie wiem, kiedy będę mogła… – Zawiesiła się wpół zdania, zrezygnowana, i nie wyglądało na to, żeby miała coś jeszcze dodać. Jej milczenie było jak gdyby… definitywne.
– Brzmisz trochę smutno.
Odpowiedziała, że to nic takiego, a potem rozpłakała się do słuchawki i rozłączyła się, pozostawiając mnie samą z bezużytecznymi obelgami, jakie byłam gotowa wykrzyczeć.
Nie zdążyłam się przed nią wygłupić, ale przed samą sobą owszem. Czemu moją pierwszą reakcją musiała być złość? To tak niskie. Miałam prawo do własnych uczuć, ale czy musiały być właśnie takie?
Intensywnie myślałam o tej porywczości, która czasem mnie napada i prowadzi na manowce, i jednocześnie zastanawiałam się, czy powinnam oddzwonić. Utknęłam w tym stanie na minutę albo dwie, aż Monika odezwała się pierwsza. Wysłała mi wiadomość SMS. „Przepraszam, Anastazja, faktycznie kiepsko się czuję… Może mogłabyś do mnie przyjechać? Proszę. To mój adres…”
Kwadrans później zeskoczyłam z roweru przed jej domem. Kilka razy musiałam się upewnić, że dotarłam na właściwe miejsce. Nie spodziewałam się, że Monika może mieszkać w takiej posiadłości, takim pałacu… Właściwie był to zwykły dom, po prostu wtedy zrobił na mnie duże wrażenie. Wyglądał jak mały klasycystyczny dworek, nowy i zadbany, z kolumnami i symetrycznie umieszczonymi oknami. Jak się tego dorobiła…? Tego musiałam się dowiedzieć.
Nie zdążyłam rozejrzeć się za domofonem, gdy brama zaczęła się przede mną rozsuwać. Spojrzałam w okna, ale zobaczyłam tylko poruszającą się firankę na piętrze. Jeszcze przez chwilę stałam w miejscu, onieśmielona przez tę zdalnie sterowaną bramę, przez teslę na podjeździe oraz krótko skoszoną, soczyście zieloną trawę. Nagle przejęłam się myślą, że mimo wszystkich wysiłków może śmierdzieć ode mnie wilgotną piwnicą, w której pomieszkiwałam. Wprawdzie wczoraj specjalnie poszłam na basen, aby porządnie się umyć, ale, właśnie, to było wczoraj.
Drzwi czekały na mnie otwarte. Spodziewałam się, że Monika też będzie czekać zaraz za progiem, ale trafiłam do pustego holu. „Jestem na górze!”, krzyknęła do mnie.
Zastałam ją w sypialni. Leżała na łóżku, ubrana w elegancki beżowy kombinezon z rozszerzanymi nogawkami i rękawami prawie do łokci. Miała uczesane lśniące włosy oraz czerwone paznokcie. Wyglądała na gotową do wyjścia, gdyby tylko nie rozmazany tusz do rzęs, i gdyby nie leżała jak ukrzyżowana, ze szklanką w jednej ręce i dymiącym papierosem w drugiej.
Jak to było wreszcie zobaczyć ją na żywo? Nic wielkiego. Bardziej poruszyła mnie nasza pierwsza rozmowa telefoniczna – to była obietnica. Teraz przeżywałam spełnienie obietnicy, wreszcie zaznałam spokoju.
– Hej, Monika… Podobno brzydzisz się papierosami.
Zmarszczyła brwi. Jej spojrzenie było mętne od wypłakanych łez, choć już zdążyła się uspokoić.
– Hej… Co?
– Kiedyś mówiłaś, że nie wyobrażasz sobie palić. Przypomniało mi się na twój widok.
Skinęła głową i podniosła papierosa do ust, jakby na samą wzmiankę o paleniu odczuła nikotynowy głód.
– Ano, tak było… Fajki są podłe, ale jakoś tak wyszło. Dziwnie cię znów widzieć, jakbym cofała się w czasie… Chodź, usiądź. – Przyklepała miejsce obok siebie na łóżku. – Może się napijesz? – W wygniecionej pościeli odpoczywał Jack Daniel’s, wysączony z prawie całej zawartości.
Podziękowałam. Tak długo nie piłam, że nie smakowało mi nawet tamto słabe owocowe piwo, które spontanicznie zwinęłam z monopolowego. Odrzucał mnie smród alkoholu, choćby w minimalnym stężeniu.
– Opowiesz mi, co się stało? – zapytałam. Mogłam być pewna, że nie urazi jej moja bezpośredniość. Ona sama była bezpośrednia i harda.
Monika zachęciła mnie jeszcze raz, żebym usiadła na łóżku. Nie chciałam pakować się na czyjąś pościel, ale ona nalegała.
– Nie przejmuj się, chodź.
– Siedziałam w tych spodniach na trawie w parku.
– Tym lepiej. Siadaj. – Odstawiła butelkę whiskey na szafkę nocną, a ja przemogłam się i przysiadłam na krawędzi łóżka. – Okej, teraz mogę mówić… Tylko jak zacząć, ech… – Sztachnęła się jeszcze raz, po czym wygięła się tak, by popiół z papierosa strącić na poduszkę obok. Patrzyłam na to w głębokiej konsternacji. – Mąż mnie uderzył. Właściwie to popchnął mnie na ścianę, aż na chwilę straciłam oddech.
– O Jezusie…
– No, trochę mi to zepsuło nastrój. – Pociągnęła łyczek alkoholu ze szklanki, a potem jeszcze jeden, w końcu wypiła z niej wszystko, do ostatniej kapki whiskey. Nic nie mówiłam, bo nie wiedziałam, co bardziej mnie szokuje: to, że Monika ma męża, czy to, że pozwoliła sobie na przemoc? – Nie martw się, on też ode mnie oberwał, oczywiście. Zresztą to nic nowego, bijemy się regularnie…
Odstawiła szklankę na podłogę i podparła się rękoma o materac, aby podnieść się do pozycji siedzącej. Wtedy zauważyłam siniaki na jej ramionach. Uruchomiło to we mnie uczucie, którego się nie spodziewałam. Umiarkowany żal, że te siniaki musiały powstać.
– Widzę.
– No, i dlatego właśnie robię sobie popielniczkę z naszego łoża. – Uśmiechnęła się do mnie, a ja to odwzajemniłam, bo tak bardzo lubiłam ten jej absolutny brak pokory, jej niepowstrzymaną mściwość. Potrafiła się zachowywać jak niedojrzała licealistka, której ktoś odbił chłopaka, a mnie pociągały takie żałosne przejawy buntu. – I tak już tu nie sypiam, przeniosłam się do pokoju gościnnego… W ogóle to nie przez tę sytuację płakałam, to wypadkowa różnych kwestii…
– Słucham cię – powiedziałam, bo wyraźnie potrzebowała zachęty, aby kontynuować.
Westchnęła, zamyśliła się na trochę.
– Dołuje mnie fakt, że to małżeństwo jest skończone, a ja myślałam, że ustawiłam się na całe życie. Wiesz, mój mąż jest synem prezesa tej firmy, co, no, byłam na ich billboardzie… Wyobrażałam sobie, że on będzie mnie utrzymywał. Tym bardziej, że po więzieniu nie chcą mnie w żadnej normalnej robocie. Powiedz, gdzie właściwie pracujesz? Wyglądasz mi na panią z warzywniaka.
– Ty wyglądasz na kobietę biznesu, ale też nią nie jesteś. – Bywałyśmy uszczypliwe wobec siebie, ale zawsze w żartach. W reakcji na moją ripostę Monika skrzywiła się z nieistniejącego bólu i położyła dłoń na sercu, jakbym dźgnęła ją sztyletem prawdy prosto w duszę. – Jeszcze nigdzie nie pracuję, wyszłam z paki ledwo dwa miesiące temu.
– I co, pewnie też nigdzie cię nie chcą?
– Nie wiem, to raczej ja nie chcę nigdzie. Zresztą to trochę skomplikowane. Może najpierw pogadamy o tobie, masz ciekawszą historię.
Przyglądała mi się, jakby mimo wszystko chciała zapytać o coś jeszcze, ale w końcu wróciłyśmy do jej wątku.
– Ta. Załamuje mnie to wszystko. Zbliża się dzień, kiedy on mnie wykopie z tego domu, czuję to. Właściwie nie wiem, czemu jeszcze tego nie zrobił. A ja tak lubię to miejsce, poza tym nie mam dokąd iść, nie mam za co. A mogło być tak dobrze. Kasa, dożywotnie wakacje, zdradzanie siebie nawzajem za cichym przyzwoleniem. I co? I gówno.
– O co właściwie wam poszło?
– O same pierdoły! On ma trudny charakter, zresztą ja też, wiem to. Jedno z nas powie coś, co nie spodoba się drugiemu, i jeb, awantura. To też moja wina, powinnam być bardziej układna, ale nie umiem… Choć w sumie to niewiele by dało. Wiem od naszych wspólnych znajomych, że poznał jakąś lafiryndę, chyba chce ją wsadzić na moje miejsce. Poza tym, wiesz co? – Znużona twarz Moniki nagle nabrała żywszego wyrazu. Było coś jeszcze, co musiałam usłyszeć. Coś, co zrozumiem. – Akurat jak z tobą rozmawiałam, to napadła mnie myśl, że jakie to niesprawiedliwe, iż mężczyźni są silniejsi. Tak już jest i nie ma sensu o tym myśleć, wiem, ale w tamtej chwili to tak mnie dobiło…! Gdybym miała siłę mojego męża i swój upór, mogłabym wszystko, byłabym niepowstrzymana!
O tak, rozumiałam. Czy nie każda kobieta czasem o tym myślała? Ja jednak byłam już ponad takie sentymenty. Raz wstąpiła we mnie potężna moc, jakby wypożyczono mi zezwolenie na wykorzystanie całego potencjału ludzkiego ciała, i skończyło się morderstwem. Właśnie dlatego kobiety jak ja i jak Monika nie mogą być silniejsze niż są. Ona miała w sobie zbyt wiele pasji. Ja byłam już tylko wątłym żarem w jej papierosie, ale od papierosa rozpoczął się niejeden pożar.
– Sterroryzowałabyś go, aby na ciebie pracował? – zażartowałam. Nie podzieliłam się z nią swoimi przemyśleniami, bo nie chciałam zbyt daleko odchodzić od rozmowy o jej życiu. Tyle jeszcze chciałam się dowiedzieć.
Roześmiała się, a śmiech przeszedł płynnie w kaszel.
– Tak! Tak być powinno! – wykrztusiła, po czym zgasiła papierosa o ścianę i rzuciła niedopałek na dywan. – Ej, może pomożesz mi znaleźć sposób, aby się z nim rozstać i zdobyć jak najwięcej kasy? Tylko nie jak z panem Mirkiem! – Podniosła palec, by podkreślić wagę swoich słów, i znów zaczęła śmiać się i kasłać na przemian.
– Mało delikatne, moja droga… – odpowiedziałam żartobliwie, ale nie uśmiechałam się.
– Też nie byłaś zbyt delikatna, gdy roztrzaskałaś mu czaszkę krzesłem. – Chyba dotarło do niej, że ten żart może być niestosowny, więc szybko zmieniła temat: – Swoją drogą, beznadziejna ze mnie pani domu, niczym cię nie ugościłam. Chodź, pójdziemy do kuchni, okropnie tu zakopciłam. Może jednak zrobię ci jakiegoś drinka?
Powoli zwlekła się z łóżka. Zrobiłam to samo, choć wolałabym nie ruszać się z miejsca. Pierwszy raz od lat siedziałam na porządnym, miękkim materacu. Miałam ochotę położyć się i nie wstawać przez kilka godzin.
– Nie, dzięki, ale chętnie napiję się czegoś bezalkoholowego. Może być jakiś sok, jeśli masz.
– Jasne, mam sok… – Zatrzymała się naprzeciwko mnie. W końcu nie dzieliło nas szerokie łóżko, żadne flaszki ani fajki. – Cholera, jakie to nierealne, że tu jesteś. Wiesz co, dopiero teraz nagle sobie uświadamiam, jak mi ciebie brakowało, Anastazja.
I uścisnęła mnie mocno, choć nigdy nie była zbyt uczuciową osobą, chyba że to atmosfera zakładu karnego tak na nią działała. Tak się na mnie uwiesiła, że prawie się przewróciłyśmy. Śmiałyśmy się obie, a ja równolegle myślałam, że nie wiem, czy nadal ją znam, ale interesującym doświadczeniem będzie poznać się po raz drugi.
– Dziwnie pachniesz – rzekła, odsuwając się ode mnie. – Spleśniałymi wiśniami.
Komentarze (8)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania