Anhedonia [8]
8: Kąpiel
A jednak. Nadal miałam na sobie zatęchłą woń podziemi opuszczonego budynku. Nie pomógł basen, mycie włosów, drogie perfumy, ten zapach ciągle się mnie trzymał. Osiadł w moim naskórku, we włóknach moich ubrań. Pomyślałam, że najlepiej byłoby wrzucić mnie całą do pralki albo zamknąć w myjni samochodowej.
– To dlatego, że mieszkam w piwnicy i perfumowałam się czymś wiśniowym – powiedziałam bez zażenowania. Wcześniej się obawiałam, że Monika poczuje ode mnie ten swąd, ale już mi przeszło. Zdążyłam się rozluźnić w jej towarzystwie.
– W piwnicy…? Aha, wynajmujesz pokój w piwnicy?
– Nie, po prostu pomieszkuję w piwnicy, w pustostanie.
Popatrzyła na mnie szeroko otwartymi oczyma. „No naprawdę”, dodałam, a ona się zaśmiała, nadal jakby niedowierzając.
– O, stara…! Siedzisz sobie tak cichutko, a tu się okazuje, że to chyba ty masz ciekawsze perypetie! – Poczułam się, jakbym dostała bardzo miły komplement. Z opóźnieniem dotarło do mnie, że Monika właśnie zrekompensowała mi rozmowę z moją siostrą. – Ej, może masz ochotę na kąpiel?
– Jest aż tak źle?
– Nie, nie o to mi chodzi! – zaśmiała się. – Nie śmierdzisz na kilometr, nie. Tak tylko pomyślałam, że pewnie dawno nie brałaś jakiejś takiej super kąpieli z bąbelkami, a każdy na to zasługuje…
Kąpiel w gorącej, pachnącej wodzie była moim marzeniem, choć do tamtej pory nie zdawałam sobie z tego sprawy. Na co dzień ani myślałam o takich luksusach, aż nagle zobaczyłam łazienkę z szeroką wanną i prawie się zachłysnęłam. Monika posiadała przeróżne rodzaje balsamów, olejków i mydełek do kąpieli, wszystko to obłędnie pachnące i kolorowe. „Co mogę sobie wziąć?”, zapytałam. „Cokolwiek chcesz, ile chcesz”. Napełniła dla mnie wannę gorącą wodą, a ja, rozbestwione dziecko, wyprodukowałam ogromną ilość piany z tego, co miałam do dyspozycji. Zanurzyłam się w wodzie aż po sam podbródek. Czułam się, jakbym odzyskiwała człowieczeństwo, czułam się niemalże ochrzczona.
– Jak tam? Jak się bawisz? – zapytała Monika, zaglądając do łazienki przez uchylone drzwi. – Przyniosłam ci wreszcie ten sok. Przepraszam, że to tyle trwało, teściowa dzwoniła. Mogę wejść?
– Chodź, siedzę pod kilkoma metrami piany. Zresztą w pudle i tak miałaś wiele okazji widzieć moją gołą dupę.
Wiele osób widziało moją gołą dupę podczas paru lat znamienitej kariery w klubie nocnym, jak zauważyła Monika, co całkiem mnie rozbawiło. Podeszła do mnie, cicho stąpając po posadzce, i podała mi wysoką, kryształową szklankę. „Kaktusowy”, powiedziała, zanim zdążyłam zapytać. Przysiadła na brzegu wanny.
– Co tam chciała teściowa? – zapytałam.
– A nic takiego, coś tam znowu jęczała, że powinniśmy ratować nasze małżeństwo. Jest radykalnie religijna. Wolałaby, żebyśmy się pozabijali, niż rozwiedli. W sumie to całkiem miła, dobroduszna babka, nie mogę powiedzieć o niej wiele złego… Poza tym, że wychowała skurwiela. Potrzebujesz może czegoś jeszcze?
Sprawiała wrażenie, jakby rozpieszczanie mnie było dla niej przyjemnością. Pomyślałoby się, że musi być wspaniałą żoną. Znając jednak jej przeszłość, jej osobowość, nie dziwiłam się, że coś poszło w jej małżeństwie nie tak. Zawsze pakowała się w związki z mężczyznami, których niedługo później nie mogła ścierpieć.
– Nie, dzięki. Czego jeszcze mogłabym chcieć? Dałaś mi nawet słomkę do soku. I to różową.
– No nie wiem. Może chcesz jeszcze miniaturową parasolkę? Jak do drineczka?
Przez chwilę się pośmiałyśmy i nasza radość była szczera, przynajmniej na początku. Potem uśmiechy stały się sztuczne, naszło nas jakieś zwątpienie, a przynajmniej mnie. Zamilkłam i zajęłam się popijaniem soku. Monika też ucichła i zaczęła oglądać swoje paznokcie u stóp. Znikąd zrobiło się dość niezręcznie – a może to było tylko w mojej głowie? W mojej głowie, gdzie czekało również pytanie, dlaczego właściwie po wyjściu z więzienia Monika postąpiła ze mną tak, a nie inaczej. Nie chciałam jednak teraz o to pytać. Nie chciałam sprawić wrażenia, że jestem tu tylko po to, aby wypominać błędy i wylewać swoje żale. Choć był to jeden z moich powodów.
Monika zaczęła wycierać spod oczu rozmazany, zaschnięty tusz do rzęs.
– Może powinnam wreszcie zmyć makijaż… – Podniosła się z wanny i podeszła do umywalki. Sięgnęła po płatki kosmetyczne. Trzymała je w plastikowym pudełku na łazienkowej komódce. – Opowiedz mi coś. Jak to się stało, że wyszłaś na wolność?
Przyglądałam się jej, jak polewa wacik płynem do demakijażu i zmywa maskarę z powiek, myje twarz, nakłada na siebie jakieś pielęgnacyjne specyfiki. Śledziłam ruchy jej palców i wreszcie zrozumiałam, co takiego zmieniło się w jej wyglądzie, czego nie umiałam nazwać, patrząc na jej zdjęcie. Powiększyła usta, bardzo nieznacznie, a jednak to zmieniało tak wiele. Chyba zrobiła też coś jeszcze, jej kości policzkowe były bardziej wydatne. Dostrzegając to wszystko, powoli streszczałam jej swoją historię:
– Dotarły do mnie słuchy, że jego żona się przekręciła, podobno na raka. Dopiero wtedy pomyślałam, że w sumie mogłabym spróbować zawalczyć. Nie wiem, czy pamiętasz, ale to właśnie ona bardzo zabiegała, aby usadzić mnie na jak najdłużej. Poza tym czułam się wobec niej straszliwie winna, nie chciałam jej oglądać. – Od czasu do czasu Monika coś mruknęła, aby dać sygnał, że słucha. – Postanowiłam wytoczyć wszystkie działa, skoro już miałam coś robić. Kazałam siostrze sprzedać moje mieszkanie i samochód, i wynajęłam najlepszego prawnika, na jakiego było mnie stać. Takiego naprawdę mocnego gracza, i tak, faktycznie okazał się zajebisty. To był taki uważny obserwator, żaden krzykacz, wypowiadał się stanowczo i zwięźle… Udało mu się nagiąć sytuację pod obronę konieczną, choć mocno się przy tym napocił.
– To nie naginanie, to prawda.
– No, prawda… Ale zarazem niezupełnie prawda. Sama nie wiem.
– Prawda, zresztą bez znaczenia. Liczy się tyle, że wyszłaś.
Co do tego mogłam się zgodzić, tyle się liczyło.
– Po ostatniej rozprawie poryczałam się i oświadczyłam się temu prawnikowi. Najnormalniej w świecie staliśmy pod sądem i zapytałam, czy mnie poślubi, bo żaden mężczyzna nie był dla mnie ważniejszy w życiu. Najgorsze, że wtedy mówiłam to całkiem serio. – Monika się roześmiała i chciała koniecznie wiedzieć, co stało się dalej. – Dalej się uśmiechnął i uścisnął mi dłoń, całą zasmarkaną. Dał mi chusteczkę i się zawinął, nawet nie pamiętam konkretnego momentu, po prostu zaraz go nie było.
Zastanawiałam się, czy powinnam wrócić do tematu mojej nieoczywistej winy, ale postanowiłam na razie zostawić to w spokoju. Wiele z moich przemyśleń było już znanych Monice. Reszty nie znał nikt i póki co mogło tak pozostać.
– Dzień mojego wyjścia na wolność to był jeden z najlepszych dni w moim życiu – zaczęła wspominać. – Zjadłam pizzę, całą dużą pizzę, zeżarłam ją całkiem sama. Potem wsiadłam do auta i jeździłam dwieście na godzinę za miastem. Nocą poszłam do klubu, tańczyłam i piłam, i tak z tydzień się szlajałam z imprezy na imprezę, całkiem zachlana. Boże, to było piękne – mówiła całkiem poważnie. Wierzę, że nie wyolbrzymiała, prędzej zapomniała o czymś jeszcze. – A ty? Co zrobiłaś po wyjściu na wolność? – Odwróciła się w końcu od lustra i spojrzała na mnie.
– Zjadłam deser lodowy – zaczęłam, nie mogąc sobie przypomnieć nic więcej. Tamten szczególny dzień zakurzył się w mojej pamięci. – Poza tym to w sumie nie robiłam nic szczególnego. Byłam bardzo niezdecydowana. Nie wiedziałam, czy iść do mojej siostry, czy poszukać innego noclegu, więc poszłam do lasu… Rzygać mi się chciało w zamkniętych pomieszczeniach, serio, wszędzie było mi duszno.
– I tak oto tułasz się po dziś dzień… – wtrąciła zgrabnie, taktowny narrator.
– Tak.
Wróciła do mnie, usiadła na podłodze i oparła się ramieniem o wannę.
– Cieszę się, że udało ci się wyjść – powiedziała. – Tyle razy powtarzałam, że są dla ciebie szanse.
Zdenerwowała mnie, choć nie pokazałam tego po sobie. Poczułam się, jakbym usłyszała „a nie mówiłam”. Zapewne to nie było jej intencją, ale czy zapomniała już, że sama obiecała znaleźć dla mnie prawnika, gdy tylko wyjdzie na wolność? Żmijka. Miałam ochotę coś odpysknąć, ja, druga żmijka, nadąsana w swoim bagienku. Bagienko było jednak pachnące i łagodziło złe nastroje, choć woda robiła się coraz chłodniejsza, a piany ubywało.
– Też się cieszę. – Niechcący moja odpowiedź zabrzmiała bardzo pasywno-agresywnie, ale Monika jakby tego nie zauważyła.
– Tak w ogóle to zazdroszczę ci tej niezależności. – Położyła głowę na swoim barku. – Też bym chciała nie musieć na nikim polegać. Nie należeć do nikogo, do żadnego człowieka, żadnego miejsca…
Podryfowała samotnie w swoje myśli. Już nie byłam na nią zła, ani trochę. Lubiłam ją taką, lekko nieobecną, melancholijnie rozmarzoną.
– W każdej chwili możesz przeprowadzić się do mojej piwnicy.
Uśmiechnęła się, nadal jeszcze zajęta swoim światem wewnętrznym.
– Nie, dzięki… Ale wiesz, o czym czasem sobie myślę? Że chciałabym wsiąść w samochód i uciec. Mogłabym codziennie jeździć w inne miejsce i zwiedzać świat. Spałabym na tylnym siedzeniu albo w tanich motelach.
– Nikt ci nie broni, Monia. Masz dużo pieniędzy, możesz sobie na to pozwolić.
– Niby tak, ale… Sama nie wiem. Ludzie myślą o takich rzeczach, ale nigdy ich nie robią, to za daleko od strefy komfortu. Może gdybym miała z kim wyruszyć w taką podróż, to byłoby co innego.
Serce mi zadrżało. Czy to była propozycja? Jeśli nie, to ja musiałam ją złożyć.
– Masz mnie. – Podniosłam na chwilę dłoń, jakbym zgłaszała się do odpowiedzi. Przypomniały mi się nasze rozmowy w więzieniu, i dodałam: – Mogłybyśmy pojechać nad morze, jak kiedyś chciałyśmy.
Podniosła głowę i utkwiła we mnie wzrok, jakbym obudziła ją ze snu.
Komentarze (2)
Jeden drobiazg: "Pomyślałoby się, że musi być wspaniałą żoną", jakoś mi się nasunęło, że naturalniej by było: "Można by pomyśleć, że jest wspaniałą żoną".
Pozdrawiam, lekko zazieleniona z zazdrości;)
Pozdrowienia! 💜
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania