Annabel
- Nie wiem, czy to dobry pomysł, Malcolm - położyła dłoń na jego głowie, dotykając miękkich, białych jak śnieg włosów.
- A widzisz inne wyjście? - odpowiedział delikatnie, trzymając między palcami czekoladowe pasmo jej włosów. Pachniała wiosną. - Przecież mnie kochasz, Annabel - spojrzał jej w oczy, gdy zauważył, że posmutniała - Prawda?
- Tak - odpowiedziała błyskawicznie - Ale nie sądzę, by ucieczka... była dobrym sposobem na szczęście. Nie chcę żyć w ukryciu.
- Nie będziemy żyć w ukryciu, kochanie - położył bladą dłoń na jej policzku - Uciekniemy jak najdalej stąd. A przecież dobrze wiesz, że ze mną jest to prostsze. Potrafię narysować Bramę. Pojedziemy dokąd chcesz. Do Wenecji, albo Sydney. Będziemy, żyć tak, jak chcemy. I nie będą mieli szans...
- W Wenecji i Sydney też są Instytuty - przerwała mu, zdejmując dłoń z jego włosów.
- I myślisz, że zaczną Cię szukać? Wyślą patrole? Annabel, jesteś wyrodną córką, zadającą się z Podziemnym. Przecież i tak, już nie mogą na Ciebie patrzeć. Nie mogę słuchać, gdy mi o tym mówisz. Najchętniej wszedłbym do Twojego domu i ich wszystkich pozabijał.
- Ale Prawo...
- Pieprzyć Prawo. Gdybyśmy go przestrzegali, nie byłoby nas tutaj. Nie spotykalibyśmy się - spojrzał w jej lazurowe oczy, a ona w jego, koloru fiołków. - Podobałoby Ci się takie życie, Annabel?
Nie odpowiedziała. Przecząco pokręciła głową.
- Nie ma rzeczy ważniejszej od miłości. I wyższego od niej prawa - gdy wypowiedział te słowa, dziewczyna uśmiechnęła się i pocałowała go. Rozchylił usta, by odwzajemnić pocałunek. Wargi miał zimne, ona rozpalone. Miała wrażenie, że pasowali do siebie. Jak klucz do zamka. Jak igła do nitki. Jak niebo do gwiazd.
Po chwili poczuł, że z jej oczu płyną srebrne łzy.
- Dziękuję, Malcolm - pocałowała go jeszcze raz - Dziękuję.
- Za co dziękujesz, Annabel? - zapytał. Minę miał poważną. Wydawał się zaskoczony, tym, że dziewczyna wypowiada te słowa.
- Za to, że jesteś - objęła go za szyję, wtulając się w kołnierzyk koszuli - I za to, że próbujesz zrozumieć.
Bo nikt inny nie rozumiał.
°°°°°°°°Δ°°°°°°°°
- Czyli umawiamy się za godzinę pod jarzębiną? - zapytał dziewczyny. Cały promieniał.
- Tak - odparła delikatnie. Palcem wskazującym przesunęła po swojej wardze, pulsującej od nadmiaru pocałunków.
- Nadal nie wiem, czemu jeszcze chcesz tam wracać. Wszystkie ubrania możemy kupić na miejscu.
- Nie chcę, żebyś wydawał na mnie...
- Pieniądze? - zaśmiał się. Śmiech miał melodyjny i czysty. - One są najmniej istotne w tym wszystkim. Najbardziej liczysz się Ty. Najbardziej liczymy się my - przyciągnął ją do siebie, ale ona się odsunęła.
- Chcę pożegnać się z Jamesem. To wszystko - powiedziała cicho. Gdyby nie stał tak blisko, najpewniej by jej nie usłyszał.
- Z Jamesem? - zapytał, łapiąc ja za rękę - Mówiłaś, że zgadza się z Twoimi rodzicami.
- Bo zgadzał - odpowiedziała - Ale niedawno wszedł do mojego pokoju. Czytał nasze listy. Zrozumiał wszystko. To otworzyło mu oczy.
- Jesteś pewna, że nie powiedział nic matce i ojcu? - zapytał niepewnie.
- Nie zrobiłby tego. Wiedział, że to by mnie zniszczyło. Zniszczyłoby nas - spojrzała w oczy Malcolma. Świeciły jak gwiazdy.
- Dobrze - uśmiechnął się - To idź - pocałował ją na pożegnanie. - Będę czekał.
- Kocham Cię. - oddała pocałunek.
- Ja Ciebie bardziej - odpowiedział, a dziewczyna odwróciła się i pobiegła w stronę domu.
°°°°°°°°Δ°°°°°°°°
Rezydencja Blackthorn'ów była wielkim, białym budynkiem z czarnymi zdobieniami, w postaci namalowanych farbą, cienkich cierni.
Annabel nie mogła na niego patrzeć - za dużo przelała w nim łez, za dużo straciła nadziei. Po prostu weszła do środka.
Była ciemna noc, więc po cichu, starając się nikogo nie obudzić, najdelikatniej jak umiała, otworzyła ciężkie, drewniane drzwi.
W kuchni połyskiwał płomień świecy.
A więc nie wszyscy spali.
- Annabel? - usłyszała męski głos. Wołał ją niepewnie.
James.
- Tak, to ja - odpowiedziała cicho - Rodzice już śpią? - zapytała, rozglądając się po domu.
- Nie, pojechali do Idrisu. Podobno jakaś pilna sprawa - powiedział brat, przeczesując dłonią włosy, takie same jak jej.
- Doskonale - uśmiechnęła się promiennie.
- Doskonale? - powtórzył za nią. Siostra podeszła do niego i usiadła a krześle obok.
- Tak. Łatwiej mi będzie powiedzieć co to, co chciałam.
- A co chciałaś powiedzieć?
- Uciekam - jej oczy zalśniły w blasku świecy. Wyglądała jak anioł zemsty.
- Malcolm Cię podkusił? - zapytał James. Jego dłonie drgały.
- Tak - po raz kolejny, na jej twarzy pojawił się uśmiech - Czy to nie cudowne?
Chłopak posmutniał.
- James... - położyła dłoń na ramieniu brata - Przyszłam tu tylko i wyłącznie dlatego, żeby się z Tobą pożegnać. Gdyby nie Ty, nie byłoby mnie tutaj - odgarnęła dłonią kosmyk jego włosów. - Ale jeżeli chcesz, możesz jechać z nami. Malcolm na pewno się nie obrazi. Pojedziemy do Sydney...
- Nie. Annabel, ja muszę tu zostać.
Dziewczyna wyglądała na zaskoczoną.
- Nic nie musisz. Ja też nie mogłam być z Malcolem...
- Nie jest tak, że nie mogę. Ja... Po prostu nie chcę - spojrzał w lazurowe oczy siostry - Ktoś będzie musiał zaopiekować się rodzicami...
- Chcesz się nimi opiekować? - przerwała mu z goryczą - Po tym, co robili nam przez całe życie? Po tym, jak Cię bili? Po tym, jak nie spałam całą noc, bo dostałam w plecy metalowym prętem? James...
- Jedź, Anna. Jedź! - użył tonu, który kończył wszystkie dyskusje - Zostanę tu. Nie martw się o mnie. Nie pisz.
Dziewczyna podniosła się z krzesła i uściskała brata.
- Zawsze chciałeś się poświęcić - mówiła przez łzy - Ale, James; to naprawdę nie jest odpowiedni moment. Możesz zacząć nowe życie...
- Życzę wam szczęścia - wyrwał się z jej uścisku - A teraz idź. Naprawdę. Robi się późno. Niedługo będzie wychodzić słońce...
- Dziękuję, James. Za wszystko. Zobaczymy się jeszcze. Na pewno.
- Na pewno - odpowiedział, ale jego siostry już nie było.
°°°°°°°Δ°°°°°°°°
Zrobiło się zimno. Chłód doskwierał mu coraz bardziej. Stał oparty o drzewo jarzębiny, gdy zauważył smukłą postać, zbliżającą się do niego. Podążała wąską ścieżką.
Annabel.
Nie odezwała się do niego
- Co Cię zatrzymało? - zapytał, po długiej ciszy.
- James - odpowiedziała ze łzami w oczach.
- Co Ci powiedział?
- Nic - pociągnęła nosem - Życzył nam szczęścia.
- Och, Annabel... - pocałował ją delikatnie - Zaraz rozpoczniemy nowe życie. Zobaczysz. Wszystko co złe zniknie. Będziemy szczęśliwi.
- Ja po prostu... nie mogę uwierzyć, że w końcu będę... wolna. -Wolna. Mimo tego, że trzęsła się niemiłosiernie, to słowo zabrzmiało w jej ustach dumnie. - W największych marzeniach, nie myślałam...
- Ludzie przestają marzyć, gdy marzenia stają się rzeczywistością - uśmiechnął się do niej - Odsuń się, kochanie. Narysuję Bramę.
Bramę do nowego życia.
Jeszcze raz pocałowała go i oddaliła się o kilka kroków.
- Kocham Cię.
Malcolm z uśmiechem na ustach zaczął rysować drzwi do ich nowego życia. Włożył w to całe serce, całą miłość do niej. Gdy skończył poczuł spełnienie. Odwrócił się do ukochanej. Ale zastał tylko chłodny wiatr.
- Annabel?
°°°°°°°Δ°°°°°°°
Dwie zakapturzone postacie wepchały ją do drewnianego wozu. Poczuła ból w kręgosłupie. Naprzeciwko niej, siedział jej brat. Spokojny. Minę miał bezwzględną.
- James? Co tu się dzieje?
Chłopak nie odezwał się do niej. Jego oczy zrobiły się zimne. Dusza z nich uleciała.
- James - machała przed nim ręką. Ramię jej zdrętwiało.
Chłopak odepchnął je.
- Idiotka.
Cienkie drzwi się uchylił.
- Jesteśmy na miejscu - powiedział kobiecy głos. Głos jej matki.
James błyskawicznie chwycił ją za nadgarstki i wywlekł na zewnątrz.
Rzucił nią o ziemię.
Postacie w czarnych szatach zdjęły kaptury.
- Jak śmiałaś? - zapytał ojciec - Jak śmiałaś spotykać się z Podziemnym? Tym Lucyferowym pomiotem! - splunął na ziemię.
- Jeżeli jeszcze raz nazwiesz tak Malcolma...
- To co mi zrobisz? Jesteśmy na plaży. Nikt Cię nie usłyszy - zaśmiał się Blackthorn.
- Przyszliśmy wymierzyć sprawiedliwość - odezwał się James. Patrzył na ocean. Dopiero teraz w jego dłoni, zauważyła łopatę.
- Sprawiedliwość? - spytała Annabel - Co zrobiłam, żeby mnie ukarać? - dodała. Doskonale znała odpowiedź.
- To sprzeczne z Prawem - odpowiedziała matka.
- Nie ma rzeczy ważniejszej od miłości. Ani wyższego od niej Prawa! - odpowiedziała błyskawicznie, przypominając sobie, co mówił jej Malcolm.
- Suka! - wysyczał ojciec i kopnął córkę w brzuch. Dziewczyna skuliła się z bólu. - Zaczynaj kopać, James! - zwrócił się do syna - Myślałem, że zmądrzeje. Ale jest niereformowalna.
Chłopak zaczął kopać w żółtym piasku.
- Co.. Co wy zamierzacie zrobić?
- Naprawić błędy -uśmiechnął się mężczyzna. Kilka dni temu mogła nazywać go ojcem.
Ostatkiem sił, zdjęła z palca pierścień rodowy i rzuciła mu go pod nogi. Splunęła na niego.
- Nie jestem Blackthornem. Nie jestem Nocnym Łowcą. Nie jestem waszą córką.
Odgłos kopania ucichł.
Brat wpatrywał się w nią lazurowymi oczami.
- A Ty... Myślałam, że jesteś po mojej stronie, James. Myliłam się. Co do wszystkiego. Nie mam już brata.
- Dość tych zabaw! - krzyknął stary Blackthorn i wrzucił córkę do dołu, który wykopał jego syn.
Mogłaby się ruszyć. Mogłaby wstać. Mogłaby uciec. Ale po co, skoro nie miała na to najmniejszych szans?
- Na co czekasz? Zakopuj!
James stał bez ruchu.
Ojciec wyrwał mu z rąk łopatę i zaczął zasypywać dziewczynę piaskiem. Najpierw nogi, potem talię, biust. Dopiero na końcu twarz.
W ostatnich chwilach życia w głowie miała nie smutek, nie rozpacz, nie stać, ale jedynie słowa ukochanego.
Kocham cię, Annabel.
I przy przy słowach, słowach, które pozwalały jej żyć, skonała.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania