Apollo 13
W roku Pańskiego tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego,
jedenastego dnia kwietnia,
ognisty rydwan zwany Apollo 13 wzniósł się ku niebiosom,
unosząc trzy nieustraszone dusze
— Lovella, Swigerta i Haise’a —
w stronę srebrzystego objęcia Księżyca.
Lecz los,
ten kapryśny tkacz przeznaczeń,
splótł inną opowieść;
trzynastego dnia nagła burza na kosmicznym morzu
— katastrofalny wybuch —
rozdarła ich statek na strzępy,
rzucając ich w bezkresną otchłań gwiazd.
Marzenia o podboju lunarnej krainy rozprysły się niczym kruche szkło,
a oni,
schronieni w skromnym module księżycowym,
niczym w arce pośród bezmiaru,
walczyli o każdy oddech,
gdy moc gasła,
a nici życia rwały się w ciszy.
Jednak w tym tańcu z nicością rozbłysła iskra ludzkiego ducha;
z ingenium jako kompasem i zgodą jako żaglem,
poprowadzili swą łódź przez mrok,
kierując się złotym blaskiem Słońca i cienistym sierpem Ziemi,
tkając z nici rozpaczy filtr,
co oczyścił ich powietrze
— pomnik nieugiętej woli.
Przemierzali zimną,
milczącą przepaść,
serca bijące w rytmie odległego błękitnego świata,
aż siedemnastego dnia przełamali zasłonę atmosfery,
niczym feniks odradzający się z popiołów niedoli,
wpadając w czułe ramiona Pacyfiku
— ich odyseja stała się pieśnią o wytrwałości,
wyrytą na wieki w kronikach czasu.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania