Apollo i trzy świnie (prototyp)

4 listopada

 

Tak se myślę, czy dobrze zrobiłem wybierając akurat te liceum. Mogłem przecież iść do Włocławka, dojeżdżałbym co najwyżej, ale byłoby coś nowego – przygoda, wyzwanie, etc. A tak to siedzę w tej dziurze i sam nie wiem, co ze sobą zrobić. Znaczy źle nie jest, ale i tak… Czuję się trochę zmęczony, a ostatnie wydarzenia nie pomagają.

Choćby te nieszczęsne Wszystkich Świętych. No toż kurde jego bele kto to wymyślił, by cała rodzina się zjeżdżała na jeden grób i to jeszcze starego komucha, co i tak nikt go nie lubił za życia. A teraz, mości państwo, recytują wiersze matki, nomen omen mającej lewackie poglądy, i udają wielce świętych i pamiętliwych, bo dziadek „zawsze lubił słuchać anielskich wersów swojej kochanej Anki”. I jeszcze te ciotki nie ciotki, wujkowie z Wypizdowa i kuzyni, co to kiedyś mię podobno na rękach trzymali. Wkurzające indywidua. Co prawda nieco wyolbrzymiam, ale w gruncie rzeczy takie kąśliwe przekłamanie oddaje moją niechęć do tego wszystkiego. A i to tak jeszcze nic, bo nie mogło się obyć bez konkursu na największy znicz i kto da najwięcej na tacę. Toć ksiądz, widząc te ciociowe dwie stówki niemalże fikoła zrobił z wrażenia. „Pani najdroższa, dziękuję wielce, Bóg wielce zapłać na wieki wieków”, mówił, starając się zachować powagę, choć dobrze widać było że mu ślina ciekła, a jak już wpadł na innego z tacą, a to już Kamil mi powiedział, to tą dwustówką mu przed twarzą szamotał, jakby ze złota była. I taki to jest właśnie klimat tych świąt powagi i zadumy. Parodia. Parodia gryząca i nieprzyjemna, stąd właśnie ten mój nastrój. A i żeby nie było – wróciłem jeszcze wieczorem, gdy tylko światło zniczy jarzyło się wśród mroków wrzosowiska i jak dobry katolik, choć dobrym katolikiem nie jestem, pomodliłem się za starego komucha tak jak należy, bo tamta zgraja to go chyba prędzej do piekła spuści taką pamięcią. I poczułem jakby drobne oczyszczenie, jakby bozia na mnie spojrzała przychylnym okiem i taki trochę cieplejszy w środku wróciłem do domu, gdzie zastałem (jednak kara boska!) nieszczęsnego Kamila, mojego kumpla.

– Wpuszczacie nieznajomych do domu – oznajmiłem rodzicom, którym najwidoczniej towarzystwo syna rzeźnika bardzo pasowało.

– Nie żartuj tak, Michałku. Jeszcze Kamilkowi przykro się zrobi, a to twój jedyny znajomy… – Matka, siorbiąc herbatę, już chciała mnie pouczać w swój typowo nieporadny sposób.

– Jest jeszcze Miro.

– Ten przynajmniej nie ma krwi na rękach – zawtórował mi ojciec, niespodziewanie wchodząc do salonu i rozsiadając się na sofie.

– Weź, bez takich… – Kamil, siedzący do tej pory cicho, odezwał się, jakby mówił do mnie, a nie do ojca. – Szorowałem dokładnie. Ostatnio jak pani Jakubiak mnie zbeształa to się pilnuję.

– A co zrobiłeś? – zagadnąłem, dosiadając się do stołu.

– O ścianę się oparłem… Wielkie mi co – odpowiedział naburmuszony.

– Właśnie, synku, chcesz herbatki? Kupiłam nową, białą jakąś. Kamilowi smakuje. – Mama, jakby nie wyczuwając klimatu, zwróciła się do mnie.

– Co? Nie, dzięki – odpowiedziałem bardziej nieskładnie niż myślałem. – Wolę pogadać z tym naszym gościem, jak już przylazł.

– Ładnie mnie traktujesz!

– No, co jeszcze? Naburmuszysz się jak jakaś panienka?

– Idźta do pokoju, a nie… Telewizor mi zagłuszacie – odezwał się znów ojciec, a zrobił to głosem na tyle przenikliwym, że nikt jakoś nie miał ochoty protestować.

– Dobrze mówi – przyznałem, wstając od stołu. – Bierz kubek i chodź.

Kamil przytaknął i poszliśmy. A za nami matka.

– Ciebie nie wyganiał – przypomniałem jej, a ona bez słowa obróciła się na pięcie i zawróciła.

Umiejscowiłem Kamila na łóżku w stanie permanentnego chaosu, naprzeciw biurka i czerwonego krzesła obrotowego, na którym zasiadłem ja. Świeciła się tylko lampka, okno było otwarte, wpuszczając zimne powietrze i szczypiący w skórę wiatr, a dywan, szorstki i nieprzyjazny, nie dawał komfortu stopom mojego gościa.

– Ja nie mogą tak rozmawiać – powiedział, ginąc w półmroku.

– A jak chcesz rozmawiać?

– Zamieńmy się miejscami.

– Po co?

– Bo będę mówić, a ty będziesz pytać.

Nie byłem za bardzo w nastroju, więc bez szemrania się zgodziłem. Zatopiłem się w zimnej tkance kołdry, a Kamil, wielce usatysfakcjonowany ze swojej dominującej pozycji, założył nogę na nogę i powiedział dosadnie:

– Miro nas zdradza.

Z trudem powstrzymałem się od śmiechu.

– Nie śmiej się na Boga! Poważnie mówię.

Za drugim razem aż mnie wygięło.

– Dobra! – Wstał, obrażona księżniczka. – Niech ci będzie, ty spleśniała wątrobo. Nigdy się nie dowiesz, że jednym się powodzi, a innym, nam znaczy, jak tym świniom nie dane jest choćby w niebo spojrzeć.

Na słowo „powodzić” niemalże dostałem spazmów ze śmiechu. Mowa była w końcu o Mirosławie. Doprawdy, ze wszystkich istot świata, ten biedny Kamil zestawił Miro z „powodzeniem”. Jaja jak berety.

– A co on takiego…? Co się stało? – powiedziałem w końcu, opanowując się nieco.

– Z dziewczyną się trzyma, kartofel jego mać.

I w tym momencie przykuł moją uwagę.

– Ale z jaką? Że z klasy? Przecież bym zauważył.

– No z klasy. Z tą, jak jej tam, Martą chyba.

Szybko odświeżyłem swoją pamięć, ale nie mogłem skojarzyć tego imienia z żadną znaną mi sylwetką.

– A jest ktoś taki u nas? Ni chuja nie kojarzę.

– I właśnie w tym problem. Tak jak ja jesteś wielkim ignorantem.

I ni z stąd ni zowąd wyciągnął telefon, wszedł na facebooka i wyszukawszy jakieś nazwisko, którego nie dostrzegłem w przestrzeni zbyt jasnego ekranu, wszedł w zdjęcie, które to właśnie chciał mi pokazać.

A na tej fotografii dostrzegłem niepozorną osóbkę, w zasadzie portret delikatnej, nieco opalonej twarzy o czarnych włosach niewiele dłuższych od moich, niknące w świetle flesza odbitego w lustrze szarawe oczy i uśmiech, delikatny i niewyraźny, acz zdradzający jakąś ledwie się iskrzącą energię. I wtedy coś mi zatrybiło w głowie, skojarzyłem jakoś te profilowe z kimś kogo widuję niemal codziennie, a przemyka przede mną jak cień, choć przecież często gdzieś obok jest Miro. I dotarło do mnie jak ślepy byłem, jak nijaka wydawała mi się ta persona, jak łatwo dałem się zwieść, nie dostrzegając, że mój kumpel zadaje się z dziewczyną, choć przecież ani razu mi to przez myśl nie przeszło.

– Bałem się, że to jakaś laska… – odetchnąłem lekko, łącząc wątki i określając w głowie tę Martę „niegroźną chłopczycą”.

– Co się bałeś? Bój się, a nie! Aj tam, że to taka dziewczyna, że nie widać, że to dziewczyna, ale dziewczyna to dziewczyna.

– A co ty jesteś? Szowinista? Niech se z nią gada, żadnej szkody nam to nie robi.

– Jeszcze nie, ale już owija go sobie wokół palca. Spójrz!

I znów mi podsunął swój telefon, a przed moimi oczami ukazała się prywatna korespondencja z Mirosławem, a w niej peany na cześć Marty wraz z niedyskretnymi zdjęciami z czegoś, co Miro określił „pierwszą randką”.

Krew wręcz mi się w żyłach zagotowała. Chamstwo! Zdrada! I kłamstwo nade wszystko!

– Kamil, naiwniaku… To ta dziewczyna jest w niebezpieczeństwie. Znasz przecież Mira. Nie wiem jak się do niej dorwał, ale gość zwyczajnie odlatuje. Dam sobie rękę uciąć, że nic się nie dzieje, a on się mami po prostu.

– Ale rozmawiają, ona mu na to pozwala, coś jest na rzeczy.

– Też prawda – przyznałem, wracając do pozycji leżącej. – Jednak… Co chcesz zrobić? Zagrozisz mu? Jej? Powiesz mu, że się martwimy?

– Zrobimy to jak przystało na prawdziwych mężczyzn – powiedział z większą dumą niż powinien.

– Czyli?

– Wpierdol.

– Nie no, przesadzasz.

– Musi być przemoc. Nie ma wyjścia. – Kamil zdawał się być już zdecydowany.

– Ja go nie uderzę. Jeszcze tamta go będzie bronić. A dziewczyny nie tknę.

– Babochłop. Tylko pół grzechu.

– Nie wypada…

– To twój przyjacielski obowiązek!

Nakręcił się. Nie miałem ochoty tego ciągnąć, więc wstałem i grzecznie zasugerowałem, że na dziś wystarczy.

– Ale postanowione? – dopytywał, gdy już miał wychodzić.

– Daj spokój, nie można działać tak gwałtownie. – Widząc jednak jego pełne pasji oczy, zreflektowałem się momentalnie. – No, pogadamy jeszcze w szkole.

Zbił pionę i wyszedł. Krzyżyk na drogę.

No i następny dzień był Dniem Rozstrzygnięcia.

Pogoda była dość ładna, to jest nie padało i nie wiało za bardzo, dwie dziewczyny z klasy z wrażenia aż odsłoniły nogi, a ja kontemplowałem zaokienną naturę, oczekując zainicjowania akcji. Bo, Boże bądź łaskaw, nieszczęsny Miro już nawet siedział w ławce z tą Martą, co Kamila, wnioskując po jego subtelnej, acz bardzo czytelnej ekspresji, niezwykle bolało.

W końcu nastała TA przerwa, na której zaczepił mnie mój biedny rzeźnicki kumpel i odciągając gdzieś na bok, to jest do toalety, wyjawił szczegóły swojego zwięzłego planu, który zamknął się w jednym dosadnym słowie:

– Wpierdol – wyszeptał, jakby wyjawiał mi tajemnicę wszechświata.

– A jednak.

– Jestem zdecydowany i zmotywowany.

I wyszliśmy, dumne warchlaki, na korytarz, pewnym okiem zmierzyliśmy jego szerokość i znalazłszy Mirosława, który ucinał sobie pogawędkę z Martą (wtedy też dostrzegłem, że jest wyższa od każdego z nas trzech), podeszliśmy doń.

Dziewczyna, jakby nieco spłoszona, wycofała się o pół kroku, jednak Miro, szarmancki inaczej brunet o włosach postawionych „na sztorc” stał pewnie i zadziornie, opierając się wyprostowaną ręką o ścianę.

– Panowie… Macie jakiś interes?

– To brzmi głupiej niż wyglądasz.

– Ejże, grzeczniej proszę. Tu chodzi o mój imidż.

Kamil, dziwnie cichy, wypalił w końcu, zwracając wszystkie głowy na korytarzu w naszą stronę:

– Kochasz ją bardziej od nas, prawda!?

Mirosław aż stracił równowagę, ja zaś walnąłem sobie siarczystego facepalma.

– Co!? O czym ty gadasz?

– Miro, on… – Zachowując resztki przyzwoitości starałem się coś powiedzieć, lecz dziki ton Kamila natychmiastowo mi przerwał.

– Zdradzasz nas! Zdradzasz! I to z babochłopem!

Drżąc w konwulsjach, każde kolejne słowo wykrzykiwał coraz głośniej.

– A ja, durny, myślałem, że jesteśmy przyjaciółmi! Że jak te świnie na rzeź skończymy w tej samej chłodni! Miro, byłeś mi niezwykle bliski!

– Kamil, weź się, ludzie patrzą. – Starałem się go uspokoić, łapiąc za barki i szarpiąc.

– Boże, Kamil! – wybuchnął nagle Miro. – Dla babochłopa! Na moją dumę, jak mogłem! Kamil! Ty rzeźnicka mordo, jak mogłem ci to zrobić!

I się rozkręcili. Aż wstyd było tych idiotów uspokajać, ale ktoś musiał, bo jeszcze…

– Ej, nie kamerować! – Krzyknąłem, widząc obiektyw telefonu niebezpiecznie zbliżający się do nas. – To męska sprawa! Rozejść się!

Tłum wydawał się być nieprzekonany, a tymczasem kątem oka dostrzegłem, że owa biedna Marta najpierw spuściła głowę, a chwilkę potem, dosłownie między kolejnymi wykrzyknieniami Kamila i Mirosława pobiegła w głąb korytarza.

W końcu puściłem Kamila i obaj płaczkowie wpadli sobie w ramiona, uspokajając się trochę, a ja, kierowany niezrozumiałym impulsem, pobiegłem w ślad za dziewczyną.

Gdzieś tam z przodu majaczyła jej sylwetka, ale raz po raz znikała zasłonięta bezkształtną plamą przechodzących wszędzie osób. Przeciskałem się, mijałem, raz prawie na kogoś wpadłem i doszedłem w końcu do schodów, gdzie ostatni raz ją widziałem. Instynktownie wszedłem na górę, po szerokich marmurowych schodach i w końcu, dostając się na ostatnie piętro, dostrzegłem ją skuloną pod drzwiami od jakiegoś składzika.

Nikogo już tu nie było. Puste klasy, magazyny. Ktoś otworzył okno i co jakiś czas przez przestrzeń korytarza przetaczał się cichy świst i lekkie muśnięcie mrozu. Podszedłem do niej, nieco niepewny i usiadłem obok, jakby bojąc się złapać ją za ramię. Ba, naprawdę się bałem. Przecież ona cicho szlochała, co usłyszałem dopiero, gdy się zbliżyłem.

– Ja… ten… – próbowałem coś powiedzieć, ale słowa zastygały w gardle.

W gruncie rzeczy nigdy nie rozmawiałem z kimś skrzywdzonym, pogrążonym w ramionach i zmuszonym, by tak otwarcie pokazywać chwilę słabości. I była dziewczyną. Ale głupota… To naprawdę był nasz jedyny problem.

– Prze… Przepraszam za nich. Straszni z nas idioci.

Wymamrotałem w końcu, ale słowa te bolały i kłuły w serce. No bo jakby pomyśleć nigdy nikogo w ten sposób nie skrzywdziłem. Nawet jej nie znałem. Co miałem mówić? Co czuć? Trudno mi było stwierdzić, co mnie w ogóle do niej przyciągnęło. Przecież… tak łatwo zawsze się godziłem z czyimś nieszczęściem.

– P-pójdę już – powiedziałem drżącym głosem. – Dopilnuję, by tamci też cię przeprosili.

I wstając, powiedziałem szeptem zbyt głośnym, by mogła go nie usłyszeć:

– Dranie… Żeby dziewczyna płakała…

I wtedy wstała i jak ten cień przeszła obok mnie, zahaczając, chyba przypadkowo, końcówką palców o moją dłoń.

– Nic się nie stało – powiedziała cicho, ocierając nadgarstkiem ostatnią łzę. – Przyzwyczaiłam się…

I wtedy już wiedziałem, co tak naprawdę ją zabolało.

– M-marta, tak? – powiedziałem z trudem, a ona, nieco zaskoczona, odwróciła się, wlepiając we mnie zgaszony wzrok. – Emocje ich poniosły. Nie jesteś żaden babochłop. Jesteś… Jesteś dziewczyną… Nawet ładną. – To ostatnie dodałem już niemalże szeptem.

Raz jeszcze wlepiła we mnie wzrok, tym razem zdecydowanie żywszy, a na jej twarzy pojawiło się coś, co mogłoby być bladym rumieńcem. Usta, tak jak na tamtym profilowym, ułożyły się w delikatny, zgaszony uśmiech. Odwróciła się szybko, jakby słysząc moje myśli i odeszła, schodząc powoli po schodach.

Poczekałem chwilę, nie chcąc iść za nią i w końcu wróciłem na korytarz, gdzie zostawiłem Kamila i Mirosława, a Marty, choć zmierzała w to samo miejsce, nie widziałem.

Dopiero potem, na następnej lekcji, spostrzegłem ją, otuloną kapturem szarej bluzy w ławce w kącie sali.

Już więcej tego dnia nie rozmawialiśmy, choć zdawało mi się, że co jakiś czas jej wzrok spotykały się z moim.

 

//prototyp, bo tak naprawdę napisałem to "tak sobie", a więc nie mogę zagwarantować kontynuacji, póki całości nie przemyślę//

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (11)

  • Raven18 06.11.2021
    No w końcu coś wstawiłeś, czekałem, czekałem i raczej się nie zawiodłem. Humorystycznie co prawda (a ja za takimi opowiadaniami nie przepadam), ale jednocześnie ciekawie. Nawet się uśmiechnąłem na podany przez Kamila przykład zachowania prawdziwych mężczyzn. Ogólnie wypada to całkiem nieźle
  • Pan Buczybór 06.11.2021
    No, zbyt dużo ostatnio nie publikuję, ale pracuję nad tym, by to zmienić. Powoli :) Dziękuję za przeczytanie i komentarz
  • Paweł Beer 07.11.2021
    Mistrzostwo! Rób to dalej w tym stylu. Usmiałem się, nie powiem. Pozdro:)
  • Pan Buczybór 07.11.2021
    Dziękuję za pozytywny odbiór. Pozdrawiam również
  • Bajkopisarz 07.11.2021
    Bardzo fajne opowiadanie. Oddaje klimat licealnych rozważań o zasadach kierujących tym światem, w punkt.
  • Pan Buczybór 07.11.2021
    dzięki za komentarz
  • pansowa 07.11.2021
    Nie powinienem już pisać prozy.
    Za stary jestem (:
  • Pan Buczybór 07.11.2021
    na pisanie nigdy nie jest się za starym. Choćby świat odrzucił klasyczne wzorce, trzeba pisać :)
  • Dekaos Dondi 07.11.2021
    Panie Buczyborze↔Masz smykałkę do tego typu tekstów. Swoisty styl, jakby. Niby zwyczajnie, ale jednak niezupełnie.
    Zakręcone trochę, ale jak to w życiu. Klimat zdarzeń, zachowany.
    P.S↔Oczywiście, że nigdy za późno. No chyba, że ostatecznie. To wtedy tak:)↔Pozdrawiam:)↔%
  • Pan Buczybór 07.11.2021
    dziękuję za miły komentarz. Pozdrawiam również
  • Zapraszamy do kolejnej zabawy ze słowem.

    Tematy to:
    1) Biuro rzeczy znalezionych
    2) Ostatni toast

    Można poruszać się w jednym temacie, lub w drugim, albo połączyć obydwa.
    Niech wyobraźnia poruszy wasze listopadowe wieczory.

    Termin do 30 listopada [północ]

    Liczymy na Ciebie!

    Literkowa

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania