Archiwum

Nadszedł najgorszy wieczór roku, Wigilia. Od pięciu lat żyłam sama w małym mieszkanku w jednej z dzielnic Gdańska. Muszę przyznać, że choć nigdy nie byłam duszą towarzystwa, to spędzanie samotnie świąt popijając butelkę wina było dla mnie dość przykre. Dawno temu miałam dom, rodzinę i przyjaciół. Święta spędzałam wśród śmiechu i gwaru rozmów. W dni takie jak ten wspomnienia wracały do mnie częściej niż zwykle.

Przez ścianę słyszałam jak sąsiedzi śpiewali Kolendy. Prawie widziałam państwa Orlińskich przytulonych do siebie i głaszczących pieszczotliwie swoje roześmiane pociechy. Czasami nachodziła mnie myśl aby ich odwiedzić, korzystając z dawnej tradycji niezapowiedzianego, wigilijnego gościa. Choć wiedziałam, że przyjęliby mnie z dobrocią nie chciałam robić im kłopotu. Podobnie jak mnie, życie ich nie oszczędzało. Czwórka dzieci, które musieli utrzymać i wykarmić, wymagała ogromnego nakładu pieniędzy, a trudno było je zdobyć pracując w Stoczni, nawet gdy pan Orliński brał drugą zmianę.

Wstałam i podeszłam do lodówki aby przygotować coś do jedzenia, lecz powstrzymał mnie głuchy, dawno nie słyszany przeze mnie dźwięk. Czy to możliwe aby był to odgłos pukania? Odwróciłam się i wyszłam na korytarz. Wpatrywałam się w drzwi wyczekując jakiegokolwiek odgłosu dochodzącego zza drzwi. Nic, zupełna cisza.

Z wahaniem spojrzałam przez judasza. Klatka schodowa była pusta. Cofnęłam się. Przecież dobrze słyszałam. Dwa szybkie i jedno po krótkiej przerwie… Chyba tracę zmysły. Odwróciłam się i wtedy coś z wielką siłą uderzyło w drzwi. Aż podskoczyłam. Policzki zapłonęły mi gniewem. To okrutny żart. Z impetem otworzyłam drzwi i wybiegłam na korytarz, ale nikogo tam nie było. Powoli wyszłam na schody i wychyliłam się przez barierkę. Nasłuchiwałam przez dłuższą chwilę, ale nie było słychać żadnych stłumionych chichotów ani odgłosu zbiegania po schodach. Wracając do mieszkania zauważyłam, że coś leży na korytarzu. Musiałam nie zauważyć paczki w półmroku korytarza. Podniosłam ciężki pakunek. Był średniej wielkości, zapakowany w szary papier i związany czarną połyskującą wstążką. Na paczce było coś napisane. Zmrużyłam oczy aby doczytać się czegoś w poświacie docierającej z mieszkania.

Żołądek podszedł mi do gardła. Nagle zapragnęłam znaleźć się w swoim szarym ponurym mieszkaniu. Chwyciłam paczkę w jedną rękę i zamknęłam za sobą drzwi na trzy spusty. Weszłam z powrotem do kuchni i zaczęłam przeszukiwać szuflady w poszukiwaniu nożyczek. Gdy w końcu je znalazłam, usiadłam na kuchennym stołku i położyłam pakunek na białym blacie stołu. Przez chwilę wpatrywałam się w napisany czarnym markerem napis- Dzieci wrzesińskie. Powoli przecięłam szary papier i z wnętrza natychmiast wychyliły mi się na spotkanie pożółkłe ze starości listy, pliki dokumentów oraz czarno-białe zdjęcia.

Szukałam ich tyle lat, a teraz leżą przede mną. Wszystko za sprawą tych właśnie dokumentów, które cztery lata temu tajemniczo zniknęły z Państwowego archiwum w Poznaniu. Była to dość głośna sprawa. Nielegalne wyniesienie dokumentów było praktycznie niemożliwe, nawet dla pracujących tam archiwistów. Jednak ktoś zdołał wykraść je tak zręcznie, że nie zostawił najmniejszych śladów. Dokumenty dotyczyły strajku dzieci wrzesińskich z 1901 r. Tydzień przed rozpoczęciem procesu ktoś rozpowszechnił skradzione informacje w anonimowym artykule „Dzieci wrzesińskie”. Winą obarczono oczywiście osobę, która tego czasu zajmowałam się ich sortowaniem.

Sąd uznał mnie za winną wykradzenia i rozpowszechnienia archiwalnych informacji za pieniądze. Wyrok był surowy ze względu na moje nie przyznanie się do winy oraz nie zwrócenie skradzionych dokumentów. Wielokrotnie nalegałam o wznowienie śledztwa, jednak nawet najlepszy prawnik nie mógł nic zdziałać. Straciłam prawo wykonywania zawodu, a także spędziłam półtora roku w zakładzie karnym. Podczas pobytu w więzieniu straciłam wszystko. Rodzina i przyjaciele odwrócili się ode mnie. Mieszkanie, jako że rodzice byli jego prawnymi właścicielami, zostało wystawione na aukcje. Pieniądze ze sprzedaży wręczył mi ojciec po moim wyjściu z więzienia wraz ze słowami, że mam się mu więcej nie pokazywać na oczy. Był szanowanym prawnikiem. Wieść, że jego córka stała się kryminalistką musiała źle wpływać na ilość jego klientów. Wtedy przyjechałam tutaj, do Gdańska aby przez dwa lata żyć samotnie wśród swych, zakupionych za pieniądze ojca, czterech ścianach.

Podskoczyłam, gdy z zamyślenia wyrwało mnie bicie dzwonu na kościelnej wieży. Dwanaście uderzeń oznaczało północ. Spojrzałam przez okno i zobaczyłam tłumnie wchodzących do kościoła ludzi. Właśnie rozpoczynała się pasterka.

Chciałam odwrócić wzrok i przejrzeć dokładnie pliki dokumentów, lecz coś mnie zatrzymało. Czy na pewno nie zauważyłam paczki przez swoje zdenerwowanie i nieuwagę? Może wcześniej jej tam nie było. Moje ciało przeszyła fala zimna i strachu. Włoski zjeżyły mi się na rękach i karku. Gdy wyszłam na klatkę i wychyliłam się przez balustradę mieszkanie stało otworem. Jeśli ktoś schowałby się za ścianką prowadzącą do windy mógłby bez przeszkód dostać się do mieszkania i zostawić pakunek.

Powoli odwróciłam wzrok i odpowiedziałam na wpatrujące się we mnie z ciemnego korytarza spojrzenie. Stojący w progu około czterdziestoletni mężczyzna nie miał więcej niż metra osiemdziesięciu wzrostu. Ubrany był w czarny, elegancki płaszcz, a w ręce trzymał coś metalicznego, co odbijało światło palące się w kuchni. Zamarłam, gdy rozpoznałam czarny rewolwer. Nie byłam w stanie krzyczeć. Może tego właśnie chciałam przez cały ten czas. Zakończyć to bezsensowne życie bez pasji, przyjaciół i miłości. Ręka z pistoletem powoli podniosła się i skierowała lufę w moim kierunku, gdy zza drzwi doszło nas natarczywe pukanie. Słyszy mnie pani?- pukający zdawał się mówić z narastającą w głosie desperacją- Proszę otworzyć drzwi. Grozi pani wielkie niebezpieczeństwo. Ponownie zbadałem sprawę zaginięcia akt. Mam dowody na pani niewinność. Poczułam się jakby coś we mnie pękło. Cały ten czas wracałam do wydarzeń z sali sądowej i przesłuchań. Zastanawiałam się co mogłam zrobić inaczej, co jeszcze powiedzieć.

Wstałam powoli, a lufa czarnego rewolweru podążyła za mną. Zaskoczyło mnie moje chłodne opanowanie, niemal obojętność. Znajdowałam się tak blisko drzwi, a jednak tak daleko. Zrobiłam krok do przodu i zauważyłam, że ręka trzymająca rewolwer trzęsie się lekko. Musiał to zauważyć bo natychmiast ujął broń w dwie ręce. Zrobiłam kolejny krok i kolejny. Nagle poczułam jak coś z wielka siłą miażdży mój bok. Krzyknęłam z bólu i zaskoczenia. Opadłam na kuchenny blat , a w ustach poczułam metaliczny smak krwi. Drzwi z trzaskiem otworzyły się, a do środka dostało się zimne powietrze z klatki schodowej. Słyszałam odgłos strzałów i szamotaniny, a potem wszystko rozmyło się w wszechogarniająca czerń.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania