Bufon
Twórczość stała się częścią przemysłu: stanowi jego wiodący PRODUKT. Twórca zaś dołączył do szczurzego stada szybkich zarobkowiczów i przekwalifikował się na fabrykanta lekkostrawnej papki.
Ostatnio poczyna sobie śmielej: wysyła swoją garmażerkę na rozmaite konkursy, a że czyni to co rusz, często bywa nagradzany. Wyróżniany pozłacanym bobkiem, pojawia się na zjazdach, kongresach i kulturalnych sympozjach w roli laureata, rozjemcy, mediatora zżeranego dydaktyzmem, nieomal nauczyciela zawodu artysty.
Kiedy mam do czynienia z wygłaszanymi przez niego wystąpieniami, w których od razu zaznacza, że jest artystą, po czym, bez żenady, piętnuje niski poziom cudzej twórczości, zaczynam się wstydzić. Zaczynam odczuwać wstyd. Nie za niego, gdyż byłoby stratą czasu żałować bufona, ale za tych, co mu nadskakują i tych, co utwierdzają go w mylnym przeświadczeniu, że coś sobą reprezentuje.
*
Nie zastanawia się, co by mogło być, gdyby nie poszedł z prądem. Gdyby nie dał się zwieść irracjonalnym nadziejom na lepsze. Nie umie też jasno i klarownie powiedzieć, co było kiedyś złe. Natomiast ryczałtem pochwala, aprobuje, z uznaniem cmokta i mlaszcze nad zachodzącymi zmianami.
Niektóre zmierzają ku lepszemu, inne nadal są albo nietrafne, albo takie sobie. Przeważnie jednak stwierdza, że aby żyć w obecnym świecie, trzeba się do niego dopasować, trzeba bez przerwy chwalić kulturalny brak kultury.
Zaczyna więc nie dostrzegać, czy proponowana przez niego twórczość jest żartem z czytelnika, czy należy traktować ją poważnie.
Wywija swoimi poglądami bez opamiętania; jak leci. Tłucze swoje wyroby w ilościach przekraczających wszelkie pojęcie i rozsiewa gdzie się da: tu wiersz na okoliczność, tam proza do poduchy, ówdzie malarskie cacuszka do podziwiania, rzuca te swoje perły przed partyjne wieprze, każdemu z nich daje, co kto chce i na co jest zapotrzebowanie, co schodzi jak ciepłe bułeczki, a co sprzedaje jak czerstwe chały: laurkowe, akademijne, benefisowe, a płodny w tym rozsiewaniu jest na kształt królika.
*
Artyści z prawdziwego zdarzenia tolerują go jak raka na bezrybiu. Piszą o nim źle, potępiają za własne grzechy, odsądzają od czci i wiary, wieszają na nim psy, mierzą swoją miarką, podają jako przykład pleniącego się grafomaństwa i nieudacznictwa, przy czym uprawiana przez niego twórczość ma być odstraszającym dowodem na rozprzestrzeniający się upadek tejże.
A czasem snobi wyrażają się o nim bombastycznie, prawie że na klęczkach, w przesadnych superlatywach. Stawiają na pomniku, wielbią bez powodu i na wyrost: zamiast pokazać mu drogę, zachęcić do bycia niesztucznym pisarzem, wyrządzają mu krzywdę: utwierdzają w przekonaniu że już wszystko wie, że zjadł wszelkie rozumy, może więc usiąść na wawrzynach i nie musi swojej wiedzy poszerzać, konfrontować z tymi, którzy również piszą, porównywać swoich bździn z ich dokonaniami.
W ten sposób staje się intelektualnym terrorystą, samochwałem uwielbiającym narzucać swoje poglądy i zwracać na siebie uwagę, być w centrum artystycznego tumultu, uchodzić za skrybę, zabierać namaszczony głos w dyskusjach o czymkolwiek związanym z dziedzinami, o których ma zerowe pojęcie.
Komentarze (4)
Swoją drogą doceniam Twoją twórczość👍
Pozdrawiam
nie wszyscy twórcy cierpią na sodówę. Niektórych nie napada czkawka z pychą w pakiecie. Istnieje pokora i wiem, że gówno wiem, bo im bardziej w las, tym więcej drzew. A pochwała na wyrost, fałszywa i przedwczesna – szkodzi.
pozdrawiam
Serdecznie pozdrawiam!
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania