Asasyn
Słońce powoli wschodziło nad panoramą miasta, budząc mieszkańców swymi promieniami. Samotna postać spoglądała ze swej kryjówki, oczekując spokojnie na świt. Żaden normalny człowiek nie wdrapałby się na wieżę katedry, nawet używając do tego krętych schodów. Uśmiechnął się, naciągając kaptur głębiej na oczy. W końcu to, co wydawało się dla jednych samobójstwem, dla niego stanowiło chleb powszedni.
Stanął nad krawędzią, spoglądając na stos siana, zostawiony tuż obok stajni. Czy tym razem się znowu uda? Czy może natrafi na porzucone widły, bądź inną nieprzyjemną niespodziankę? Na wspomnienie ostatniej rany poczuł zawstydzenie. Był siekany, bity, pchnięty, cięty, ale zostać ranny przez taką głupotę?
Zrobił krok do przodu i poczuł, jak spada. Pęd powietrza owiał ciało, a adrenalina napełniła wszystkie zakamarki jego umysłu. Nie robił tego dla ucieczki, czy ćwiczeń, kochał niepewność, która towarzyszyła mu przy locie i tę chwilę, gdy lądował bezpiecznie, oszukując śmierć po raz kolejny. Bractwo wymagało ćwiczenia takich skoków, bardziej przez pogodzenie się z ponurym kosiarzem i możliwością kalectwa, niż w innym praktyczniejszym celu.
Ludzie spoglądali na niego jak na wariata. Któż inny pokusiłby się o taki skok? Otrzepał ubranie z siana i zaczął biec, zręcznymi ruchami omijał przechodniów, jeszcze nie tak licznych, jak podczas godzin szczytu, przeskakiwał nad straganami, słuchając gniewnych okrzyków handlarzy.
— Ej, ty! — zabrzmiał głos z bramy nieopodal. Spojrzał w tym kierunku. No tak, niepisani panowie, zbrojna ręka stolicy. Strażnicy miejscy. Najbardziej skorumpowani i najmniej lotni "żołnierze" miasta. Zbroje czarne, jak ich serca, kaftany czerwone, można rzec, że od ilości przelanej krwi i ten blask z oczu, widzący tylko potencjalne złoto.
— W czym mogę pomóc, straży miejskiej? — spytał, rozsuwając ręce w przesadnym geście. Kątem oka dostrzegł kolejnych dwóch wychodzących z domu, tylko sprawny słuchacz mógł wychwycić cichutki płacz, ucięty po zamknięciu drzwi. Instynktownie zaczął wysuwać ostrze, ale wstrzymał się. Bractwo pełne było idealistów, ale również oni wiedzieli, że świata nie da się w pełni uratować i nie wszystkich ludzi obronić. Zabić byle żołdaka nie stanowiło problemu, lecz by zmienić rzeczywistość metropolii trzeba zacząć od samej góry.
— Te! Cwaniak! — rzucił jeden z nich, podchodząc bliżej. — Jeszcze jedno słowo, a będziesz gnić w pałacowych celach. Możesz być szpiegiem albo zabójcą, skoro ukrywasz łeb pod kapturem, tacy są najwięcej podejrzani.
— Proszę się nie denerwować, str.... — Dostrzegł srebrny pas z niedźwiedziem na klamrze. Cholerstwo było widoczne z daleka. Jego szczęście, pech tamtego. — Kapitanie, pewnie jesteś człowiekiem interesu, na pewno dogadamy się. — Otoczył go ramieniem, prowadząc w głąb podwórka, gdzie za betonowym ogrodzeniem nikt nie mógł nic zobaczyć.
— A wy, na co się gapicie? — krzyknął strażnik do reszty. Nie miał zamiaru rozdzielać łup na więcej niż jedną część. — Wracać do patrolu! I ani wam do głowy nie przyjdzie, by zahaczyć o burdel!
Podwładni zacisnęli zęby i wykonali rozkaz. Nie dość, że nie da im zarobić, to jeszcze zakazuje zabawy, niech go czort pochłonie. Poprawili broń przy pasie, popychając ludzi, którzy nie mieli szczęścia, przechodząc nieopodal.
— Dwadzieścia florenów i jesteś wolny — powiedział, gdy już nikogo nie było nieopodal.
— Dość dużo, ale z władzą nie można wygrać... — Wysupłał pieniądze z sakiewki i używając prawej ręki, podał żołnierzowi. Kapitana humor wzrósł kilkakrotnie, zabawa z biedną dzierlatką, a teraz zarobek wystarczający na kilka dni picia w gospodzie z dziewkami. Czy mogło być lepiej? Gdy sięgał po zapłatę, poczuł ukłucie w boku, a następnie ból zalał całe ciała, uniemożliwiając jakikolwiek krzyk. Nogi odmówiły posłuszeństwa, powoli zsyłając go na błotnistą ziemię. Umierający mózg nie potrafił, znaleźć przyczyny tego stanu. Mógł tylko obserwować, jak nieznajomy podchodzi do niego i wyciąga ku niemu rękę. Młodzieniec zamknął mu oczy. — Requiesce in pace — Przeciągnął go pod mur i sprawdził jego kieszenie. Trzeba mieć los po swojej stronie, by spotkać cel o tak wysokim priorytecie. Ten pas rzeczywiście rzucał się w oczy, przynajmniej choć raz nie musiał tracić czasu na dłuższe potwierdzenie ofiary.
Opuścił podwórze, nim poprzez gwar dało się słyszeć krzyk kobiety. Szybko poradziła sobie z krzywdą, skoro opuściła dom. Wolałby mieć więcej czasu, lecz to tylko pobożne życzenie. Zresztą kto będzie go szukał? Zdjął kaptur z głowy i wtopił się w tłum kupujących i sprzedających. Do dzisiejszych martwych dołączył tym razem strażnik, pytanie, co z tym zrobi Doża? Bractwo sobie poradzi jak zresztą ze wszystkim.
Komentarze (4)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania