Ashen deamon (Edelgard x Byleth male) Fire Emblem. (1)

Byleth nie rozumiał strachu. Nie pojmował tego procesu. Był dla niego niedorzeczny. Głupi. Wiedział czym się to uczucie charakteryzuje. Co przynosi. Strach rodzi wątpliwości. Błędy. Przynosi śmierć i chaos. Na polach bitew, widział, jak to uczucie sprawia, że rycerze w pełno-płytowych zbrojach, leją pod siebie. Łamią swe szyki. Padają na ziemie, błagając o litość lub uciekają pośród trupów i rzezi. Nie mógł jednak pojąć... Czemu tak się dzieje. Po co istnieje strach, skoro przynosi tylko porażkę? Towarzysze jego ojca oraz ich przeciwnicy zwali go demonem popiołów, właśnie dlatego, że ponoć on nie czuł strachu. Dlaczego miałby go czuć? Skoro to wyrok? Na polu bitwy nie ma chwili na wahanie, panikę. To oznacza wyrok. Byleth to rozumiał. Było to logiczne, a zatem prawdziwe. Nigdy nie czuł strachu na polu bitwy. Szedł przed siebie. Sztos. Cios markujący. Zamachnięcie. Krew. Unik. Ponownie zamachnięcie, podparte kopniakiem i pchnięciem. Kolejny unik. Liczyły się tylko formy ciała. Pozycje ostrza. Grubość osłony. Zwinność. I siła uderzenia.

Nie pamiętał ile bitew stoczył. Wiedział tylko, że kiedy pierwszy raz do niej doszło był młody. Wtedy miecz wydawał się mu nienaturalnie ciężki. Dziś ostrze było przedłużeniem jego ręki.

Demon Popiołów... Dlaczego? Dlatego, że się nie bał? Że nie brał jeńców, jeśli sam ojciec nie wydał mu rozkazu? Bo potrafił zabić człowieka bez cienia emocji na twarzy? Czy inni tego nie potrafili? Czy... Był on inny? Jego ojciec nazywał go... Specjalnym. To chyba dobrze? Tylko dlaczego przy tych słowach wydawał się on wiele lat starszy.

Byleth nie rozumiał tego. I wielu innych spraw związanych z emocjami. Dlaczego zatem miałby też zrozumieć co wyrażały wtedy oczy ojca? Po co miałby pojąć znaczenie... Strachu.

Przez lata w jego umyśle była jedna czysta klarowna wizja. Obraz który stworzył głęboko w swej jaźni. Gobelin przedstawiający jego siedzącą postać na kamieniu, otoczonego przez rzekę krwi i ciał. Pejzaż porozrzucanych ostrzy, mieczy, toporów oraz włóczni. Na tym obrazie... Nie posiadał on twarzy. Ta była wyblakłą plamą. Czy tak widzieli go jego przeciwnicy których zabił? Czy tak postrzegali go przez ich strach?

Odetchnął ciężko, wstając i biorąc stos dokumentów. Ostatnio coraz częściej łapał się na takich analizach. Na próbach zrozumienia, tego czego nie potrafił pojąć. Prostym i miarowym krokiem, wyszedł ze swego pokoju, wychodząc na plac w Garreg Mach. Był wczesny poranek, dlatego nie licząc patrolujących strażników i służby przyjmującej chleba oraz mięs na poranne śniadanie studentów, praktycznie było pusto. Ruszył przed siebie w stronę komnat jego klasy. Nie spodziewał się tam nikogo zastać. Do pierwszych zajęć były jeszcze jeden pełen cykl, dlatego nie kłamiąc, lekko zaskoczył go fakt, że w klasie już ktoś był. Od razu rozpoznał siedzącą nad księgą postać. Jej białych włosów, nie dało się przeoczyć, czy pomylić. Powoli wszedł do klasy, nie odzywając się jednak dopóki nie zatrzymał się tuż za plecami uczennicy.

- Edelgard - odparł, w geście lekkiego dygnięcia głową, mającym być przywitaniem.

Ta spięła się nagle, przymykając z nadmierną siłą książkę, jakby chciała ukryć przed nim jakąś zbrodnie, zaraz zakrywając okładkę swą dłonią okrytą białą rękawiczką.

- Profesorze! Co ty... - zaczęła, lekko czerwieniąc się, co było dla Byletha ciekawym procesem do obserwowania. Widział kilka razy wcześniej ten typ emocji u kobiet, a czasem i u mężczyzn, choć nadal nie rozumiał jego znaczenia.

Edelgard pokręciła gwałtownie głową.

- To znaczy, witam profesorze... Nie spodziewałam się pana tak wcześnie.

Byleth lekko wzruszył ramionami.

- Postanowiłem, wcześniej przygotować plan i sale do zajęć. - odparł szczerze. W końcu to był fakt. Taki był jego cel. Nie było sensu tego ukrywać. By poprzeć te słowa, po prostu ją wyminął i ruszył do swego biurka gdzie rozłożył dokumenty na których rozpisał plan zajęć na kolejny tydzień dla jego klasy. Dziś planował dla Czarnych Orłów, przygotowanie analizy strategicznej ataków z użyciem jednostek kawalerii na polu bitwy. Od klasycznych szarż ciężkiej konnicy, do walki podjazdowej i udawanych odwrotów lekkiej jazdy, by wciągnąć przeciwnika w pułapkę, rozrywając jego formacje na bezwładną masę ludzi.

Edelgard lekko wstała, z jej ławki przyglądając się mu. Czuł jej spojrzenie na swych plecach, a potem na twarzy, kiedy rozkładał dokumenty.

- Coś potrzebujesz Edelgard? - odparł, w jej stronę, choć jego wzrok nadal spoczywał na papierach.

Dziedziczka tronu Imperium Adrestian, nie odparła od razu. Wydawała się bić z jakąś myślą.

- Jeśli mogę... Profesorze... Pomogę. - dodała po chwili.

Byleth przeszedł wzrokiem na jej osobę. Na jej oczy. Biła w nich... Determinacja, oraz emocja której nie potrafił ani sklasyfikować, a tym bardziej nazwać.

- Możesz - odparł krótko, wskazując na jeden z większych stołów na uboczu klasy. - W budowanej szufladzie w stole, jest pudło z figurami do szach. Wyjęłabyś się, to razem rozłożymy je do naszych dzisiejszych zajęć. - zakończył, wyciągając zarazem z ze swego biurka, całkiem niezłą kopie mapy, pola starożytnej bitwy między Imperium a Świętym Królestwem Faerghus.

Edelgard przytaknęła, wykonując polecenie. Byleth po chwili również podszedł do stołu i rozłożył na nim mapę, ukazującą pole bitwy, z jego geograficznymi punktami, oznaczeniami wzgórz, rzek i bagien. Arcyksiężniczka przez ten czas czekała, aż skończy on ustawiać mapę, przyglądając się pieczołowicie wykonanym pionkom do szach. Od razu zauważyła, że jest ich więcej niż powinno być na stworzonej do nich planszy. Pewnie już rozumiała, po co Byleth zebrał ich taką ilość.

- Białe pionki będą reprezentować Królestwo. Czarne Imperium. - rzekł po chwili, przyglądając się mapie. - Każdy pionek to stu ludzi piechoty. Wieża, ciężka piechota zaciężna. Goniec, oddział ciężkiej kawalerii. Skoczki, lekka jazda. Dama, kadra magów. I oczywiście król... - odparł, biorąc owego pionka i wyciągając go w stronę Edelgard, tak że na moment czerń figurki, zlała się z mundurkiem uczennicy.

Białowłosa przytaknęła.

- Zamierzasz ułożyć je w jakieś określonej linii, formacji? - zapytała, spoglądając teraz na mapę. Jej wzrok zdawał się pochłaniać każdy jej detal. Byleth zauważył to i... Postanowił to wykorzystać.

- Załóżmy, że jestem białymi pionkami. - zaczął, biorąc zarazem owe figury oraz rozkładając je po mapie, w jej skrajnej lewej części, ukazująca linie wzgórz, chronionych z zachodu rzeką, a ze wschodu pasmem lasów. - Jak widzisz, tutejsza formacja składa się ze trzech linii. Oddziały ciężkiej piechoty zaciężnej, stanowią trzon pierwszej linii. Za nimi ustanowione są pozycje kadry magów. Flanki zaciężnych chroni zwykłe lekkie formacje włóczników i mieczników. Ciężka jazda ustawiona jest na krawędzi zachodniej, tuż przy rzece. Dla uproszczenia skali powiedzmy, że siły Królestwa liczą tutaj około pięć tysięcy ludzi. Z czego cztery tysiące stanowi ciężka i lekka piechota. Sześćset jednostek ciężkiej jazdy. Dwie kadry magów polowych. Oraz oddział gwardyjski Generała. Do twej dyspozycji masz piętnaście pionków, oznaczających tysiąc pięciuset lekkich włóczników. Trzy figury gońca. Sześć skoczków. Dwie wieże. Cztery damy. I król. Łącznie twe siły to tysiąc siedemset piechoty. Trzysta ciężkiej jazdy. Sześćset lekkiej kawalerii. Cztery oddziały kadrów magów oraz oddział gwardyjski.

- Prawie dwa razy mniej niż siły broniących się. - odparła szybko Edelgard. przyglądając się mapie i ułożonym przez Byletha pozycjach białych figur. - To bardzo... Niekorzystne warunki do podejmowania walki. Fakt, że twoje formacje, mają wzgórze, a do tego wielką przewagę w zaciężnej jeździe i piechocie. Atak na te linie byłby samobójstwem. - odparła, ale zarazem zaczęła rozstawiać swe pionki. Użyła z nich lekko zakrzywiony trójkąt. Klin którym zazwyczaj wbijało się w przeciwnika o większej liczbie wojsk. Jednakże jak wcześniej wspomniała, rozumiała, że taki atak od tak byłby szaleństwem. Podchodzenie pod górę, na pozycje zaciężnej piechoty, do tego ryzyko szarzy ciężkiej kawalerii z flanki owego wzgórza było wyrokiem śmierci. A przynajmniej... Tak wydawało się na pierwszy rzut oka.

Dłuższą chwilę, przyglądała się swej formacji i wrogiej. Analizowała. Szukała sposobności.

- To... Niemożliwe. Ta bitwa jest nie do wygrania, jak długo siły wroga mają wzgórze, każdy atak to samobójstwo i marnotrawstwo zasobów. Ryzyko jest zbyt wielkie.

Byleth lekko przytaknął.

- Tak. Nie jest to prosta bitwa. Przeciwnik ma w niej przewagę, praktycznie we wszystkim. Poza dwiema rzeczami Edelgard.

Oczy arcyksiężniczki zabłysnęły.

- Jakimi?

Byleth kiwnął głową, wskazując na jej formacje.

- Do zwycięstwa potrzebujesz wykorzystać dwa atuty. Przewagę w liczbie magów kadrowych, oraz w fakcie, że masz lekką jazdę.

Edglard przyjrzała się swym pionkom.

- A druga rzecz? - zapytała jawnie zaintrygowana. - Co jeszcze może wpłynąć na szanse zwycięstwa?

Gdyby Byleth potrafił, uśmiechnął by się, ale ponieważ nie wiedział jak to się robi, jedynie lekko westchnął, sięgając po jej czarnego pionka, oznaczającego króla.

- To czy potrafisz, porzucić strach. - rzekł, przesuwając pionka na czoło jej formacji.

Średnia ocena: 3.6  Głosów: 5

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (3)

  • MKP rok temu
    "Szedł przed siebie. Sztos. Cios markujący. Zamachnięcie. Krew. Unik. Ponownie zamachnięcie, podparte kopniakiem i pchnięciem. Kolejny unik. Liczyły się tylko formy ciała. Pozycje ostrza. Grubość osłony. Zwinność. I siła uderzenia." - bardzo fajne!!

    "Jego ojciec nazywał go..." - jego można wywalić: ten zaimek nic nie wyjaśnia i nic nie wnosi.
    "Obraz który stworzył głęboko w swej jaźni." - przecinek przed który.
    "Ruszył przed siebie w stronę komnat jego klasy" - czy to jest istotne, że to jest akurat TA JEGO klasa? Nagromadzenie zaimków nie wygląda estetycznie w tekście, dlatego warto się zastanowić, czy wszystkie rzeczywiście są potrzebne.
    "- Edelgard - odparł, w geście lekkiego dygnięcia głową, mającym być przywitaniem." - troszkę to przekombinowane według mnie. "...- odparł, witając się lekkim skinieniem głowy" dygnięcie kojarzy mi się z takim podrygiem, co nie bardzo pasuje do celowego przywitania, natomiast to są tylko moje odczucia:)

    "Ta spięła się nagle, przymykając z nadmierną siłą książkę," - proszę sobie wyobrazić silne przymknięcie książki:) Ja nie potrafię. Przymykanie to niecałkowite zamknięcie w tym znaczeniu.

    "- Postanowiłem, wcześniej przygotować plan i sale do zajęć. - odparł szczerze." - bez przecinka i jeśli w atrybucji dialogowej odnosimy się do mówienia to nie kończymy wypowiedzi kropką. "zajęć - odparł".

    Masz 5 za wstęp, potem tekst trochę kuleje, ale nie ma tragedii;) Spójrz sobie jeszcze na ilość imiesłowów, bo one brzmią ładnie, poetycko, ale z trzeba stosować z umiarem, bo w dużej ilość tracą swój urok:)
  • matix1256 rok temu
    dzięki za komentarz i wskazanie rzeczy do przyszłej poprawy w kolejnych notkach. Tak czy siak, mam nadzieje, że czytało ci się to dość lekko i miło, jak i jeśli znasz uniwersum to oddanie charakterów postaci nie zostało zniekształcone.
  • MKP rok temu
    matix1256 Nie znam, ale to - w przypadku fanfiction - dla mnie jest zaleta: autor musi mi przedstawić postacie od podszewki:)

    Nie czytało się źle. Będzie cz2 to też przeczytam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania