Aus

– Co teraz? – spytała Anna uciekając wzrokiem w dal.

 

Rytmicznie stukała paznokciami o stół próbując zająć czymś umysł. Stojąca przed nią na stole gorąca herbata formowała nad porcelanową filiżanką cienką, nie zachwianą wiatrem stróżkę przezroczystej pary.

 

– Co teraz? Co teraz… nic! Spokój i cisza – wymyśliła siedząca na wprost niej Marta.

 

Splotła ręce za głową i odbijając się od stołu nogą bujała się na swym krześle. Drugą nogę, wraz z czerwonym butem na wysokim obcasie, uwaliła na stole. Wystające spod czarnych rajstop czerwone paznokcie u stóp komponowały się z suknią wieczorową. Całość jej czarno-czerwonego stroju wieńczyły krótkie, kruczoczarne włosy i mała torebka, która teraz wisiała na oparciu krzesła co chwila o nie uderzając.

 

Anna skwitowała ten komentarz prychnięciem.

 

– Ciebie, suko, nie pytam o zdanie – warknęła.

 

– Ha, ha! Co tak ostro, mała? – Marta parsknęła śmiechem.

 

Anna nie zamierzała dać jej się wciągnąć w dyskusję z tą smarkulą. Małą, to ona może sobie koleżanki spod latarni nazywać, nie ją!

 

Idealnie wyszlifowane i pokryte błyszczącym, bezbarwnym lakierem paznokcie Anny zatrzymały się nad stołem. Zawinęła za ucho długie, kasztanowe włosy. Strzepnęła paproch ze swojej eleganckiej marynarki. Lubiła dbać o to, by jej strój był zawsze w nienagannym stanie. W przeciwieństwie do Marty, która zdawała się nie zwracać na swoje ubranie uwagi. Ważne, by przyciągało oko, i tyle.

 

Anna złapała za ucho filiżanki upijając z niej łyk herbaty.

 

– Ohydna – skrzywiła się z niesmakiem.

 

Spojrzała na siedzącą po jej prawej starszą o kilka lat kobietę. Dagmara nie odzywała się już od jakiegoś czasu skupiając wzrok na swojej filiżance. To ona wpadła na pomysł stołu i filiżanek z herbatą. Może wpadnie na coś jeszcze lepszego?

 

– Hej, masz jakiś pomysł? – podpytała ją Anna.

 

Dagmara na moment spojrzała jej w oczy by znów wrócić wzrokiem do swojej filiżanki.

 

– Nic nie przychodzi mi do głowy – przyznała.

 

– Wiesz chociaż może co to za miejsce?

 

– Wydaje mi się, że… czyściec.

 

Anna zamrugała dwa razy. Czyściec? Jakkolwiek głupio by to nie brzmiało, nic bardziej sensownego nie przychodziło jej do głowy. Trzy kobiety siedzące przy stole na środku ulicy, otoczone wrakami czterech samochodów… Jak bardzo by się starała nie mogła w racjonalny sposób stwierdzić, że ona, czy choćby ten stół, należy do rzeczywistości.

 

Spojrzała na filiżankę herbaty a później na swoją dłoń. Ta sytuacja nie mieściła jej się w głowie. Jak to możliwe? Dlaczego?

 

„Dlaczego?” Akurat na to pytanie znała odpowiedź.

 

– Wszystko przez tę idiotkę – spojrzała ze złością na Martę. – Co ci walnęło do głowy by na wąskiej, nieoświetlonej ulicy w lesie wyprzedzać przy takiej prędkości?

 

– A tobie co walnęło do głowy by jechać na wprost mnie? – Marta śmiała się w najlepsze.

 

– Jechałam swoim pasem, kretynko! – Anna walnęła otwartą dłonią w stół.

 

– No to trzeba było zjechać na bok, jak ja – śmiała się dalej.

 

– Walnęło ci na łeb? Przecież ona przed tobą jechała! – Anna wskazała palcem Dagmarę.

 

– Ha, ha! Walnęło! Ty mi walnęłaś w łeb! – parsknęła śmiechem Marta.

 

Anna wstała z krzesła. Robiła co mogła, by zachować nerwy. Chociaż, czy teraz miało to znaczenie? Teraz mogła już robić co zechce, a miała ochotę po prostu komuś przywalić. Komuś konkretnemu. Zgięła dłoń w pięść.

 

– Daj spokój. To już bez znaczenia – próbowała uspokoić ją Dagmara.

 

Miała rację. To wszystko nie miało już sensu.

 

Usłyszeli huk dochodzący gdzieś z samochodu, który stał obok nich. Kierowca kopnięciem wyważył zamek drzwi i odpinając pasy wytoczył się z samochodu. Młoda dziewczyna o długich blond włosach upadła na asfalt dysząc głośno. Anna spojrzała na nią ze smutkiem. Rozluźniła zaciśnięte pięści. Gniew opuścił ją w momencie.

 

– Długo się trzymała – skomentowała Marta.

 

– Jeszcze miałam nadzieję… – westchnęła Anna.

 

Dziewczyna kaszląc zebrała się z ziemi.

 

– Co?… Gdzie ja jestem? – rozglądała się wkoło.

 

– Hej, hej! Czwarta do imprezy! Chodź do nas, znajdziemy dla ciebie krzesło! – wołała za nią Marta.

 

– Ale, co ja… – ogarnęła wzrokiem stół i siedzące przy nim kobiety.

 

– Nie żyjesz. Jak my – sucho postawiła sprawę Marta.

 

– Nie żyję? – potrząsała głową. Wypowiadane do niej słowa dochodziły do jej umysłu z opóźnieniem – Ja… Damian… – otrząsnęła się w końcu – Damian! – obejrzała się nerwowo za siebie.

 

Podbiegła do samochodu łapiąc za tylnie drzwiczki.

 

– Damian! – biła otwartą dłonią w szybę.

 

Zajrzała do środka, ale nikogo w nim nie widziała.

 

– Chłopak musiał mieć więcej szczęścia – mruknęła Marta – albo jeszcze się tutaj zjawi – parsknęła pod nosem.

 

– Wi-widzieliście gdzieś mojego syna? – nowo przybyła podeszła do stołu słaniając się na nogach – Dziesięć lat, czarne, krótkie włosy, metr czterdzieści dwa. Ma na imię Damian.

 

– Wygląda na to, że wciąż żyje – wyjaśniła jej Anna.

 

– Żyje? Ale…

 

– Nie żyjesz. My wszystkie zginęłyśmy w tym wypadku – Anna usiadła z powrotem na swoim krześle.

 

Weronika spojrzała po twarzach kobiet. Nie rozumiała, co do niej mówią. Spojrzała na swoje ręce. Zgięła na próbę palce. Nie wyobrażała sobie, że martwa istota potrafiłaby coś takiego zrobić.

 

– Jak masz na imię? – spytała ją Dagmara.

 

– Ja? Ja… Weronika – blondynka zdawała się z trudem przypominać sobie podstawowe rzeczy.

 

– Czekałyśmy na ciebie. Patrz, nawet stół i krzesła ustawiłyśmy przy twoim samochodzie – zaśmiała się Marta. – Siadaj!

 

Gestem dłoni wskazała miejsce przy stole. Z nicości ukazało się w nim krzesło.

 

– Trzeba oblać twoje przybycie – parsknęła śmiechem.

 

Zdjęła nogi ze stołu i machając nad nim ręką stworzyła z powietrza butelkę wina. Wyuczonym ruchem zerwała z niej banderolę i plastik. Skrzywiła się nieco widząc korek. Po chwili namysłu poruszała przed nim palcami, jak gdyby rzucając na niego czar. Korek wyskoczył z miejsca i poleciał w dal, jak gdyby wystrzelił z butelki od szampana. Marta uśmiechnęła się z satysfakcją i bezceremonialnie przystawiła butelkę do ust upijając z niej kilka łyków.

 

– Ach, gdzie moje maniery! – machnęła butelką w powietrzu.

 

Na stole pojawiły się dwa kieliszki. Nalała wina do obydwóch, po czym majestatycznie rzuciła butelkę za siebie. Butelka rozbiła się z hukiem o asfalt gdzieś za nią.

 

Anna patrzyła na nią z rosnącą wciąż irytacją. Znów zacisnęła dłoń w pięść.

 

– Zamknij mordę. Już wystarczająco dziś szkód wyrządziłaś – warknęła.

 

– To… przez nią? – pytała blondynka.

 

– Zjechała na mój pas i walnęła we mnie z ogromną prędkością – wyjaśniła Anna.

 

– Ty też mogłaś jechać wolniej – drażniła ją Marta.

 

– Nie wiedziałam jak zareagować. Po lewej samochód Dagmary, po prawej rów i drzewa – ciągnęła Anna. – Skręciłam koła w prawo i dałam po hamulcach. Samochodem zarzuciło…

 

– Więc jak widzisz, to jej wina – Marta wychyliła swój kieliszek i wypiła duszkiem. Rzuciła go za siebie.

 

Anna zagryzła wargę. Jeszcze chwila i nie będzie w stanie się pohamować. Obije ją na kwaśne jabłko.

 

Weronika domyśliła się reszty zdarzeń. Przy zderzeniu samochód Anny wypadł na sąsiedni pas, gdzie zderzył się z samochodem Dagmary. Kawałek za nią jechała ona. Pamiętała, że zdążyła wcisnąć hamulce i skręcić kierownicę w prawo próbując uniknąć zderzenia. Zareagowała tak samo jak Anna.

 

Spojrzała na swój samochód. Damian siedział z tyłu po prawej stronie. Może… może zdołał wyjść z tego cało?

 

– Nie mogłam tego przewidzieć. Nie było czasu – usprawiedliwiała się Anna.

 

– Już, już. Nikt nie ma ci tego za złe – szydziła Marta.

 

– Ciebie to bawi? – pytała Weronika – Osierociłam dziecko, a ty sobie z tego drwisz? – zdawała się płakać.

 

Marta spojrzała na nią z nie gasnącym uśmiechem na twarzy. Nie odpowiedziała.

 

– Prowadziłaś w szpilkach? – Weronika spojrzała na nogi Marty.

 

– I po pijaku – Anna dolała oliwy do ognia.

 

– Żałuję, naprawdę – Marta posmutniała. – Gdybym wiedziała, że po śmierci znów będę trzeźwa…

 

Marta wystawiła rękę w powietrze. Po chwili pojawiła się w niej kolejna butelka wina.

 

Weronika podeszła do niej nerwowym krokiem i bez ostrzeżenia oparła nogę o krzesło Marty. Z siłą powaliła ją na ziemię. Nim Marta zdążyła się zorientować Weronika stała już nad nią i przyciskając kolanem jej brzuch uderzała ją z pięści w twarz.

 

Dagmara zerwała się z krzesła i rzuciła do nich, by je rozdzielić.

 

– Oddaj mi moje życie! Oddaj! – krzyczała Weronika.

 

Anna uśmiechnęła się pod nosem. Z satysfakcją patrzyła jak Weronika wbija swoją pięść w policzek Marty. Dagmara złapała Weronikę za rękę.

 

– Ha, ha, ha, ha, ha! – Marta śmiała się w najlepsze – Wal mocniej! Wcale nie boli!

 

– Nic cię to nie obchodzi, co? Kto zaprowadzi mojego synka do szkoły? Kto zrobi mu śniadanie? Kto utuli do snu? – płakała Weronika.

 

– Weroniko, daj spokój. To bez sensu – Dagmara próbowała odciągnąć Weronikę od Marty. – Wszystkie straciłyśmy dziś coś bardzo cennego, ale nic nie możemy z tym zrobić. Teraz to już bez znaczenia – próbowała ją uspokoić.

 

– Sama powinna umrzeć, nie my! Tylko ona! – krzyczała Weronika.

 

Przestała bezcelowo bić Martę wolną ręką. Marta nawet się przecież nie broniła. Śmiała się tylko cicho pod nosem. Weronika nie zdołała wyrządzić jej żadnej krzywdy.

 

To naprawdę było bezcelowe. Weronika schowała twarz w dłoniach.

 

Anna upiła łyk herbaty. Ten nagły wybuch gniewu Weroniki pomógł jej się uspokoić. W końcu i ona zrozumiała, że gniew na nic się nie zda. Teraz… już wszystko nie miało znaczenia.

 

– Chodź, napij się herbaty – zachęciła Weronikę Dagmara. Wiedziała, że odrobina normalności pomoże jej się uspokoić. Ta sama myśl zresztą pomogła Dagmarze stworzyć ten stół i krzesła.

 

Prowadzona przez Dagmarę Weronika podeszła do stołu. Stojącą na stole lampkę z winem zastąpiła filiżanka herbaty.

 

– Skąd wziął się ten stół i herbata? – spytała dotykając na próbę blatu stołu.

 

– Dagmara wpadła na ten pomysł. Pomyślała, że skoro nie powinniśmy istnieć, a wciąż istniejemy, to może zdoła tu powstać coś jeszcze, co nie powinno tu istnieć – próbowała wyjaśnić Anna tak, jak sama to zrozumiała. – Wymyśliła ten stół i krzesła, a później herbatę. Wygląda na to, że cokolwiek zdołamy wymyślić pojawi się przed naszymi oczami.

 

– Ale jak?… – Weronika wciąż niczego nie pojmowała.

 

– Nie mamy pojęcia, gdzie jesteśmy. Nie wiemy, co będzie dalej. Nie pozostało nam nic innego niż myśleć i próbować ułożyć sobie to wszystko w głowie – tłumaczyła Dagmara pomagając Weronice usiąść na krześle.

 

– Mam lepszy pomysł! Możemy się też napić! – rzuciła leżąca na asfalcie Marta.

 

– Przecież nawet nie możesz się upić – Anna westchnęła z rezygnacją. – Perspektywa spędzenia wieczności na trzeźwo nie jest zbyt ekscytująca, co? – zaśmiała się Anna.

 

Weronika też zaśmiała się lekko pod nosem. Rozbawiła ją myśl, że była to dla Marty pewnego rodzaju kara. Ale uśmiech długo nie przetrwał na jej twarzy. Na próbę złapała filiżankę z herbatą w dłoń. Była ciepła, jak na to wskazywała unosząca się nad nią para. Ciekawe, że wciąż czuła ciepło. Spojrzała znów na swój samochód.

 

– Co z nami będzie? Czemu tu jesteśmy? – pytała bez cienia nadziei, że uzyska jakiekolwiek odpowiedzi.

 

– Dagmara myśli, że to może być czyściec.

 

– Dusze zawieszone między życiem a śmiercią często trafiają do czyśćca – tłumaczyła Dagmara siadając na swoim krześle. – Przynajmniej tak dzieje się w książkach, które czytam. To fikcja, ale nic innego nie przychodzi mi na myśl.

 

– To zresztą najlepszy pomysł, jaki mamy – podsumowała Anna.

 

– Więc jesteśmy tu zawieszone? Co nas tu trzyma?

 

– Ty miałabyś jasny powód – zauważyła Anna. – Martwisz się o swojego syna. Może tak jak w filmach będziesz mogła patrzeć na niego i opiekować się jego życiem?

 

– Nie widzę go teraz – zauważyła Weronika.

 

– Kto wie, jak to wszystko działa? – Anna pospiesznie zbyła temat.

 

– A ty, masz jakiś powód, żeby tu być?

 

– Czy mam powód? – Anna zamyśliła się na moment. – Wiele rzeczy trzyma mnie przy życiu. Mam dobrze płatną pracę, ciekawe życie towarzyskie, miłych przyjaciół… – poprawiła broszkę na marynarce na wspomnienie swojej przyjaciółki. Złapała się w głowie na tym, że czas teraźniejszy niezbyt pasuje do opisu jej obecnej sytuacji. Nie chciała jednak przyjąć, że jest niewłaściwy – Wracałam właśnie ze spotkania biznesowego i kolacji z przyjaciółmi, tuż po niej. Było bardzo przyjemnie. Teraz właściwie żałuję, że wyszłam z niej wcześniej.

 

– Dlaczego wyszłaś wcześniej? – podchwyciła Weronika.

 

– Żeby się wyspać. Jutro lecę do Nowego Jorku. Ciągle tam latam. To tylko świadczy o tym, jak bardzo cenią moją pracę.

 

– Nie masz nikogo bliższego? Żadnej rodziny?

 

– Nie. Nie myślałam jeszcze o tym. O, właśnie! To mógł być mój powód! – zauważyła – Niespełnione życie, które skończyło się zbyt wcześnie.

 

– To chyba każdej z nas powód – westchnęła Weronika.

 

Zamilkły na moment. Ich wzrok uciekł do milczącej Dagmary. Wiedziała, o co chcą ją spytać.

 

– Wracałam z wizyty u mojego syna – podjęła temat. – On ma już własną rodzinę i własne dzieci. Wyrósł na porządnego mężczyznę. Jestem z niego bardzo dumna – uśmiechnęła się do własnych myśli. – Nie wiem, czy jest coś na tym świecie, co trzymałoby mnie w chwili, w której miałabym z niego odejść. Choć z pewnością wiele osób będzie po mnie płakać nie sądzę, by ktokolwiek nie zdołał sobie beze mnie poradzić.

 

– Ale mus być ktoś, komu bardzo na tobie zależało! – nalegała Weronika.

 

– Mój mąż, Marcin, z pewnością najdotkliwiej przeżyje moją śmierć.

 

– Czyli jest…

 

Myśl, że naprędce sklecona teoria o zawieszonych między życiem a śmiercią duszach mogłaby być prawdziwa zdawała się przynosić Weronice ulgę. Dagmara nie chciała tego zmieniać, więc nie drążyła tematu.

 

– Ten wasz pomysł… jest do dupy – walnęła bez ogródek Marta. – Na siłę szukacie sobie powodu, żeby żyć dalej. Ja nie mam żadnego. Szlag trafił tę waszą teorię.

 

Spojrzały na nią w skupieniu. Po raz pierwszy tego wieczoru z jej twarzy zdołał zniknąć uśmiech. Anna gotowa była znów rzucić w nią jakąś obelgą, ale w porę ugryzła się w język. Szybko zrozumiała, co znaczą słowa Marty. Czasem jedno szczere zdanie potrafi odpowiedzieć na wiele pytań. Westchnęła przeciągle.

 

Przez moment żadna z nich nie zdołała wykrzesać z siebie nawet pół zdania. Anna rozglądała się wkoło, aż dostrzegła zbliżający się do nich z oddali samochód. Nie wydawał żadnych dźwięków, choć rozpoznała, że była to karetka pogotowia.

 

– Twój syn, Damian, ma coraz większe szanse na przetrwanie – wskazała Weronice karetkę.

 

– Całe szczęście – Weronika wstała z nadzieją w oczach patrząc na migoczące światła.

 

– Ale dla nas… to chyba naprawdę już koniec – podsumowała upijając kolejny łyk herbaty.

 

Chociaż, pomyślała, czy naprawdę? Gorzki smak herbaty uświadomił jej, że nie straciła jeszcze zmysłu smaku. Pamięta też, jak dotykała palcami gorącej filiżanki. Obejrzała się za karetką, z której przez otwarte w pośpiechu drzwi nie wybiegł żaden ratownik. To naturalne. Żywi nie mieli w tym miejscu swojej racji bytu.

 

Może nie wszystko stracone?

 

– Marta, zbieraj się w końcu z ulicy i serwuj następną kolejkę. Zbrzydła mi już ta herbata – rzuciła w końcu. – Siadaj i mów, co do łba ci strzeliło, żeby upić się i jechać? Może jak mi to w końcu wyjaśnisz przestanę się na ciebie wściekać.

 

Anna zrozumiała w końcu, że śmiech Marty nie wynikał wcale z jej głupoty. Choć pewnie świadomie zjechała na sąsiedni pas drogi, to pewnie wcale nie zdawała sobie sprawy z tego, że jej śmierć pociągnie za sobą kolejne. Nawet jeśli do tego wystarczyłaby choć odrobina wyobraźni wiedziała, co z rozsądkiem potrafi zrobić alkohol.

 

Marta otrzymała w głowie Anny tytuł najbardziej tępej istoty na świecie, ale tylko pech ustawił tej nocy Annę wprost naprzeciw samochodu Marty. Tylko pech pociągnął prócz tej dwójki życia pozostałych dwóch kobiet. Za to nie mogła już jej winić. Za głupotę mogła. Za nic więcej.

 

Marta usiadła, a widząc zza stołu mieszany, choć cieplejszy już znacznie wyraz twarzy Anny przytaknęła i wstała nonszalancko siadając na stole. Rozłożyła się na nim z łokciami i tworząc w powietrzu kolejną butelkę wina zaczęła ze śmiechem swoją opowieść.

 

Śmiała się jeszcze długo, a stół trząsł się co chwilę pod jej energicznymi ruchami. Kto jak kto, ale Marta umiała na tyle zabawnie prowadzić opowieść, by i pozostałe dziewczyny zdołały się przy niej uśmiechnąć. Wszystkie cztery na chwilę zapomniały, że wokół stołu co chwila przybywały coraz to nowsze radiowozy policji i karetki.

 

Ale i to, jak i wszystko inne, przestało mieć dla nich znaczenie.

 

No, może prawie wszystko. W końcu stworzone przez Martę wino smakowało Annie zdecydowanie lepiej niż gorzka herbata.

 

----

Opowiadanie zainspirowane jest sztuką „Za chwilę. Cztery sposoby na życie i jeden na śmierć” – wspaniałe przedstawienie, które gorąco wszystkim polecam.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 3

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Wrotycz 03.11.2019
    Na pewno już czytałam na Opowi. Co nie zmienia faktu, że opko ciekawe, dobrze napisane, zapadające w pamięć.
  • Zaciekawiony 03.11.2019
    Świetny pomysł.

    Tekst niepotrzebnie wydłużają nadliczbowe wolne linijki, zgaduję że to efekt przeklejenia z jakiegoś edytora tekstu. Ten używany na portalu traktuje wcięcia akapitowe jak puste linijki (i odwrotnie - tekst przeklejony stąd ma w innych edytorach puste linijki).
  • dorota brzózka 04.11.2019
    Sztuki nie znam, ale musiała być wspaniała, jeśli podziałała, jako inspiracja.
    Jestem usatysfakcjonowana.
  • Witam wszystkich!

    @Wrotycz
    Cieszę się, że Ci się podobało. Byłoby to dziwne, gdyby było gdzieś tutaj, bo to mój debiut na portalu (i tak naprawdę pierwsze wyciągnięcie tych opowiadań "z szuflady", tzn. z mojego małego zakamarku na WordPress)

    @Zaciekawiony
    Wolne linijki to kopia z WordPress. Będę na to uważał. Cieszę się, że Ci się podobało.

    @dorota
    Naprawdę była wspaniała! Najgorsze, że bardzo ciężko znaleźć, gdzie ją grają i od czasu, gdy na nią (zupełnie niechcący) trafiłem w Krakowie, nie udało mi się drugi raz na nią pójść. A zrobiłbym to z przyjemnością.

    Jeśli się komuś uda - polecam.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania