awantura

Eleonora maszeruje gęstym ściegiem. Wąska spódnica ogranicza długość kroku. Obcasy chwieją się na zalodzonych nierównościach, plastikowy włos futra faluje rytmicznie.

- Ale piździawa! - mruczy, chowając głowę w puchaty kołnierz, mokry od jej oddechu - Cholerny sobotni poranek! A tak dobrze się spało…

Na szczęście już blisko, sięga do torebki po klucz, popycha drzwi, jest w środku. Zaskoczona przebiega wzrokiem po stołach – dziwnie czysto. Zwykle toną pod zwałami brudnych naczyń.

- Może kierownik ogarnął przed wyjściem. Pewnie na dole znowu taki syf, że mu się żal zrobiło – myśli. Już kiedyś tak było. Nieraz…

Nie poprawia to bynajmniej jej humoru. Otwiera swój kantorek i zasłonięta drzwiami zaczyna się przebierać. Zdejmuje wąską spódnicę, milutki sweterek z angorki i kozaczki, a na ich miejsce zakłada poplamiony dres, gumowce z wysoką skarpetą i zielony fartuch z grubej gumy. Na dłonie wciąga gumowe rękawice, włosy spina w ciasny kok i chowa pod czapką. Sprawdza, czy w wiadrze są wszystkie potrzebne płyny, szmaty, szczotki i bóg wie co jeszcze, ładuje pod pachę solidny rulon worków na śmieci, a wolną ręką chwyta miotłę i metalową szuflę. Do boju! Tarabani się z tym wszystkim w dół po schodach, do sal, gdzie jeszcze chwilę temu dogorywali w mękach bohaterowie ostatniej nocy. Na schodach trzeba ostrożnie, łatwo poślizgnąć się na rzygowinach. Już kiedyś tak było. Nieraz... Patrzy uważnie pod nogi i z każdym krokiem niemy niepokój rośnie w jej piersi.

- Co, do cholery?! - mruczy pod nosem – nawet jednego kiepa na schodach! Sucho, czysto, niczym nie umazane, piwo nie narozlewane… O co chodzi?!

Zapala światło w kolejnych salach. Im dalej, tym gorzej: stoły i krzesła stoją równo na swoich miejscach, nigdzie żadnych naczyń, kieliszków, resztek jedzenia, niedopałków. Po podłodze nie walają się butelki ani śmieci.

- Nooo, tego jeszcze nie było…

Odkłada wszystko, co trzyma w rękach, zdejmuje rękawice i z kieszeni wyciąga paczkę papierosów. Jest zła, że kierownik jej nie poinformował. Specjalnie wstawała, kto jej teraz za to zapłaci? Akurat słychać skrzypnięcie drzwi u góry, potem kroki na schodach.

- Dzień dobry, pani Elu (wszyscy tak się do niej zwracali). Przepraszam, zapomniałem Pani dać znać. Proszę jeszcze sprawdzić, ale chyba nie zostało dla Pani wiele do zrobienia.

- Dzień dobry panie Krzysztofie. Co się stało, kontrola jakaś była? Sanepid? Dlaczego zamknięte?

- Nie, nie, nic z tych rzeczy, normalnie wszystko otwarte.

- Jak to?! Przecież widzę, że nikogo tu nie było.

Eleonora czuje się zdezorientowana.

- Chociaż za bilety mi pan zwróci, co? - pyta niepewnie - W końcu przyjechałam…

- Pani Elu, normalnie ma pani płacone za dzisiaj. Wszystko jest w porządku.

- Ale jak to normalnie? - wciąż nie może zrozumieć, co właściwie się dzieje.

- Grupa Koreańczyków wynajęła lokal na wyłączność. Impreza firmowa. Hotel, w którym mieli rezerwację, odmówił im w ostatnim momencie.

- Aaa, czyli to takie bardziej biznesowe spotkanie?

- Nie, integracja. Bawili się dobrze i głośno.

- Jak to: bawili się?! - wskazuje gestem salę – Dobrze?!

- Jak widać, można. Podpiąłem im karaoke. Śpiewali, pili, jedli, tańczyli… Było naprawdę wesoło. Musiałem zostawić kucharza aż do drugiej. Nie pamiętam takiej nocy, żeby z kuchni był lepszy utarg, niż z baru. A potem uznali, że już im wystarczy, pozanosili talerze na górę i poprosili o miotłę.

- Co za ludzie… - zdumiała się Eleonora, nie wiedząc, co ma o tym wszystkim myśleć. Poczuła się niezręcznie, widząc, jak popiół z jej papierosa sypie się na podłogę. - i o której sobie poszli?

- O trzeciej zamknąłem drzwi. Proszę się rozejrzeć, czy czegoś nie trzeba gdzieś poprawić, ale wydaje mi się, że jest Pani wolna. Przepraszam, że nie zadzwoniłem wcześniej. Zrobić Pani kawę? - rzucił ruszając w górę.

- A tak, jeśli można, to poproszę. Zajrzę jeszcze do łazienek i zaraz przyjdę.

Łazienki są zawsze najgorsze. Nocami śnią się jej już te zatkane pisuary, umazane kałem ściany, rzygowiny wylewające się z umywalek, zużyte podpaski wyciągane z gardeł pozatykanych toalet... Nieraz wyklinała, co to za bydło, które zostawia po sobie taki chlew… Ale nie dzisiaj. Wystarczy zetrzeć podłogę na mokro i będzie idealnie. Na opuszczonej desce w kabinie męskiej toalety znajduje kwiatek, zrobiony z kawałka papieru toaletowego. Chowa go na pamiątkę.

- Co za ludzie… - wzdycha z niedowierzaniem.

Wykręca mopa, zmiata resztki okruchów i pędzi po schodach na górę.

Kierownik siedzi zamyślony za stołem, na którym stoją dwie filiżanki.

- Dziękuję. Nie przeszkadza Panu, że ja tak w tym dresie? Nie chcę żeby kawa wystygła.

- Nie, nie, proszę siadać, proszę nic się nie przejmować.

Dopiero teraz, w dziennym świetle, zauważa, że wygląda na bardzo zmęczonego.

- Ale Pan to, przepraszam, sprawia wrażenie, jakby nie spał dzisiaj ani chwili.

- Tak? No bo nie spałem.

- A przecież mówił Pan, że o trzeciej poszedł do domu. Kawa Panu wystygła.

Ocknął się, sięgnął po swoją filiżankę i wlał w siebie jej zawartość jednym haustem.

- Rzeczywiście, już letnia. Zrobić Pani nową?

- Nie trzeba, nie przeszkadza mi. - kłamie, ścierając kciukiem ślady szminki z białej porcelany.

- Poza tym już prawie wypiłam. No więc co to za nieszczęście prześladuje Pana po nocach?

- Niee, nic, w sumie to chyba żadne nieszczęście. Szkoda gadać…

Przyglądają się sobie wzajemnie.

- Cały ten dres, gumowce, fartuch, to wszystko zupełnie do Pani nie pasuje - zauważa pan Krzysztof. Sam jest zaskoczony swoją uwagą, jednak nigdy wcześniej nie zwrócił na to uwagi. Starannie pomalowane paznokcie, delikatna biżuteria, subtelny makijaż, ładne zęby, wyważone, pewne ruchy… - Jaki zawód Pani wykonywała przed emeryturą? Jeśli mogę spytać.

- Uczyłam. W liceum. Jestem polonistką. W tygodniu daję jeszcze korepetycje, gdyby Pan potrzebował dla dzieci. Chociaż ta dzisiejsza szkoła… – to temat przynajmniej na oddzielne opowiadanie.

- Nie mam dzieci.

Wyczuwa w jego głosie przygnębienie.

- Mam nadzieję, że Pan się tym nie zadręcza, nigdzie nie jest napisane, że każdy musi je mieć.

- Pani ma dzieci?

- Syna. Wyjechał do Kanady piętnaście lat temu. Dzwoni w Święta, jeśli nie zapomni. Budzi nas nad ranem, ciągle nie jest w stanie przeliczyć sobie różnicy czasu. Już nawet nie pamiętam, jak wygląda.

- Przecież są telefony, internet…

- Eee tam... - Eleonora macha ostentacyjnie ręką i podnosi się od stołu - Dziękuję za kawę. Czyli jutro normalnie?

- Tak, normalnie. Wie Pani… - zaczyna niepewnie, zatrzymując ją w pół kroku – dzisiaj, kiedy wróciłem do domu, moja żona nie była sama. Na moim miejscu spał ktoś obcy. Zazwyczaj wracam dopiero po siódmej…

- Była awantura? - pyta rzeczowo, jakby każdego dnia słuchała przynajmniej kilku takich zwierzeń.

- Awantura? A po co?

- Po co?! To co Pan zrobił w tej sytuacji? - pyta go jak ucznia, który zabrnął przy tablicy w ślepy zaułek.

- Nic. Zostawiłem ich. Poszedłem na długi spacer po mieście. Wrócę zaraz do domu i mam nadzieję, że wszystko będzie jak dawniej. Fakt, że nie było ostatnio idealnie, ale bardzo bym nie chciał, żeby się wszystko rozsypało do końca. Tyle, że wolałbym nie wiedzieć…

Eleonora czuje do niego odrazę, brzydzi ją ta oziębłość.

- Kocha Pan żonę?

- Nie wiem, kocham. Mam tylko ją.

- Jeśli Pan ją kocha, to proszę wrócić do domu i zrobić porządną awanturę. Jak najszybciej. Rozum niech Pan zostawi przed wejściem. Rozum, godność, powagę, logikę, poczucie własnej winy, niech Pan o tym na ten czas zapomni. Proszę się dobrze postarać. Niech sąsiedzi też usłyszą. - recytuje, wycofując się rakiem w kierunku swojego kantorka.

- Ale po co? Czyż Pani oszalała? Nigdy się tak nie zachowuję.

- Tym lepiej dla Pana! Zresztą zrobi Pan, jak uważa, to tylko moja rada! Nic tak nie boli kobiety, jak obojętność! - krzyczy już z drugiego końca pomieszczenia.

Chowa się w kantorku, żeby zdjąć z siebie dres, a zza przymkniętych drzwi dobiega jej stłumiony głos:

- Halo! To ja, wstałeś już? No to wstawaj, zrób jakieś śniadanie, wracam. Nie, nic się nie stało, opowiem jak przyjadę. Za pół godziny. Pa!

Po chwili budzą się do życia kozaki, ogłaszając donośnym, gęstym stukotem, że pani Eleonora kieruje się do wyjścia.

- No to do jutra, panie Kierowniku! Życzę udanej Awantury!

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Kariyash 4 miesiące temu
    Początek wciągający dlatego zostałem do końca. Jak dla mnie przydałoby się trochę brawury, bez tej poprawności językowej i oklepanych tekstów. Dałem 4
    Pozdrawiam i życzę wytrwałości w pisaniu
  • TytusT 4 miesiące temu
    Dziękuję za przeczytanie i wartościową uwagę. Rzeczywiście, popłynąłem z tymi dialogami i wyszły niepotrzebne dłużyzny. Popracuję nad nimi palnikiem i obcęgami:)
  • Skorpionka 4 miesiące temu
    Kobiety najbardziej boli obojętność - ciekawe spostrzeżenie i...chyba trafne. A dłużyzn nie zauważyłam.
  • TytusT 4 miesiące temu
    Dziękuję za przeczytanie oraz komentarz. Lubię, gdy to, co piszę, okazuje się realne, wiarygodne, mocno osadzone w rzeczywistości. Cieszę, że zwróciła Pani uwagę na te słowa. Przywraca mi Pani wiarę... w siebie:)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania