Awantura z byłą

Moja była zawsze zarzucała mi i dalej zarzuca, że jestem nieodpowiedzialny, niedojrzały i nie potrafię opiekować się dziećmi. Dlatego wystąpiła o pozbawienie mnie praw rodzicielskich, pretekstem do tego mają być ostatnie ferie, które pociechy spędziły u mnie. Jednak z takimi zarzutami nie mogę się zgodzić, ponieważ moim zdaniem jestem dobrym ojcem i o swoje dzieci dbam najlepiej jak potrafię, kiedy są pod moją opieką. Od rozstania z ich matką zrobiłem bardzo wiele żeby zapewnić im wszystko, co lubią i co sprawia im przyjemność, a zaczynałem od zera, z jedną torbą mieszczącą cały mój dobytek.

Najdziwniejsze jest to, że związaliśmy się razem z wielkiej miłości. Wtedy ktokolwiek na nasz patrzył, widział w nasz idealną parę i bez specjalnego wysiłku wróżył nam wspaniałe życie. Obydwoje byliśmy młodzi, pełni zapału i wiary na dostatnie szczęśliwe lata, jakie na nas czekają. Znajomość nasza była zupełnie przypadkowa, rozpoczęła się z pominięciem Internetu i portali społecznościowych. Nikt nas sobie nie przedstawił, wspólnych znajomych nie mieliśmy, ponieważ pochodzimy z dwóch krańców Polski i różnych środowisk. Prawdopodobnie to też zaważyło na naszej przyszłości.

Piękna nadmorska miejscowość w szczycie urlopowym „pękała w szwach” od nadmiaru wczasowiczów, a w niej duża plaża przed sezonem usypana przez specjalne maszyny czerpiące piasek z dna morza, lecz zapchana plażowiczami. Jedyne wolne miejsce, jakie znalazłem było daleko od brzegu morza, przy samym wysokim klifie. Największym wyzwaniem było przejście z koca do wody i późniejszy powrót. Rozgrzany słońcem zapragnąłem ochłodzić się, lecz przejście nad brzeg morza było wielkim problemem. Plażowicze rozstawili parawany, parasole, namioty chroniące od słońca i wiatru, wszystko to było zaporą, jaką musiałem pokonać w drodze do wody. Powoli klucząc i stawiając stopy miedzy rozrzuconymi zabawkami, dotarłem do morza. Tam się ochłodziłem i wykąpałem, więc nadszedł moment powrotu i z tym był jeszcze większy problem. Zmuszony byłem odszukać swój kocyk, kluczyłem miedzy „letnimi bastionami” i rozglądałem się za swoim mieniem. Nawet nie wiem, o co zahaczyłem i w co wdepnąłem, jednak przez to straciłem równowagę, upadłem na opalającą się osobę. Dokładnie nie potrafię przytoczyć słów, jakie w tym momencie padły z ust przypadkowo poszkodowanej, niezadowolonej z przygniatającego ciężaru zimnego prawie gołego obcego faceta. Jednak był to impuls, który rozpalił ogień wielkiej miłości.

Kiedy ktoś po trzech latach od tego dnia byłby przypadkowym świadkiem wymiany zdań na korytarzu sądu rejonowego miedzy dwojga młodymi ludźmi, byłby z pewnością zaszokowany. Jak to jest możliwe, że dwoje kochających się ludzi w ciągu dwóch lat małżeństwa mogło tak się znienawidzić. Ta obopólna wrogość była podobnie wielka jak duża była wcześniejsza miłość, a może wrogość stała się jeszcze większa. Widocznie tak już w życiu jest, że dzieci, jako broń przeciwko byłym partnerom są najchętniej wykorzystywane i tak jest w moim przypadku. Kontakty były zawsze utrudniane, czym bardziej się starałem o częste odwiedziny, tym chętniej uniemożliwianie mi tego było orężem.

Pozostałem sam po drugiej stronie barykady i z pomocą prawników uzyskałem regularne odwiedziny. Wszystko musiało przebiegać w czasie zgodnie z ustalonym harmonogramem. Przed każdą taką wizytą miałem kontrolę, co jest w lodówce i jakie posiadam warunki lokalowe, czy nie jestem z kimś związany. Prawdopodobnie osoba taka musiałaby poddać się testom psychologicznym by zadowolić drugą stronę. Stale znajdowano jakieś, „ale” i odmawiano zgody na pobyt u mnie dzieci. Jednak jest takie stare porzekadło kropla drąży skałę, podobnie było ze mną. Przez ten czas pogłębiałem swoje umiejętności w prowadzeniu domu, pomogły mi w tym wszystkie zawody, jakie wykonywałem w tym czasie.

Nareszcie doczekałem się pierwszej wizyty w ostatnie ferie, wszystko było zapięte na ostatni guzik, a ja trząsłem się na myśl, że znowu coś kontrola znajdzie. Tym razem niczego nie wynaleźli i po pozytywnej weryfikacji zaopatrzenia i czystości, pociechy zagościły w moim domu. Bardzo szybko uświadomiłem sobie, jak mało wiem o własnych dzieciach. Problemy ich były mi obce, podobnie było z pasjami, oprócz pieniędzy niczego innego nie chcieli ode mnie. Jednak znalazłem furtkę do lepszego wzajemnego poznania, poprzez jedzenie odnalazłem drogę do serca własnych dzieci. Zacząłem piec pizzę, ale nie taką, jaką oferują w lokalach, czyli pełną chemii, nawet posypaną czymś seropodobnym. Wprawę w robieniu pizzy miałem kilkuletnią, pracując w różnych pizzeriach, lecz tylko w domu wykonywałem ją z prawdziwych produktów, a i tak jej koszt był znacznie tańszy niż tej kupnej. Podobnie było z frytkami robiłem je z ziemniaków i smażyłem na świeżym oleju rzepakowym, a nie fryturze i do tego starej. Nawet domowym sposobem wyrabiałem chipsy, lody ze śmietany i mleka, popcorn, majonez, ketchup, sos śmietankowy i chrzanowy. Napoje w większości to domowe soki i kompoty, nie zabrakło też coli na stole do picia jednak tylko w niewielkich ilościach i to po wysiłku sportowym. Najważniejsze, że dzieci były zadowolone z posiłków i same proponowały to, na co mają ochotę, ja tylko spełniałem w miarę możliwości ich prośby.

Starałem się jak mogłem, przecież nie mogłem przewidzieć, kiedy będzie następna wizyta, a że będzie w to ani przez chwilę nie wątpiłem. Roztaczałem plany na przyszłe spotkania i wyjazdy i pełen nadziei myślałem, że najgorsze mam za sobą. Jednak nie spodziewałem się najgorszego, moje menu stało się kolejnym argumentem do walki ze mną, na plan dalszy zeszła jego świeżość. Strona przeciwna powołała, jako ekspertów specjalistów od zdrowej żywności i dietetyków, którzy zalecają jedzenie zupek i sałatek. Jednak nie biorą pod uwagę samych produktów, z jakich tworzy się danie, tylko sama nazwa handlowa do wydania opinii im wystarcza. Oni wiedzą najlepiej, co jest dobre i co jest złe, innych się zwalcza, dlatego, że mają mniejszą siłę przebicia i tym samym nie mają racji.

Dlaczego chcąc ukarać innych za to, że są, jacy są, ludzie nie cofną się przed niczym, wykorzystają wszystko i wszystkich byleby dopiąć swojego? Zawsze nam się wydaje, iż wszystko, co złe spotka innych, a nam się upiecze. Czy zawsze tak jest? Tego się do wiemy dopiero po latach…

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania