Aximia

Bezradność w agonii egzystencjonalnej.

Aximia

 

Zaczyna się moja wędrówka, ponownie otworzyłem notatnik by zapisać w nim swe myśli i przeżycia. Kolejny dzień miejsce zajmuję kropkami, tak bardzo nie wiem co wpisać. Moje życie nastało na swej drodze bezkresną drogę na wprost. Pustą, jednokierunkową, żadnej scenerii wokół tylko szarość. Czasem pada deszcz w tej krainie, czasem grzmi a zazwyczaj panuje cisza. Wchłaniająca wszelką świadomość w myśl, myśl z góry skazaną na gorycz. Gdyby ktoś nie przesuwał mojego pióra, tych słów by nie było, jednakże dla mnie to i tak są same, nic nie znaczące kropki.

Świat ten był bardzo piękny, bowiem czułem że w nim żyłem. Że znałem tam kogoś, że uciekłem z tego czarnego dołu samotności. Mogłem zobaczyć wiele miejsc, innych niż mój pokój i budynek, w którym pracuje. Zaprowadzony potrzebą pomocy dziewczynie o imieniu Amrita, popchnięty w los oddalony od rzeczywistości, ocaleni przez syrenę Dia’e. I wtedy to ujrzałem piękno podwodnego miasta Nebuli. Wielka piramida z rosnącymi na niej wodorostami. Tyle świateł oraz dróg, prowadzących w nieznane. Chciałbym spędzić tam więcej czasu… Chciałbym móc opowiedzieć więcej, ale wtedy to odzyskałem świadomość i powróciłem do czarnego bezkresu. Prawdziwy świat, który to i czy nie jest to smutne?

Nie mam dosłownie niczego, stojąc przed otchłanią, na szczycie budynku, mogę jedynie spoglądać, zastanawiać się i czekać. Gdyby nie strach przed tym co czeka człowieka po śmierci. Sam nie wiem, największy sekret mojego istnienia, muszę wiedzieć. Czasem jednak bezczynność prowadzi do odpowiedzi. Ależ jaka ona bolesna. Dlatego został podarowany każdemu człowiekowi dar – wyobraźnia, umysł. Przeżyłem tyle niesamowitych przygód, czasem na siłę kładłem się spać byleby powrócić do tamtego świata. Do osób stworzonych przeze mnie, czy to całkowicie przez moją wyobraźnie, czy wzorując na ideałach z tego świata. Czułem z nimi więź, rozmowy były głębokie, cóż, mi wystarczało że były. Bo miałem z kim podzielić się swoimi zmartwieniami. Ale nawet gdy to owe inne światy przedstawiały ideał i piękno oraz moje pragnienia, nie brakowało w nich wydarzeń negatywnych. Często bałem się o swoich przyjaciół, nie wiem jak to jest w prawdziwym życiu, ale w tamtym uczucie to intensywne, pochłaniające energie z rzeczywistego świata.

Zawsze chciałem posiadać jakiegoś rodzaju moce mogące mnie wyróżnić, prawdopodobnie wywodziło się to z mojej desperackiej potrzeby by zostać zauważonym, zaakceptowanym. Był to świat okrutny, nie znający litości. Ludzie umierali zabijając siebie nawzajem, dzieci i młodzież trenowano na zabójców. Tedy to zrodziłem się ja, z całej tej przelanej krwi, stanąłem na obu nogach, a z mych rąk wydobywały się pędy szkarłatnej cieczy. Z czasem zawładnąłem danym mi darem, dołączyłem do bezwzględnej jatki, rzezi, mordując kogo popadło. Tak, to również byłem ja… Bo wiem że jak bardzo bym chciał zaprzeczyć, w środku pragnę wytępić rasę ludzką ze świata. Jakież to smutne… Skrzywdzone dziecko płaczące na ulicy że zostało skrzywdzone, odrzucone, pragnęło zemsty być może, albo po prostu czuło potrzebę by zabijać. Cóż zrobić mogę, jedynie siedzieć w miejscu i rozżalać się nad sobą. Bo takie są realia. Chciałbym się obudzić…

Szczerze nie wiem czego chce od życia, z każdym razem gdy przez moment czuje że to właśnie „ta” rzecz, po jakimś czasie wracam do punktu, w którym zacząłem. Przeszedłem przez długą, może nie wystarczająco długą, drogę, przez trudne chwile ale była to rozpacz, mogłem choć tyle stwierdzić. Teraz… Gdy stanąłem na nogach, choć z drugiej strony co to niby znaczy. Mam pracę, którą kocham, ale, to wszystko co mam. Pamiętam jak mówiłem sobie że dopóki mam gry, jest mi dobrze. Jak smutne z mojej strony, naiwne… Obecnie czuje się jeszcze gorzej wczuwając się w świat fikcyjny, mogąc poczuć postacie i ich emocje. Pragnąc by były prawdziwe, bym mógł z nimi żyć, zamiast tej dziury, w której siedzę. Niektóre światy są tak piękne że boje się do nich wracać, boje się czuć szczęścia, którego wiem że nie odczuje w realnym świecie.

Było jedno takie miejsce, w którym czułem się tak dobrze, podczas snu oczywiście. Bo mogłem tam żyć w przekonaniu że ktoś darzy mnie uczuciem. Dalej zastanawiam się jak to jest, momentami czuje się jak maszyna bez możliwości rozumienia emocji, czasem jest zupełnie na odwrót. Wydaje z siebie z całych sił krzyki, błagania w czerń przeze mnie okupowaną. Nie muszę mówić że była piękna, to również miało odbicie na prawdziwym mnie, jestem tak skorumpowany fikcją, że jej w rzeczywistości poszukuje. Mimo to, nie sądzę że mogłoby być inaczej gdyby tak nie było, choć ponownie, kim jestem by wiedzieć. Mieszkaliśmy razem w lesie, w pniu dużego drzewa, na początku nie było mi tam zbyt wygodnie ale z czasem się przyzwyczaiłem. Odkrywaliśmy coraz to więcej. W pobliżu żyło małe plemię śmiesznych, włochatych stworzeń, przypominały, hmm, stojące na dwóch łapach, średniego wzrostu niedźwiadki z twarzami lekko jakby połączonymi z ludzkimi. Chodziliśmy tam razem świętować, imprezować, bo jak się okazało futrzaki często bawiły się nocami, w świetle gwiazd zasłanianego lekko przez liście drzew. Śpiewaliśmy, tańcowaliśmy. Coś czego ja nie doświadczyłem. Bardzo mnie w tym świecie ciekawiło, że znajdowało się w nim miasto, w którym mieszkam. Wraz z najdroższą mi osobą po tamtej stronie, często wybieraliśmy się tam. Były momenty gdy natrafiałem na ludzi z rzeczywistości, ale ich zachowania pozostały bez zmian. Oni się nie zmienili, ale to nie znaczy że byli źli, paru z nich darzyłem i darze ogromnym uczuciem, to nie musi znaczyć od razu miłości nie, po prostu zależy mi na nich w rzeczywistości, więc i to zostało odwzorowane w świecie ze snów. Po prostu… Tam wydawało się jakby było łatwiej…

Po wielu wydarzeniach owocnych i przepełnionych szczęściem, nastały również wydarzenia…

Pamiętam jak zbudziłem się ze strachu, w płaczu. Było to jedyne takie wydarzenie, w którym zrozumiałem. To nie ja miałem kontrole nad tamtym światem, zaznałem smutku i rozpaczy w wyidealizowanym miejscu przez moją wyobraźnie. Bałem się tam wracać, nie mogłem zasnąć. Jednak pewnego dnia zostałem tam wciągnięty. Widząc jak agonia dotarła i do fikcji, poczynałem rozumieć że przed nią nie ma ucieczki. Nie ważne jak daleko, nie ważne do jakiego stanu doprowadzisz swoją świadomość, nigdy nie zejdzie z twojego ogona, ciągnięta przez sznur losu. Jednak to nie był koniec mojego życia w tamtym świecie, jako że była to fikcja, wiedziałem żeby się nie poddawać, czułem że mogłem coś zrobić i wtedy uderzyło mnie ponownie. Tam być może i mogłem coś zrobić i uratować ukochaną od szponów śmierci.

 

W tym świecie.

W rzeczywistości.

Nie sprowadzę nikogo,

ani niczego z powrotem.

 

Czy to przeszłości, gdzie uśmiechałem się ze szczęścia, wydarzeń poprawiających humor. Ani nie naprawie błędów, nie zmienię tego jak się czuję jakąś siłą z innego świata. Tutaj, tutaj, czuje się kompletnie bezradny, bezbronny. Wrzucony w nurt, w którym to wciąż próbuje znaleźć swoje miejsce na świecie, szukam akceptacji. Czym jest życie.

 

No już, wstawaj…

Proszę.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania