"Aż do kości"

Porozmawiajmy o akceptacji. Ty i Ja a może Ja i Ja. Skup się, zamknij oczy – Ty albo Ja. Poczuj czym jest akceptacja, z jakiego poziomu do Ciebie albo do Mnie przychodzi. Poczuj w ciele jej wibracje. A teraz wyobraź sobie, że jej nie ma. Tak jak nie ma ani Ciebie ani Mnie.

Nie jest to wstęp do terapii ani tym bardziej próba zdiagnozowania procesów pierwotnych czy wtórnych. Piszę dziś o filmie, który wyrwał mnie na chwilę z mojeg⁸o świata, zostawiając jeden obraz w mojej głowie. Kiedy zamykam oczy, ciągle widzę te aktorki – bo to przecież film był. Dwie dorosłe kobiety, jedna na granicy śmierci, a może już w polu śmierci i druga, matka, która postanawia nakarmić swoją anorektyczną córkę, przenosząc się z nią w czasy niemowlęctwa.

Absurdalny obraz. Wywołujący zakłopotanie. Może jakiś obronny uśmiech albo łzy wzruszenia. Bo oto co do mnie przychodzi teraz za każdym razem. Pojawia się akceptacja, która w tym filmie była główną osią wokół, której oscylowały problemy nie tylko bohaterów ale i moich.

No i myślę sobie o tej akceptacji, która z poziomu mojego umysłu, stała się już dawno przyswojonym pojęciem. Przecież wiadomo, że ja i akceptacja to się kumplujemy. Akceptuję odmienność wszelaką, no bo wiadomo- też jestem odmieńcem. Akceptuję czyli pozwalam jej być. Świetna jestem z tym swoim poczuciem wyższości wyrosłym na poczuciu niższości.

Bo oto ja Sadowska w jakiś dziwnie abstrakcyjny sposób zanurzony w oparach racjonalizowania, ubzdurałam sobie, że będę coś akceptować albo nie. Najzabawniejsze jest to, że nie robię tego li tylko w odniesieniu do siebie ale przede wszystkim do innych. Więc idę sobie ulicą i patrzę- czasami widzę i akceptuję, bo się nie zastanawiam, bo nie znam człowieka. Czasami na tej samej ulicy – widzę i nie akceptuję, mimo, że też nie znam człowieka.

Wiadomo takie życie. Wróćmy jednak do akceptacji – podstawowa zasada, akceptujesz coś co nie wyrządza krzywdy innemu. Taki altruizm. Oczywiście, jak się rozwijasz duchowo, to dotyczy to też Ciebie, bo Ty masz takie same prawa jak Oni.

Proste zasady. Nie ma co komplikować. Co jednak, jeśli trzeba zaakceptować swój cień? A więc tą część siebie, której tak naprawdę się nie lubi i która krzywdzi nie tylko siebie ale i innych. Takie coś w sobie, co powoduje, że nie chce się być sobą już nigdy więcej.

Oczywiście, że się nie akceptuje. Wypiera się albo racjonalizuje. Byle tylko móc myśleć dobrze o sobie. Zbyt spłycone, wiem, ale to nie rozprawa psychologiczna, a rozprawa sądowa, w której oskarżycielem, obrońcą i sędzią jest ta sama osoba – Barbara M Sadowska.

Kiedy Sadowska oskarża się o zaniechanie w wyrażaniu miłości, o manipulowanie innymi czy podejmowanie decyzji pod naporem jej zakompleksionego Ego, Sadowska obrońca peroruje o jej empatii, wspaniałomyślności i ślepej miłości, która trafia w płot. Wywołuje to gorącą dyskusje, która przyspiesza bicie serca i powoduje skurcze żołądka. Czego nie może nie zauważyć Sadowska sędzia, i odnotowuje jako zupełnie ludzkie wyrzuty sumienia.

Tak to się toczy a może procesuje. Potem następuje taka chwila, kiedy na ring czy na salę rozpraw przybiega jakaś bliżej niezidentyfikowana siła i przykłada do ran bandaż akceptacji. Pochłania on wszystko, nie rozróżnia czy dobre czy złe. Nagle staje się dla mnie jasne, że akceptacja nie jest tym, czym myślałam, że jest. Jest ponad mną i poza mną. Jest nieokreślona, nieosądzająca. Wykonuje tylko swoją robotę, nie oglądając się na innych. Nie zważając na moje wyobrażenia, teorie i definicje, przybiega i tyle. Pojawia się jednak w chwili, kiedy ja już nie chcę akceptować bo wiem, że to nie ode mnie zależy. Ponieważ moje rozumienie akceptacji, sprowadziło ją do pojęcia, do którego chciałam dostosować siebie i innych. Mundurka, który wkładałam sobie by czuć się wyśmienicie cywilizowaną osobą. Prawda dla mnie i moja jest taka, że nie mam pojęcia czym jest akceptacja. Czy taki rodzaj akceptacji ma swoje granice i czy w ogóle jej uniwersalny byt istnieje w oderwaniu od mojej ułomności? Konkluzja nasuwa się sama, by móc żyć w akceptacji, rozumianej jako zgoda na to co jest, w jego paradoksalnej formie, może trzeba wyjść od brutalnej prawdy w sobie, że oto ja Sadowska, za cholerę nie mam pojęcia czym jest a czym już nie jest akceptacja. Ponieważ jako wiecznie zmieniający się byt, zarówno ja jak i wszelkie abstrakcyjne pojęcia, przybieramy formę liścia na wietrze.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • Dekaos Dondi 29.01.2021
    BarbaraM Sadowska↔Bardzo ciekawe rozważania. Nigdy bliżej nie myślałem, nad tą kwestią. A to wcale nie takie proste.
    Akceptacja może być pomocna lub szkodliwa, w zależności czego dotyczy. Np↔zaakceptowanie swojego losu.
    Czasami na plus, a czasami na minus, bo człek przestaje dążyć, by było lepiej i sobie i innym.
    Długo by można. Ciekawy tekst:)↔Pozdrawiam:)↔5
  • Dzięki. Już po napisaniu, zdałam sobie sprawę, że do tego tematu można podejść na tysiąc sposobów.

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania