Babojag misja 2 odc. 10.
Nad kasztelem zapada noc. Gwiazdy pojawiają się na niebie, jak pryszcze na skórze dojrzewającego młodzieńca. Jeden z księżyców jest w nowiu, a drugi w siódmej oktadrze. Wiatr głaszcze czule fosę, która marszczy się lekko pod jego subtelną pieszczotą. Na wysokiej wieży wartowniczej strażnik opiera się ciężko na długiej włóczni. I tak stoi tu na wszelki wypadek. Bramy kasztelu zamknięto, więc nikt nie ma szans dostać się do środka. No, chyba że potrafiłby latać. Oczywiście istnieje taka szansa. Po świecie włóczy się mnóstwo dziwacznych stworzeń, jak wampije, czy wiedźmy, ale one raczej nie są na tyle głupie, by tu zaglądać. Strażnik ziewa szeroko. Rozgląda się ukradkiem, czy nikt nie widzi, po czym wyciąga spod pancerza piersiówkę. Gorzałka dobra rzecz! Uśmiecha się radośnie, a potem pociąga łyk. Ogarnia go miłe ciepło. Tu, na górze, strasznie wieje. Zerka przez wykusz. Widzi ciemne sylwetki swoich kolegów na murach. Tamci przynajmniej mogą sobie pogadać, a on jest sam. Nikt z regimentu nie lubi służby na wieży. Cofa głowę. Zawsze dziwił się, dlaczego z jednej strony mur jest taki gruby? Mierzy ścianę wzrokiem. Jest potężniejsza, niż trzy pozostałe. Wzrusza ramionami. Wolnym krokiem zmierza w stronę kolejnego wykuszowego otworu. Za plecami słyszy jakiś chrobot. Obraca się błyskawicznie z wyciągniętą przed siebie włócznią, ale wieża jest pusta. Najwyraźniej mu się przesłyszało. Wspomina popołudniowe widowisko nad fosą. Wtedy też wszyscy słyszeli jakiś głos, który wołał „Winni, Winni!”, ale nikogo nie było widać. To pewnie wiatr świszczał albo te cholerne warhoony. Wzdrygnął się na myśl o wodnych pająkach. Nie chciałby być w skórze tamtego nieszczęśnika! Podchodzi do północnego wykusza. Widok jest może i piękny, ale jeśli ogląda się go średnio co tydzień, bo tak mniej więcej wypadają służby na wieży, to może zbrzydnąć. Co za dużo, to niezdrowo. Sięga po piersiówkę. Odstawia włócznię pod ścianę, a potem unosi naczynie do ust.
Tymczasem w prywatnej sypialni kasztelana zaczyna się coś dziać. Na razie niewiele, ale to dopiero początek. Kasztelan śpi, wyczerpany pewnymi czynnościami, o których nie będziemy tu wspominać ze względu na dzieci. Może i one zainteresują się historią babojaga? Władca kasztelu jest sam w ogromnym łożu. Do sypialni nie ma wstępu nikt. Do dziś, należy dodać gwoli ścisłości. Zza jednej ze ścian dolatują jakieś dźwięki. Trochę przypomina to przytłumioną rozmowę, jakby w sąsiednim pomieszczeniu półgłosem wymieniały poglądy dwie osoby. Jedno jest tylko dziwne. Za tą właśnie ścianą nie ma sąsiedniego pomieszczenia. Sypialnia kasztelana znajduje się na trzeciej kondygnacji, więc niemożliwym jest także, aby ktoś mógł się za tą ścianą znajdować na przykład przypadkiem. Głosy jednak słychać. Nagle cichną. Teraz słychać chrobot. Czyżby jakieś zwierzę drapało w ścianę z zewnątrz? Nie, dźwięk jest inny. Przytłumiony, matowy, jakby….
…jakby pochodził z wewnątrz ściany!!!
Nagle spory jej fragment znika!
Tam, gdzie jeszcze przed chwilą była ściana, teraz już jej nie ma!
Jest za to ciemny prostokąt do złudzenia przypominający drzwi. Na jego tle odcinają się dwie mroczne postacie.
Większa barczysta i mniejsza długoręka.
Większa wilgotna i mniejsza efemeryczna.
- Mówiłem ci, że to sypialnia. – szepce ta niższa.
- No i dobrze. – kiwa głową wyższa.
- Mogliśmy pójść w lewo. – upiera się niższa.
- Nie, lubię doprowadzać wszystko do końca. – ta wyższa patrzy przed siebie.
Ostrożnie zbliża się do ogromnego łóżka z baldachimem. Śpiący kasztelan niczego nie podejrzewa. To w końcu jego zamek, jego kasztel, jego ziemia. Nalana twarz z oklapłymi polikami spoczywa na wielkiej podusze. Jedwabna kołdra unosi się i opada w rytm oddechu. Mroczna postać siada na łożu. Skrzypią sprężyny. Niższa, długoręka i efemeryczna postać łypie dookoła.
- Za drzwiami pewnie są strażnicy. – rozlega się jej konfidencjonalny szept.
Wyższa postać wzrusza ramionami. Przykłada ostrze ociekającego wodą miecza do tłustego gardła kasztelana, a potem szturcha go mocno w żebra. Śpiący zrywa się gwałtownie, ale nacisk broni na grdykę sprawia, że nieruchomieje. Jego kaprawe, świńskie oczka robią się nienaturalnie duże. Policzki mu czerwienieją. Widać to w blasku gasnącego w kominku ognia. Słabo, ale jednak widać. Kasztelan wbija przerażony wzrok w pochyloną nad sobą twarz. Ta uśmiecha się szeroko. We włosach ma jakieś wodorosty, ale kasztelan nie ma wątpliwości kogo ma przed sobą, a raczej nad sobą. Krztusi się niespokojnie. Widać wyraźnie, że teraz najbardziej ze wszystkiego pragnie być gdzieś daleko stąd.
- Witam, mości kasztelanie. – mówi radośnie Winnipex. – Pewnie nie spodziewałeś się mnie tutaj, prawda?
Gdyby kasztelan pokręcił przecząco głową, to mógłby sobie samemu poderżnąć gardło ostrzem miecza babojaga. Postanawia dać znak oczami. Jego przekrwione gałki robią w lewo zwrot, a potem w prawo zwrot i ogniskują się znów na twarzy upiora, bo to przecież musi być upiór! Gdyby ktoś kiedyś szukał wzorca zdjętej przerażonym, bezgranicznym zdumieniem ludzkiej twarzy, to kasztelan byłby idealnym okazem. Winnipex wzdycha ciężko.
- Strasznie nie lubię, jak ktoś robi ze mnie idiotę. – mówi niezwykle poważnie. – Zabiorę teraz miecz, abyśmy mogli pogadać. Mam jednak nadzieję, że uwierzysz, jeśli powiem, że jestem dosyć szybki.
Powoli opuszcza lśniące ostrze.
- Ja bym mu uwierzył. – odzywa się jakiś głos.
Kasztelan zerka przez ramię babojaga. Widzi siedzącego na stole gnoma. Jego krótkie nóżki dyndają swobodnie. Nieprawdopodobnie paskudna gęba uśmiecha się szelmowsko. Skubie długą brodę i patrzy wprost na kasztelana.
- A to kto? – bełkoce kasztelan.
Winnipex wyszczerza zęby w szerokim uśmiechu.
- To? – unosi teatralnie brwi. – Och, to po prostu mój sposób na psygrysy. – głos mu twardnieje. – Teraz posłuchaj, mości kasztelanie, bo nie mam za dużo czasu. Generalnie w ogóle nie mam czasu. Widzę po tobie, że moja obecność wywołała szok. No cóż, powiem ci tylko, że ten, kto budował podwodne tunele musiał mieć niezły łeb skoro nawet ty nie miałeś o nich pojęcia. Twój niefart, że na zabawę wybrałeś akurat miejsce, gdzie zamontowano podwodny właz. Po drugie, to warhoony nigdy nie tkną babojaga.
- BABOJAGA?! – kasztelanowi oczy nieomal wychodzą z orbit. – Ale ich już nie…
Winni skinął lekko.
- Ja tam bym się nie upierał. – mówi obojętnie. - Dwa zero dla mnie, mości kasztelanie. Aha, a czy o tej tajnej bibliotece w lochach wiesz?
- Jakiej tajnej bibliotece? – szepce przerażony kasztelan.
- A zatem trzy do zera. – babojag robi zadowoloną minę. – Poczytałem sobie trochę o tym miejscu, mości kasztelanie. Bardzo zajmująca historia, naprawdę. Chyba znam pewną osobę, która jednym zaklęciem mogłaby odesłać was tam, gdzie wasze miejsce. Możemy jednak ponegocjować, jeśli masz choć krztynę rozsądku.
- Nie wiem, o co ci chodzi? – kasztelan odwraca wzrok.
- Och, skończmy te gierki! – Winnipex wywraca oczami. – W tej bibliotece naprawdę było sporo materiałów. Wiem, kim jesteście. To bardzo nieładnie lekceważyć boskich heroldów.
Zapada krępująca cisza. W komnacie słychać tylko świszczący oddech kasztelana. No, może jeszcze cichutkie, naprawdę cichutkie skubnięcia. To Bloordgar bawi się swoją długą brodą. Winni uderza ostrzem miecza na płask o dłoń. Przez okna zagląda kawałek księżyca. Kasztelan nie patrzy w stronę babojaga. Nabiera głęboko powietrza i rzuca gniewnie:
- Czego chcesz? – to jest burknięcie, które nie podoba się Winnipexowi.
- Może tak grzeczniej, wszeteczny, co?
Na dźwięk słowa „wszeteczny” kasztelana łapią drgawki. Odwraca głowę i patrzy na Winniego. Coś dziwnego jest w wyrazie twarzy kasztelana. Czyżby to skrucha lub żal? „Trochę za późno. – myśli babojag. – Miej pretensje do przodków”. Wytrzymuje spojrzenie grubasa. Ten wreszcie spuszcza wzrok. Siąka nosem. Bloordi i Winni wymieniają porozumiewawcze spojrzenia.
- Posłuchaj, mości kasztelanie, - wzdycha babojag, - może i ktoś kiedyś narobił wam w papiery, ale taki już jest los. Jedni są wilkokłakami, inni złoombie, a jeszcze inni wszetecznikami. Świat pełen jest dziwacznych istot. Przyznaję, że fartem odkryłem waszą tajemnicę, ale jednak odkryłem. Sam rozumiesz, że to jest szach i mat.
- Co zamierzasz? – pyta cicho i bardzo grzecznie kasztelan.
- Myślę, że możemy zawrzeć układ. – Winni patrzy w okno. – Nie jestem mściwy. Nie wolno mi. Jestem od naprawiania świata, a nie od karczowania. Z każdego zła może powstać dobro, mości kasztelanie, nawet z wszeteczników. Trzeba tylko wiedzieć, jak podejść do rzeczy.
- A jak zamierzasz podejść? – kasztelan bez entuzjazmu unosi wzrok.
- Po pierwsze, to przestaniesz być sukinsynem. – mówi bez ogródek Winni. - Sporo słyszałem o twoim podejściu do okolicznych chłopów. Przestaniesz ich uciskać i wybudujesz w każdej wiosce plac zabaw dla dzieci. Po drugie zorganizujesz w gospodzie obiady dla najbiedniejszych. Karczmarz to swój chłop. Myślę, że uda ci się wynegocjować u niego upust za zbiorowe zamówienie na posiłki. Po trzecie obejmiesz mecenatem wszystkie wioski. Zadbasz, by nikt z zewnątrz na nie nie napadał, aby zwierzyna nie podkradała dobytku i takie tam. Generalnie to wszystko. W zamian ja zachowam waszą słodką tajemnicę i oczywiście nie naślę zaklęcia. Myślę, że to bardzo rozsądna umowa.
- Jaką mam gwarancję, że… - zaczyna kasztelan, ale babojag ucisza go gestem.
- Jestem babojagiem. – mówi z powagą. – Ja nie kłamię.
Mięśnie szczęki kasztelana wykonują taki ruch, jakby grubas chciał coś powiedzieć, ale zęby w porę gryzą język. Milczy długą chwilę. Może sięga pamięcią ku zamierzchłym czasom, gdy jego przodkowie nawarzyli piwa, które on teraz musi wypić? Wszeteczeństwo niestety jest dziedziczne.
- - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - - -
* W świecie babojaga księżyce mają więcej możliwości, niż normalnie.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania