Babojag misja 2 odc. 6
Karczmarz niby od niechcenia rzucił przybyszowi spojrzenie. Takie spojrzenia w jego fachu bardzo się przydawały. Widział go pierwszy raz i to już było podejrzane. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz widział tu kogoś pierwszy raz. Ten mężczyzna musiał być obcy, a skoro jest obcy, to będą kłopoty. Z obcymi zawsze były kłopoty. Przybysz wyglądał całkiem sympatycznie i karczmarzowi zrobiło się go żal. Gdy wchodził do gospody, sala na chwilę umilkła. Wszyscy biesiadnicy obrócili głowy, jakby chcieli odepchnąć nieznajomego samym wzrokiem. Ten jednak wszedł do środka. Rozejrzał się dookoła, a potem skierował prosto do kontuaru.
- Dostanę tu wina, dobry człowieku? – spytał karczmarza.
- Oczywiście, szlachetny panie. – karczmarz ukazał rząd nierównych zębów pośród gęstej brody. - Moje wino najlepsze w okolicy.
- To dajże mi kwaterkę z łaski swojej.
Rzucił na kontuar monetę i obróciwszy się na pięcie ruszył ku wolnemu stolikowi pod oknem. Złoty dukat otyński z brzękiem zatoczył krąg. Wszyscy obecni w karczmie przyglądali mu się z napięciem. Karczmarz szybko nakrył monetę wielką dłonią. Przełknął głośno. Na Garlocha, złoty dukat otyński! Toż to majątek! Od jednego ze stolików oderwały się dwie barczyste postacie i w milczeniu udały się do wyjścia. Karczmarz zacisnął usta. Szybko wziął kwaterkę najlepszego wina i zaniósł przybyszowi. Ten obdarzył go szczerym uśmiechem.
- Dzięki ci, dobry człowieku. A czy pokoje u ciebie są? Chciałbym przenocować.
- Mam, panie, pokoje. Na poddaszu. – wskazał sufit. – Nie za wielkie, ale wygodne.
- Doskonale, - skinął głową nieznajomy, - napiję się wina, a potem mi pokażesz, dobrze?
Karczmarz w milczeniu skinął głową. Pochylił się, by przetrzeć blat stołu. Kiedy robił zamaszysty ruch i znalazł się dostatecznie blisko nieznajomego, szepnął konfidencjonalnie:
- Za drzwiami po lewej jest wychodek. Proszę tam natychmiast iść i poczekać na mnie. Proszę się nie zdradzić, szlachetny panie, bo i moja głowa spadnie.
Tamten jak gdyby nigdy nic upił łyk wina. Wyglądał na całkiem pogrążonego w degustacji. Karczmarz wrócił za kontuar i zajął się ustawianiem czegoś pod ladą. Tak naprawdę przekładał z miejsca na miejsce grubą pałę, krótki miecz, potężny kastet oraz poręczną maczugę. Akcesoria te były nieodzowne w jego pracy. Zerkał spode łba na przybysza. Przy okazji omiatał czujnym spojrzeniem salę. Już widział kilku dryblasów, którzy przyglądali się nieznajomemu wzrokiem wilka patrzącego na owieczkę. Westchnął ciężko. Czy czasem i tak nie jest już za późno?
Nieznajomy wstał i lekkim krokiem skierował się ku wskazanym przez karczmarza drzwiom. Gdy tylko te się zamknęły, karczmarz wyprostował się, a potem zniknął na zapleczu gospody.
- Zastąp mnie chwilę. – rzucił w pędzie puszystej matronie, która była jego niegdyś piękną żoną.
Kobieta stała przy wielkiej patelni. Skinęła na pomocnika, a sama ruszyła za kontuar. Karczmarz tymczasem zdążył już zniknąć w zakamarkach. Przecisnął się wąskim przejściem i wszedł do wychodka przez drzwi opatrzone tabliczką TYLKO DLA PERSONELU. Nieznajomy stał w pozycji, jaką zwykle przyjmują w takich miejscach mężczyźni. Był odwrócony plecami.
- To ja, - szepnął karczmarz. – Nie mamy za wiele czasu.
Cichy szmer moczu ustał.
- Dlaczego chciałeś się ze mną tu spotkać? – spytał nieznajomy, obracając się na pięcie.
- To złe miejsce, szlachetny panie. – wyszeptał przerażony karczmarz. – Kasztelan nie lubi obcych. Radzę, abyś wyjechał stąd jak najszybciej. Twoje złote dukaty otyńskie kłują w oczy.
- Nawet nie wiesz, co tu mam do załatwienia? – wzruszył ramionami tamten.
- Cokolwiek by to było, panie, nie jest warte poświęcania życia.
- Aż tak źle? – przybysz uniósł brwi.
- Ja tylko dobrze radzę, szlachetny panie.
- Te pokoje, no wiesz, że niby na poddaszu, naprawdę masz?
- Tak. – karczmarz przełknął głośno.
- Dzięki za ostrzeżenie, dobry człowieku. – z sakiewki wyskoczył złoty dukat otyński. – Ja jednak zostanę.
Karczmarz sprawił, że moneta nieomal natychmiast rozpłynęła się w powietrzu. Tak naprawdę spoczęła w jego kieszeni rzecz jasna. Skłonił się lekko.
- Jak sobie życzysz, panie. – wycofał się tyłem i zniknął za drzwiami.
Winnipex odczekał chwilę, a potem wyszedł w gwar gospody. W zasadzie karczmarz nie powiedział mu niczego nowego. Spojrzenia, jakimi zaatakowali go ludzie w karczmie, były bardzo wymowne. Jeśli którekolwiek miało być przyjacielskie, to ludzie tutaj musieli mieć wypaczone pojęcie przyjaźni. Usiadł za stolikiem. Starał się zachowywać absolutny i stoicki spokój, ale czy można zachowywać absolutny i stoicki spokój, gdy wkłada się gołą rękę do nory pełnej jadowitych żmij? Sięgnął po kubek z winem. Już miał go chwycić, gdy ten w tajemniczy sposób spadł ze stołu. Wino rozlało się po podłodze. Babojag pochylił się, aby podnieść kubek. Ze zdumieniem ujrzał, jak płyn wżera się w deski z cichym sykiem.
- Podczas twojej nieobecności, - szepnął mu w ucho Bloordgar, - ktoś niepostrzeżenie dosypał czegoś do kubeczka.
- Ty go strąciłeś? – Winni starał się nie poruszać wargami.
Jego szept był cichszy od oddechu komara.
- Nie, - prychnął gnom, - anioł stróż. Nie pij już więcej. Ten gość, co przyprawił wino w kubku nie omieszkał też zająć się kwaterką. Zaspokoisz pragnienie kiedy indziej.
- Dzięki. – Winnipex wyprostował się na krześle.
Korpulentna kobieta przycwałowała do stolika. Jej potężne piersi podskakiwały nieomal z grzmotem. Winni miał obawy, czy deski podłogi wytrzymają ten kłus, ale najwyraźniej dawały radę. Uśmiechnęła się mięsiście.
- Nic się nie stało, szlachetny panie. Zaraz wytrę.
- Faktycznie nic się nie stało. – rzekł chłodno. – Przy wycieraniu proszę uważać. To wino jest jakieś drapieżne. Wgryza się w deski.
Zostawił ją osłupiałą, a sam opuścił karczmę.
* Karczmarz bardzo chciałby, aby zdanie to brzmiało: :która niegdyś była jego piękną żoną”, ale póki co status quo był inny.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania