Poprzednie częściBabojag misja 1

Babojag misja 2 odc. 7

Trzej barczyści faceci, którzy zbudzili go nocą, sprawiali wrażenie wyposzczonych bestii. Sposób w jaki się z nim obeszli nie pozostawiał wątpliwości, co do ich stosunku do skromnej osoby Winnipexa. W asortymencie uprzejmości mieli kopniaki w żebra, targanie za włosy, bezceremonialne ucapienie za kark, przy którym chwyt zastosowany wcześniej przez świątobliwego mnicha w klasztorze Rahmawharapty był subtelną pieszczotą, a także wykręcanie rąk oraz przekleństwa, jakich Winni jeszcze nie słyszał, a po świecie podróżował sporo. Wywleczony bezceremonialnie z posłania i postawiony mniej więcej na nogi pomyślał, że może faktycznie karczmarz miał rację? Nim zdążył się obudzić już miał kilka siniaków, a stawy kości trzeszczały, jak maszty na okręcie podczas szkwału. Językiem policzył uzębienie. Tu przynajmniej utrzymał stan rzeczy. Nie zdążył ochłonąć, a już został zwleczony z rumorem po drewnianych schodach. Na ulicy stał jakiś powóz. Jak się szybko okazało Winni źle go ocenił. Skrzypnęły drzwi, a on poszybował w powietrzu w nieprzyjemną, lepką czeluść. Z łoskotem trafił głową w opancerzoną ścianę. Siła ciążenia pociągnęła go w tę stronę, w którą zwykła była oddziaływać. Teraz już prędkość pozioma nie była w stanie się jej przeciwstawić, gdyż wynosiła dokładnie zero, więc Winnipex grzmotnął o podłogę. Była wilgotna i śmierdziała. Drzwi, przez które wrzucono go do wnętrza, zatrzasnęły się z hukiem. Zachrobotał klucz. Winni usiadł z trudem. W tym samym momencie pojazd ruszył raptownie. Głowa babojaga po raz drugi w ciągu krótkiego czasu gwałtownie spotkała się z metalową ścianą. Jęknął z bólu. Pojazd podskakiwał i kołysał się na wszystkie strony. Winni zajął najbezpieczniejszą w takich okolicznościach pozycję, czyli rozpłaszczył się na podłodze, jak rozgwiazda. Pierwszy raz w życiu żałował, że nie ma przyssawek. Opancerzoną kibitką rzucało na lewo i prawo. Kierowca, czy może raczej woźnica, kpił sobie z praw grawitacji. Szczęka Winnipexa raz po raz uderzała we wzmocnioną metalowymi płytami podłogę. Kolana jęczały z bólu, a nadwerężone stawy zdawały się wydawać ostatnie tchnienie. Momentami Winni lewitował, ale przede wszystkim jednak nieustannie obijał się o podłogę lub ściany. Podróż z pewnością była fascynująca, choć absolutnie nie dało się jej nazwać przyjemną. Nawet przy całych tonach dobrej woli było to po prostu niemożliwe. Winni niczego tak w życiu nie pragną (nawet przyssawek!), jak tylko tego, aby wreszcie dobiegła końca!

Ten nastąpił równie raptownie, co początek. Babojag akurat był w powietrzu, gdzie wyrzucił go kolejny wstrząs, gdy kibitka raptownie wyhamowała. W takich okolicznościach nie pomogłyby nawet przyssawki. Bezwładność okazała się bezlitosna i Winnipex gruchnął o ścianę, niczym worek kartofli. Dzięki bogom tym razem oszczędzono mu głowę. Uderzenie przyjęła na siebie prawa strona ciała. Nie była z tego zadowolona. Babojag z jękiem runął na podłogę i znieruchomiał. Zachrobotał klucz i drzwi stanęły otworem. Czyjaś dłoń chwyciła go za nogę. Była to najbliżej położona drzwi część jego ciała. Kiedy szarpnięciem ktoś wywlekał go na zewnątrz, Winni zastanawiał się, gdzie wyprodukowano te metalowe imadła, które gniotą mu kostkę? Kilka ciosów sprowadziło go do jakiego takiego pionu. Pchnięciem nadano mu kierunek. Nie musiał widzieć, by zdać sobie sprawę, że jest w samym centrum kasztelu. Jeśli ktokolwiek mógł chcieć z nim pogadać, to jedynie sławetny kasztelan, morda jego, zapita i w kiszki rąbana, mać! Skrzypnęły wielkie wrota. Przefrunął nieomal nad progiem, bo tęgi kopniak nadał mu przyspieszenia. Ktoś chwycił go pod pachy i wrzucił po kilku schodkach w górę. Dalej rozciągał się szeroki, ciemny korytarz. Poszturchiwany boleśnie ruszył nim posłusznie. Zakręt w prawo. Prawie spadł ze schodów, ale żelazne cęgi chwyciły go za kark. Mężczyzna, który go ucapił musiał mieć niezłą parę w łapskach! Nieomal niedotykając podłoża znalazł się na dole. Teraz zakręt w lewo. Trochę więcej światła, ale nadal do świątecznej iluminacji jeszcze daleko. W głębi korytarza dostrzegł drzwi, a obok olbrzymie posągi strażników. Gdy podszedł bliżej, okazało się, że to wcale nie są posągi, lecz żywi ludzie. Ciekawe mleko jakich matek ssali w dzieciństwie? Obaj przewyższali Winnipexa o dwie głowy, obaj mieli bary szerokie, jak trzydrzwiowa szafa, obaj dysponowali muskułami wielkości arbuzów i obaj nie grzeszyli urodą. Jeden z nich przygwoździł wzrokiem Winnipexa.

- To ten psubrat? – spytał.

- Tak. – odpowiedź padła zza pleców babojaga.

- W porządku, - to przemówił drugi posąg. – Możecie odejść. Zajmiemy się nim.

Winni usłyszał oddalające się kroki. Wkrótce ich echo ucichło zupełnie. Myśl o ucieczce jakoś nie chciała przyjść mu do głowy. Było to całkiem rozsądne. Jeden ze strażników zniknął za ciężką kotarą, a drugi beznamiętnie przyglądał się Winnipexowi. Babojak wolał nie patrzeć mu w oczy. Był szczerze zdziwiony lekkością ruchów faceta-góry, który zniknął za kotarą. Tamten był chodzącym zaprzeczeniem tezy, jakoby potężni ludzie byli powolni i niezdarni. Wzmogło to jeszcze bardziej czujność Winnipexa. Po chwili strażnik wyłonił się bezszelestnie zza ciężkiej materii.

- Pan każe ci wejść, wypierdku. – powiedział lekceważąco.

Winnipex w porę powstrzymał się przed uszczypliwą uwagą na temat tutejszej gościnności. Z takimi typami, jak tych dwóch lepiej nie zadzierać. Rzeźbione w mięśnie przedramię odgarnęło przed nim kotarę. Wszedł do dużej komnaty, którą rozświetlał blask płonącego na kominku ognia. Za dużymi oknami panowały ciemności. Noc królowała nad światem. Babojag od razu dostrzegł bogato rzeźbiony, wygodny fotel, na którym siedział tłusty, obleśny jegomość. Był świńskim blondynem o kaprawych oczkach i nieszczerym uśmiechu. Świdrował wzrokiem Winnipexa, a jego mięsiste wargi układały się w kształt szyderczej litery v, tylko bardzo rozpłaszczonej. Krótka, kozia bródka dodawała mu lekceważącego wyglądu. Obok fotela, a może tronu, leżały dwa czarne, jak węgiel psygrysy. Winnipex nigdy nie napotkał tego gatunku podczas swoich wędrówek. W zasadzie uważano te stworzenia za mityczne, ale najwyraźniej się mylono. Zwierzęta uniosły potwornej wielkości łby i obnażyły zęby. Generalnie można było sądzić, że są w stanie przegryźć grubą, stalową sztabę i babojag nie miał wcale ochoty sprawdzać, czy to prawda. Czasem lepiej jest żyć w niewiedzy. Pod spojrzeniem dwóch par płomiennych ślepi zastygł w bezruchu. Świński blondyn uśmiechnął się szerzej.

- Och, widzę, że spodobali ci się moi pupilkowie. – rzekł z wilgotną chrypką w głosie. – Nie musisz się ich obawiać. Póki jesteś grzeczny i póki mnie nie wkurzysz nic ci nie grozi.

Spuścił wzrok i zaczął oglądać sobie paznokcie. Babojag bał się nawet oddychać. Prawdziwe psygrysy! Na wszystkich bogów, prawdziwe psygrysy! Kasztelan sięgnął po pilniczek.

- Skąd się wziąłeś i po co tu przyjechałeś? – spytał opiłowując sobie paznokieć.

- Jestem Winnipex z Otynii. – powiedział cicho Winni patrząc na zwierzęta. – Zgubiłem się w tutejszych lasach, a moim celem jest kwintarchia Quarchaalaad.

- O, musiałeś bardzo zboczyć z trasy, mój drogi. – westchnął kasztelan.

- No, być może, - wybąkał babojag. – Chciałem tylko przenocować, a potem ruszyć dalej.

- Słyszałeś kiedyś, że psygrysy wyczuwają kłamstwa? – spytał niewinnie świński blondyn nie przerywając manicure. – Podobno zmienia się wówczas ludzki zapach.

Winni zaczerpnął głęboko powietrza.

- Tak, słyszałem o tym. – bardzo starał się, aby jego głos brzmiał w miarę normalnie.

- To doskonale. – ucieszył się jego rozmówca. – Moje psygrysiki zostały przeszkolone w sztuce wyczuwania kłamstwa. Możemy zatem pogawędzić dłuższą chwilę, prawda?

- Jak sobie życzysz. – Winnipex powstrzymał się przed dodaniem „szlachetny panie”. Byłoby to może i uprzejme, ale w tych okolicznościach bardzo wazeliniarskie.

Kasztelan odłożył pilniczek.

- Możesz mi mówić „mości kasztelanie”. – rzekł, jakby czytał w myślach babojaga. – A jaki masz interes w Quarchaalaad, jeśli można spytać?

Winnipex koniuszkiem języka oblizał wargi. Ciekawe, czy z tymi psygrysami i wyczuwaniem kłamstwa to prawda? Zawsze intrygowała go odpowiedź na to pytanie, ale obecnie wolałby jednak jej nie poznawać. No, chyba że byłaby negatywna. Może psygrysia czujność jest tylko mitem?

- Jadę w interesach. – powiedział, bacznie obserwując zwierzęta. Póki co jedynie na niego łypały. – W Otynii jestem drobnym przedsiębiorcą, - jeden z psygrysów zastrzygł uszami, więc babojag pospiesznie dodał: - bardzo drobnym.

- Hmmm, ciekawe… - kasztelan podparł tłustą brodę równie tłustą dłonią. – Mówiono mi, że kłujesz w oczy złotem. Czyżby w Otynii drobna przedsiębiorczość przynosiła tak duże zyski?

Zmrużył powieki i znacząco zanurzył rękę w gęstych włosach na karku psygrysa. Zwierze zamruczało z zadowoleniem. Winni przestąpił z nogi na nogę.

- Wziąłem sporo oszczędności. – odparł niepewnie, zerkając na bestię.

Kasztelan splótł dłonie na wydatnym brzuchu i oparł nogi o blat stołu. Zapatrzył się w czerń nocy za oknem. Winni towarzyszył mu w sposób absolutnie milczący.

- Kiedy zamierzasz nas opuścić? – kasztelan wreszcie przerwał ciszę.

Winni rzekł:

- Myślałem, że rano, - jeden z psygrysów uniósł łeb, - ale nie wiem, czy to będzie możliwe.

- Nie? – kasztelan zsunął brwi. – A to dlaczego?

- Spałem sobie spokojnie jeszcze parę minut temu, - wyjaśnił babojag, - a teraz rozmawiam z tobą, mości kasztelanie, choć wcale nie miałem takiego zamiaru. Jak widać nie zawsze robię to, czego chcę.

Kasztelan roześmiał się chrapliwie. Wszystkie zwały tłuszczu podskakiwały na nim, tworząc wałki fal. Nie wyglądało to estetycznie, ale Winnipex ani myślał krzywić się z niesmakiem. Odczekał cierpliwie, aż minie ten atak wesołości.

- Filozof z ciebie, mój drogi. – powiedział wreszcie kasztelan. – Może nawet byłbyś dobrym politykiem? A teraz poważnie. – znów ściągnął brwi. Jego nalana twarz nabrała surowości. – Nie lubię tu obcych, kolego. Nie lubię nieproszonych gości, rozumiesz? To mój kasztel, więc mogę z nim robić to, co chcę. Chcę zaś oglądać w nim tylko tych, których sam zapraszam, nawet jeśli ogłada nakazuje inaczej. Mnie ona nie obchodzi. Mam ją gdzieś, rozumiesz? Jutro wieczorem ma cię już nie być na terenie kasztelu. Wyśpij się, zjedz śniadanie, a potem ruszaj do swojej kwintarchii Quarchaalaad. Nie ma tu nic do zwiedzania i nie ma też żadnych urokliwych zakątków. Daję ci czas do wieczora, ale lepiej będzie, jak znikniesz wcześniej. Lepiej dla ciebie oczywiście. Mam nadzieję, że wyraziłem się dostatecznie jasno, a tymczasem żegnaj.

Zrobił znaczący ruch dłonią. Winnipex skłonił się lekko i wycofał tyłem.

Po następnych pięciu minutach znów leżał w pokoiku na poddaszu karczmy. Przez drogę przybyło mu sporo sińców.

- Myślisz, że on coś ukrywa? – spytał niewidoczny gnom.

- Czy ty jesteś idiotą? – głos babojaga był pełen zniecierpliwienia. – To, że coś ukrywa było wiadome od dawna. Po co budowałby taką fortecę, gdyby miał duszę altruisty? Jasne, że coś tai. Pytanie tylko, co to jest?

- Zbierasz manatki rano?

- byłeś przy tej rozmowie? – zdziwił się Winni.

- Ktoś musiał uśpić czujność psygrysów, stary. – mruknął Bloordgar. – Niestety, ale nie umiesz kłamać.

Zapadło kłopotliwe milczenie.

- Przepraszam za tego idiotę. – powiedział skruszony babojag.

- Proszę bardzo. – odparł gnom.

- Odkryłeś coś ciekawego?

- Nic, co mogłoby nas zainteresować.

- Czyli spadamy rano?

- No, wiesz, - Bloordgar uśmiechnął się lekko, - ja i tak prawie jestem martwy, więc wszystko mi jedno. Wolałbym jednak, abyś żył, więc lepiej nawet nie jedz śniadania, tylko wsiadaj na konia i jazda stąd.

- W porządku. – Winnipex umościł się wygodnie na posłaniu. – Dobranoc.

Chwilę później już spał.

Średnia ocena: 2.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania