Babojag misja 2 odc. 8
Słońce ledwo co zdążyło wychylić się znad horyzontu, a Winnipex już był w siodle. Zostawił w pokoju na poddaszu dwie sztuki złota i bez żalu wskoczył na swego rumaka. Kasztel jeszcze spał. Cicha gospoda wyglądała jakoś dziwnie. Babojag ruszył powoli brukowaną uliczką. Szczerze powiedziawszy zamierzał dziś powałęsać się tu i tam, lecz nocna rozmowa wybiła mu z głowy ten pomysł. Zresztą niby co miał tu oglądać? Parę uliczek, nieduży rynek, jatki i nic więcej. Wierzchowiec powoli człapał w stronę bramy. Wyludnione uliczki sprawiały smętne wrażenie. Winni nie miał złudzeń, że na murach stoją wartownicy, ale nie wierzył też, aby robili jakieś problemy przy wyjeździe. Najwyraźniej kasztelan potrafił czuwać tu nad porządkiem. Oczywiście ów porządek był dosyć specyficznie rozumiany, ale jednak istniał.
Z zamyślenia wyrwał go huk końskich kopyt. Tak, tak, to był prawdziwy huk! Echo niosło go uliczkami miasta, odbijając od ścian domów. Komuś nieprawdopodobnie się spieszyło. „Na szczęście, - pomyślał Winni, - ktoś galopuje od bramy, więc to nie mnie gonią!” Zza zakrętu wypadło dwóch jeźdźców. Ich płaszcze łopotały, jak bitewne chorągwie, a kopyta koni krzesały iskry na bruku. Niczym dwa demony minęli Winnipexa. Babojak ściągnął cugle i obejrzał się za nimi. Nie było wątpliwości, że pędzą do zamku. Zmarszczył brwi.
- Na twoim miejscu - usłyszał głos Bloordgara – spiąłbym konia i spróbował pobić ich rekord prędkości.
- Tak? – zdziwił się Winni. – A można wiedzieć czemu?
- Przeczucie, stary, nic więcej, tylko przeczucie.
- Jeśli teraz popędzę konia, to strażnicy przy bramie gotowi pomyśleć, że mam coś na sumieniu.
- Ok., rób, jak uważasz. Ja tylko wyrażam swój pogląd.
Winnipex powoli ruszył pustą uliczką. Końskie kopyta wybijały leniwy rytm na bruku. Słońce jeszcze długo miało nie zaglądać do kasztelu. Była to wina wysokich murów. Babojag ocenił, że dachy domów widzą promienie słoneczne jedynie w południe. Smutne musieli toczyć tu życie mieszkańcy. Ciekawe, co ich trzyma w tym miejscu? Może kasztelan ma jakiegoś haka? Winni popatrzył na mijane domy. Wszystkie niskie, mroczne i z drewnianymi okiennicami zamkniętymi na głucho. Wyglądało na to, że podstęp, donosicielstwo, wyrachowanie i takie tam są tu na porządku dziennym. Nocnym zresztą chyba też. W zamyśleniu mijał chaty. Przeciął mały rynek. Na środku znajdowała się ocembrowana studnia. Do bramy zostały dwa zakręty.
Gdzieś w okolicach siedziby kasztelana podniósł się rwetes.
- Hmmm, - chrząknął znacząco Bloordi. – Może tak przyspieszysz?
Winni otrzeźwiał. Huk końskich kopyt grzmiał teraz ze zdwojoną energią. Towarzyszyły mu jakieś dzikie wrzaski. Tym razem wszystko zbliżało się do niego.
- Myślisz, że to po mnie? – spytał gnoma.
- Przeczucie, stary, tylko przeczucie.
Winni spiął wierzchowca. Ten zarżał i wyprysnął do przodu, jak bełt z kuszy. Przez chwilę buksował kopytami po śliskim bruku, lecz zaraz odzyskał przyczepność. Winni poczuł wiatr we włosach. Pochylił się nad końską grzywą przyjmując aerodynamiczną sylwetkę. Zebrał zakręt po mistrzowsku. Nad uśpionym kasztelem zagrał róg sygnałowy. Winni jeszcze przyspieszył. Rumak robił, co mógł, by zadowolić swego właściciela. Grzechot pogoni brzmiał z tyłu, jak bojowy werbel. Był najlepszym systemem motywacyjnym dla babojaga. Ten starał się nie myśleć. Zaufał własnym, wyćwiczonym instynktom i gnał na złamanie karku. Miał dużą przewagę nad goniącymi, ale prędkości dźwięku nijak nie mógł przekroczyć. Sygnał rogu wyprzedził go i strażnicy przy bramie wiedzieli, co mają robić. Wyprysnął na ostatnią prostą w chwili, gdy skrzydła bramy zamknęły się z głuchym łoskotem.
- Miałeś rację! – wrzasnął mu w ucho Bloordgar.
- Rację? – zdziwił się Winni. – Jaką rację?
- Ta brama zamyka się w pięć sekund! Liczyłem!
- No dobra, ale co teraz? – spytał babojag, przekrzykując grzechot kopyt na bruku.
- Teraz? – gnom zastanawiał się tylko chwilę. – Nic, kicha, stary. Oni znają tu każdą dziurę, a ty niestety nie. Nie masz szans, więc chyba lepiej będzie, jak się poddasz.
- Ty, - Winni przełknął głośno, - a pomożesz znów z psygrysami?
- Jasne, - uśmiechnął się Bloordi, - możesz na mnie liczyć!
Winnipex zatrzymał konia przed bramą. Rozejrzał się niepewnie dookoła. Gdyby wszystkie bełty, które teraz były weń wymierzone, przeszyły jego ciało, to swobodnie mógłby grać jeżozwierza w przyrodniczym filmie. Powoli uniósł ręce.
- Hej, - jęknął, - dajcie spokój, chłopaki! Mam alergię na pióra, a o ile mi wiadomo bełty mają pierzaste lotki!
Tamci chyba nie mieli poczucia humoru, bo nie zareagowali. Werbel końskich kopyt za plecami babojaga ścichł. Po chwili podjechało do niego pięciu jeźdźców. Z tymi twarzami nadawaliby się na reklamę policyjnej kartoteki recydywistów. Jeden z paskudną szramą na czole zbliżył się powoli.
- Kasztelan chce cię widzieć. – rzucił metalicznym głosem.
- O, to miło! – uśmiechnął się Winnipex. – Chyba mnie polubił, bo niedawno gawędziliśmy.
- Na twoim miejscu już srałbym w portki. – padła odpowiedź. – Błaznowanie nic tu nie da. Kasztelan jest wkurzony, a jeśli jeszcze nie wiesz, co to oznacza, to wkrótce się dowiesz.
- Ale przecież rozkazał mi wyjechać. – babojag wzruszył ramionami.
- A teraz rozkazuje ci przyjechać. – uciął krótko rycerz. – Zawracaj konia.
„Całe szczęście, - pomyślał Winnipex ściągając cugle, - że nie przysłali po mnie tej kibitki, co wczoraj!” W asyście pięciu jeźdźców ruszył w stronę zamku.
Komnata kasztelana za dnia sprawiała równie przygnębiające wrażenie, co nocą. Może to za sprawą dwóch psygrysów, a może po prostu była przygnębiająca? Ogień na kominku wciąż płonął. Zwykle płonie on wesoło, ale tutaj absolutnie nie można było użyć tego określenia. Kasztelan siedział w fotelu, jakby nigdy się stąd nie ruszał. Winni zauważył jednak, że ma na sobie inny strój. Prócz stroju miał też zdecydowanie inny nastrój. Przyglądał się kaprawymi oczkami babojagowi z dziwnym wyrazem twarzy. Winni ocenił, iż jest to mieszanina wściekłości, zdziwienia i oburzenia. Psygrysy wywaliły swe jęzory i dyszały chrapliwie. Na widok Winniego jeden wydał niski, gardłowy charkot. Kasztelan uśmiechnął się jadowicie. Pogładził psygrysa po karku i rzekł:
- Doniesiono mi, że wziąłeś sobie do serca moje rozkazy.
- Tak, mości kasztelanie. – odparł babojag. – Byłem akurat przy bramie wjazdowej, gdy zawiadomiono mnie, że znów pragniesz mnie widzieć.
Kasztelan zmrużył powieki i obrzucił babojaga nieufnym spojrzeniem.
- Podobno bardzo ci się spieszyło. – wycedził przez zęby. – Ledwo co zdążyliśmy zamknąć wrota.
- Usłyszałem za plecami jeźdźców, - wyjaśnił Winni, - więc myślałem, że chcesz mi dodać animuszu. Pogoniłem konia, by czym prędzej opuścić twój teren.
Czarny, jak samo piekło psygrys warknął cicho. Babojag poczuł spływającą mu po plecach strużkę zimnego potu. Mocniej wparł nogi w posadzkę, by zapobiec ich drżeniu. Miał nadzieję, że i tym razem gnomowi uda się przechytrzyć czarne bestie. Kasztelan rzucił mu badawcze spojrzenie.
- A mnie mówiono, że chciałeś uciec. – warknął.
- No cóż, z tyłu mogło to tak wyglądać. – Winnipex starał się zachować spokój. – Ja galopuję, ktoś galopuje za mną, hmmm, w sumie z przodu też tak można było sądzić.
- Więc nie uciekałeś? – to było już pytanie nieomal zamknięte.
Babojag zerknął na psygrysy. Oby tylko gdzieś w pobliżu kręcił się Bloordi! Zaczerpnął głęboko powietrza. Nadeszła chwila prawdy.
- Nie, - zaprzeczył, - mówiłem już, mości kasztelanie, że chciałem jak najszybciej opuścić granice twojej posiadłości. Nocna rozmowa z tobą zrobiła na mnie duże wrażenie.
Kasztelan uśmiechnął się szyderczo.
- To bardzo dobrze. Lubię robić wrażenie.
Wstał z fotela. Winni zauważył, że przypomina kulkę z doklejonymi elementami zewnętrznymi. Geometrycznie zdecydowanie tak było. Kasztelan podszedł do okna. Dwa psygrysy podążyły za swoim panem w absolutnej ciszy. Winni śledził każdy ich ruch.
- Pewnie zastanawiasz się, - powiedział kasztelan patrząc przez okno, - dlaczego kazałem cię tu sprowadzić? Ja rzadko kiedy zmieniam zdanie. Muszą skłonić mnie do tego bardzo poważne powody. Szczerze mówiąc wolałbym cię nie widzieć, ale zaszły nieprzewidziane okoliczności. – obrócił głowę, by spojrzeć na Winnipexa. Druga zimna strużka potu spłynęła po plecach babojaga. - Oczekiwałem wizyty pewnych ludzi. Spóźniali się, więc wyprawiłem rycerzy, by wyjechali im naprzeciw. Sam mówiłeś, że łatwo jest tu zbłądzić. – wyszczerzył zęby w nieszczerym uśmiechu. – Rycerze wrócili o świcie. Chyba nawet widziałeś dwóch z nich. Znaleźli oczekiwanych przeze mnie gości nieopodal leśnego duktu. Panował wśród nich spory bałagan.
- Bałagan? – Winni uniósł brwi. – Nie bardzo rozumiem.
- Bałagan. – potwierdził kasztelan. – Goście byli, hmmm, no, porozrzucani tu i tam. Tylko jeden był w całości, ale za to z konarem wbitym w brzuch. Jeden nie miał głowy, a drugi ręki. Tak na marginesie, to powiem ci, że wisiała ona na drzewie. Nieprawda, że straszny bałagan?
Na karku Winnipexa otworzyło się bijące źródło lodowatych strużek potu. Przełknął głośno.
- No, eee, masz słuszność, mości kasztelanie. – skinął lekko. – Całkiem spory bałagan.
- Cieszę się, że się zgadzamy. – kasztelan cmoknął znacząco. – Widzisz, ja bardzo czekałem na tych gości. Szczególnie jeden z nich miał mi dostarczyć pewnej wiedzy. Teraz jednak, sam rozumiesz, trudno jest rozmawiać ze zmarłymi.
- Pełna zgoda. – rzucił babojag.
- No i zacząłem snuć domysły. – kasztelan skubał w zamyśleniu kozią bródkę. – Bardzo mnie zasmuciła wiadomość o śmierci oczekiwanych gości. Postawiłem sobie zatem pytanie, kto ich tak rozbałaganił? Myślałem i myślałem, aż wpadłem na pomysł, że niedawno rozmawiałem z pewnym obcym facetem, a obcy faceci są od razu podejrzani. Czy tu też się ze mną zgodzisz?
Na karku babojaga biło już nie jedno źródło lodowatych strużek. Było ich teraz całe morze! Wstrzymał oddech.
- Szczerze mówiąc, - zająknął się, - to akurat w tym przypadku mam nieco inne zdanie.
Mówiąc to cały czas patrzył na psygrysy.
- Och, - westchnął z udawaną emfazą kasztelan, - a to czemu? Dotąd byliśmy jednomyślni.
- No tak, ale…
Kasztelan wykonał nieznaczny ruch. Czarna błyskawica przecięła powietrze. Winni poczuł pchnięcie potężnych łap, a potem runął na posadzkę. Nad sobą ujrzał płonące ślepia i potwornych rozmiarów gardziel. Czerwony jęzor rozmiaru XXL ociekał lepką śliną. Jeśli to, co miał w paszczy psygrys było zębami, to stomatolog z pewnością złapałby się za głowę! Białe kły przypominały raczej stalagmity i stalaktyty w jaskini, niż standardowe zęby. Winni postanowił leżeć w absolutnym bezruchu. Kto wie, co ma we łbie taka bestia?
- Demon, do nogi! – padło, jak smagnięcie biczem i psygrys posłusznie podreptał do kasztelana.
Winnipex ryzykownie zdecydował się unieść głowę. Kasztelan świdrował go nienawistnym wzrokiem.
- Możesz wstać. – wycedził.
Babojag przyjął pozycję pionową. Trochę kręciło mu się w głowie od uderzenia potylicą o posadzkę. Nie miał szczęścia, bo trafił na gołe kamienie, choć ledwie kilka centymetrów dalej leżała gruba, niedźwiedzia skóra. Kasztelan potarł brodę dłonią.
- Od razu mi się nie spodobałeś. – powiedział zimno. – Nie wiem, jak wczoraj oszukałeś psygrysy, ale coś mi mówi, że je oszukałeś. One naprawdę powinny wyczuwać kłamstwa. Sprawdziłem to parę razy doświadczalnie. Oczywiście nie na własnej skórze! – roześmiał się rubasznie. – Mam od tego ludzi, ups, przepraszam, miałem, hi, hi, hi!
- Czy wolno mi spytać, skąd podejrzenie, że oszukałem te bestie? – Winni zdecydował się postawić wszystko na jedną kartę.
- Przeczucie, stary, nic więcej, tylko przeczucie. – odparł kasztelan. Nagle jego głos stwardniał. – Dlaczego zabiłeś tamtych trzech?
„Przynajmniej nie skłamię, - pomyślał babojag, - zabiłem przecież tylko jednego. Reszta, to robota Bloordgara”.
Głośno odparł:
- Nie zabiłem ludzi, o których mi opowiedziałeś.
Kasztelan zacisnął usta i rzucił mu dwa ostre sztylety spojrzeń. Temperatura w komnacie zbliżyła się do absolutnego zera. Nawet płonący ogień nie był w stanie nic poradzić. Kasztelan przemówił:
- Mógłbym cię rzucić na pożarcie psygrysom, - słowa cięły powietrze, jak ostrza mieczy, - ale to byłoby zbyt proste. Mam lepszy pomysł. Zobaczymy, jak sobie poradzisz ze stadem warhoonów. Mam w fosie parę fajnych okazów.
Winnipex przypomniał sobie wodnego pająka, którego dostrzegł, gdy wjeżdżał do kasztelu. W komnacie nagle pociemniało. Dopiero po chwili babojag zdał sobie sprawę, że to jednak pociemniało nie w komnacie, ale jemu w oczach. Poczuł, jak uchodzi z niego cała chęć życia.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania