Babojag misja 2 odc. 9
Miecz, który wisiał mu u pasa generalnie raczej był teraz tylko ozdobą. Dobywanie go w obecności tylu uzbrojonych rycerzy byłoby samobójstwem. Przez noc, którą spędził w lochach, Winnipex zdążył zrobić rachunek sumienia. Co prawda był on mało solidny, gdyż mógł porządkować życie tylko w krótkich momentach, kiedy przestawał się bać, a takich chwil nie było zbyt wiele. Świadomość stawienia czoła warhoonowi działała niezwykle paraliżująco na jego zdolność myślenia. Dodatkowo wyobraźnia podsuwała mu wyjątkowo wyraźny i bogaty w detale obraz pająka wodnego, który pływał w fosie. Ze zwykłym warhoonem trudno było walczyć, a co dopiero z takim mutantem! No i kasztelan wspomniał o stadzie, a nie pojedynczym osobniku.
Babojag musiał przyznać, że mieszkańcy kasztelu potrafili budować bardzo przemyślne urządzenia. Stał teraz przed jednym takim. Było to coś w rodzaju żurawia o niezwykle długim ramieniu. Ten żuraw jednak nie tylko unosił się, ale i obracał dookoła. Winni szybko pojął, do czego toto służy. Gruba lina zwisała na końcu, kołysana lekkimi podmuchami wiatru. Obok niej stał pokaźnych rozmiarów kat. Był najprawdopodobniej krewnym dwóch osobistych strażników kasztelana, których Winni spotkał nocą przed kotarą zasłaniającą wejście do prywatnej komnaty władcy tych ziem. Miał bowiem takie same muskuły i beznamiętny wzrok. Winnipex mógłby przysiąc, że pod kapturem koleś uśmiechał się szelmowsko. Obok niego dostrzegł samego kasztelana. Można było powiedzieć, że ten wręcz tryska humorem. Cały brzeg pokryty był ciżbą mieszkańców kasztelu. Ciekawe, ilu przyszło tu z przymusu, a ilu z własnej woli?
- Och, - westchnął kasztelan, - a oto i nasz bohater! Brawo, brawo, to prawdziwa odwaga stanąć oko w oko ze stadem warhoonów.
- Dzięki za uznanie. – odparł cierpko babojag.
- Proszę uprzejmie! – nalana twarz kasztelana wykrzywiła się w uśmiechu. – Masz jakieś ostatnie życzenie, bohaterze?
Promienie słońca migotały w falach fosy. Winnipex poczuł muśnięcie wiatru na policzkach. Lazur nieba wisiał nad światem. To był naprawdę piękny dzień! Zbyt piękny, żeby umierać.
- Tak. – skinął głową. – Mam ostatnie życzenie.
- To świetnie! – zawołał wesoło kasztelan. – Nas jednak wcale ono nie interesuje, ha, ha, ha!
Stłoczona na brzegu pod wysokim murem ciżba ludzka zaniosła się śmiechem. Babojag skrzywił się z niesmakiem. Mają zabawę, nie ma co! Kasztelan przestał wreszcie rechotać. Przeszył Winnipexa lodowatym wzrokiem.
- Nim znajdziesz się w wodzie, - powiedział, - trochę podrażnimy nasze stadko.
Skinął na kata. Ten bez słowa wślizgnął się w przygotowaną wcześniej uprząż. Dwóch dryblasów nacisnęło przeciwległy koniec żurawia i kat poderwał się z ziemi. Dyndał w powietrzu pokrzykując wesoło. Wkrótce znalazł się tuż nad lustrem wody. Dłuższą chwilę nic się nie działo, ale niebawem woda zabulgotała. Tuż pod powierzchnią zamajaczyły mroczne kształty. Pruły wprost ku zwisającemu nad wodą katowi. Gdy były już blisko, dwóch dryblasów podciągnęło wiszącego kata poza ich zasięg. Po okolicy rozszedł się głuchy syk wściekłości. Warhoony tak właśnie reagują, gdy są podrażnione. Zbity w gromadę tłum wydał przeciągłe „oooooooooooo!” Pająki wodne rozpierzchły się we wszystkich kierunkach. Kat znów zawisł tuż ponad powierzchnią wody. Bestie zwietrzyły zdobycz. Zawróciły błyskawicznie i ruszyły ku niej. Kat wesoło mącił wodę stopami. Szum i bulgot wzmogły się, gdy pająki przyspieszyły. I tym razem jednak w porę uniesiono przynętę. Winnipex patrzył na to wszystko ze ściśniętym sercem.
- Nie obawiaj się, - usłyszał słodki głos kasztelana, - ty nie będziesz tak dyndał. Po prostu odetniemy linę i po krzyku.
Jeszcze trzy razy warhoony podpływały do przynęty. Zawsze jednak unoszono kata poza zasięg ich macek chwytnych. Kasztelan dał znak i żuraw obrócił się powoli. Kat wrócił na brzeg. Skłonił się nisko przed swoim panem, a ten łaskawie skinął głową. Warhoony waliły w wodę mackami, aż echo niosło! Były doprowadzone do wrzenia. Woda bulgotała, jakby gotowana na ogniu. Spokojna toń fosy falowała, zmieniając się w kipiel. Winnipex przełknął głośno.
- No, czas na numer popołudnia! – zawołał kasztelan radośnie. – Kacie, czyń swoją powinność!
Facet, który jeszcze przed chwilą dyndał na linie tuż ponad wijącymi się z wściekłości wodnymi pająkami bezceremonialnie pchnął Winnipexa w stronę kołysanej wiatrem uprzęży. Serce babojaga waliło, jak kowalski młot. Kat umocował skórzane paski i sprawdził zapięcia. Z zadowoleniem kiwnął głową.
- Mamy nadzieję, - to znowu mówił kasztelan, - że choć trochę powalczysz. Nie zapominaj, że masz miecz. Nie puścilibyśmy cię w bój bez broni, ha, ha, ha!
Kat uniósł Winnipexa w powietrze. Wrażenie było dosyć zabawne, ale i tak nie rozśmieszyło babojaga. Uprząż wpijała mu się w pachwinę i uwierała pod pachami. Zerknął w dół. Wszyscy na brzegu ciekawie zadzierali głowy. Kasztelan uniósł w górę kciuk.
- Asta la vista, baby! – wrzasnął.
Kat obrócił ramię żurawia. Winnipex przeciął powietrze i znalazł się nad fosą daleko od brzegu. Od jednego, jak i drugiego dodajmy. Już wcześniej zastanawiał się, czy potrafi szybko pływać? Wyszło mu jednak, że mimo wszystko nie ma szans w wyścigu ze stworzeniami, dla których woda jest naturalnym środowiskiem życia. Z perspektywy wysokości miał wrażenie, że fosa jest węższa, ale wiedział, że to tylko złudzenie optyczne. Ramię zaczęło się opuszczać. Woda zbliżała się dosyć szybko. Winnipex poczuł mdłości. Nie, zdecydowanie nie mógłby być ptakiem. „Mdłości! – błysnęła mu myśl. – No, jasne! Mdłości!”
- Bloordi, jesteś tu gdzieś? – spytał, a woda była coraz bliżej. Już widział, jak ze wszystkich stron mkną ku niemu warhoony. Naliczył siedem mrocznych kształtów. – Hej, Bloordi?
- Jestem. – głos gnoma był wyjątkowo mało pewny.
- Jak tylko wpadnę do wody, to wchodzimy w nadwymiar, rozumiesz?
- Nic z tego. – odparł smutno gnom.
- Co? – zdziwił się babojag. – A to niby czemu?
- Też nad tym myślałem, ale nie umiem pływać.
Tłum na brzegu zawył z zachwytu, gdy kat przeciął toporem linę.
Winnipex bezwładnie runął w dół prosto w odmęty.
Z brzegu wyglądało to mniej więcej tak:
Dyndający dotąd na linie człowiek nagle spada. Lot nie trwa zbyt długo. Oczy zebranych gapiów śledzą czujnie jego ruch. Jest to ruch jednostajnie przyspieszony, którego wektor prędkości zwrócony jest pionowo ku wodzie. Biedak wrzeszczy coś niezrozumiałego i chwyta za głownię miecza. Wyszarpuje broń w momencie, gdy jego nogi dotykają lustra wody. Przy akompaniamencie plusku zanurza się w fosie. Ciemne kształty sunących tuż pod powierzchnią pająków wodnych zbijają się w ciasną gromadę. Każda z bestii chce być pierwsza. Woda bulgocze, tryskają fontanny, tworzą się potężne wiry. Wszystkim na brzegu wydaje się, że słyszą gorączkowe nawoływanie znad wody. Nikogo tam jednak nie widać, więc ludzie uznają to za omam słuchowy. Warhoony kotłują się chwilę, po czym nagle odpływają. Tłum wydaje długie westchnienie, a kasztelan klnie głośno.
- Zasraniec, psia jego mać! Wiedziałem, że widowiska nie będzie!
Wściekły rusza w stronę swej siedziby.
Po chwili rozchodzi się także tłum gapiów.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania