Balkon

Żyłam z nimi. Byłam duchowym podmiotem zamieszkałym gdzieś za oknami ich spółdzielczego mieszkania. Zabawne jak wiele mogłam powiedzieć o ich nigdy nieupublicznionym życiu. O ich upodobaniach, kaprysach, obawach. Byłam swoistym aniołem stróżem podglądającym zza firanek ten codzienny rytuał, jakim poddawali się domownicy mieszkania 26, położonego na samym strychu poniemieckiej kamienicy.

Mieszkanie 26. Koszmarnie klaustrofobiczne i brudne, jednakże urządzone tak, by w minimalnym stopniu zaspokajać potrzeby rodzinnego ciepła i bezpiecznego miejsca. Mieszkanie z niewyobrażalną liczbą okien. Okna które stały się sceną, ekranem dla przedstawienia tajemnic i intymnych szczegółów ludzkiego życia. Codziennie patrzyłam jak kobieta, matka dwójki dzieci i żona robotnika, pracującego na budowie pobliskiego osiedla, wypełnia wszystkie obowiązki bez najmniejszego grymasu na twarzy. Wielokrotnie zastanawiałam się co czuje, będąc oddaną w każdym calu swej rodzinie. Po jakimś czasie uzmysłowiłam sobie, że ich rodzinne sceny rodzajowe zastąpiły mi oglądanie ulubionego serialu w telewizji, czy przeglądania stron internetowych. Intrygowały mnie, zwykła polska, średniozamożna rodzina stała się moim obiektem badawczym.

Pamiętam chłodny, wczesnowiosenny wieczór. Kobieta ułożona na niewygodnym taborecie, opierała swe chude ręce o balustradę wąskiego balkonu. W dłoni trzymała niedawno rozpoczętego papierosa. Pamiętam jak swobodnie przykładała do ust śmiercionośny środek, by po chwili z ulgą oddać kłęby białego dymu. Trwała tak przez chwile, jakby była zawieszona w innym wymiarze. Nagle zerwała się, pozostawiając w doniczce z uschniętą pelargonią, tlący się niedopałek. Najwidoczniej czyjś krzyk przerwał jej moment zadumy. Pobiegła do kąta na końcu mieszkania, zwanego pokojem dziecinnym, i zapaliła światło. Przez kolejne dziesiątki minut wykonywała szybkie ruchy, przemieszczając się po zagraconym mieszkaniu. Jedno z dzieci miało atak astmy. Znałam ten krytyczny moment z wcześniejszych obserwacji. Zatroskana matka zamieniała się w specjalistycznego lekarza, który stara się pomóc pacjentowi w krytycznym momencie. Pamiętam, że ten wieczór miał w sobie coś złowieszczego. Coś na kształt czarnej chmury, pełnej niepowodzenia i lęku wisiało nad skromnym mieszkaniem 26.

Około 23:45 do mieszkania ,z impetem wszedł mężczyzna- domniemany mąż mojej bohaterki. Zanim pozbył się nadmiaru brudnych, przepełnionych kurzem budowy i potu ubrań, na stole czekał już ciepły posiłek. Zasiadł do niego jakby zniesmaczony i z wyraźnym grymasem na twarzy zaczął gestykulować w kierunku kobiety. Wziął do swej brudnej dłoni talerz i wylał całą zawartość u jej stóp, po czym cisnął nim o posadzkę. Wystraszona kobieta ukryła twarz w dłoniach.

Zastanawiałam się jakie myśli krążą po jej rozgoryczonej głowie. Czy wyobrażała sobie inne życie, czy planowała ucieczkę, czy oczekiwała lepszego traktowania… Z tej zadumy wyrwał mnie dźwięk wynoszonego na balkon worka z rozbitym talerzem. Kobieta, matka dwójki dzieci, żona robotnika pracującego na budowie pobliskiego osiedla, wypełniła wszystkie obowiązki bez najmniejszego grymasu na twarzy. Usiadła na parapecie i zerknęła w kierunku doniczki z uschniętą pelargonią. Kawałka, po tlącym się jeszcze w tedy papierosie, już nie było.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • KarolaKorman 14.02.2015
    Bardzo ciekawe przedstawienie. To niedopowiedzenie na końcu też coś w sobie ma. Daje czytelnikowi do myślenia. Zostawiam 5,
  • marylou2304 14.02.2015
    Serdecznie dziękuję za opinię ;)
  • Ekler 14.02.2015
    Nienawidzę tej generacji, generacji chorej od przemocy.
    Bardzo dobre opowiadanie, więc zostawiam ocenę bardzo dobrą. ;)
  • marylou2304 14.02.2015
    Coraz więcej niepohamowanej agresji...

    Dziękuję za ocenę :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania