Bankiet dla Wyjątkowo Nieżyjących.

Śmierć to nie koniec.

To początek, przynajmniej według Komitetu Kulturalno-Gnijącego przy Nekropolitalnym Klubie Dustyngowanej Dekadencji.

Ich coroczny ,,Bankiet dla Wyjątkowo Nieżyjących'' był wydarzeniem, które ,,dosłownie'' ożywiało towarzyską martwotę.

W tym roku gospodynią była baronowa Eleonora von Zgnilitz, dama tak martwa, że aż stylowa. Jej żebra lśniły perłowym połyskiem, a czaszka była wyszlifowana do połysku pastą z ludzkiej dumy i rozkładu moralnego. Na sobie miała suknię z pajęczyn, zszywaną przez samego Frankensteina w jego krótkim okresie modniarskim. Zaproszenia były wydrukowane na pergaminie z naskórka niejakiego Freda, który się łuszczył.

Lista gości była jak zwykle eksluzywna:

Lord Hunffington, duch, który zamordował samego siebie z nudy i teraz nawiedza lusterka do makijażu.

Madame Karminowa, wampirzyca na emeryturze, która pijąc krew, zawsze pytała o grupę

i rocznik.

Hrabianka Śmierdzielka, znana z tego, że jej smród uruchamiał wspomnienia z pogrzebu.

Oraz gość specjalny - Zenon z Piaseczna, śweżo zmartwychwstały, pogrzebany omyłkowo, który miał wciąż bransoletkę SOR-u na nadgarstku.

Zaczęło się od powitania.

- Czy to aby odpowiedni rodzaj pleśni na pasztet? - spytała Eleonora, wąchając zakrwawiony talerz z godnością katedry.

- Oczywiście, droga pani - odpowiedział kucharz, półzombie, półartysta, który gotował głównie z frustracji i cudzych kończyn.

- To pleśń dojrzewająca na języku starego filozofa. Prawdziwy ferment intelektualny.

Zenon, świeżak w towarzystwie, nie mógł znaleźć swojego miejsca. Dosłownie. Jego nazwisko zniknęło z winietki, a miejsce przy stole zajęła półprzezroczysta postać w stroju harcerza.

- Przepraszam, ale to chyba moje... .

- Sza Zenonie, tutaj nie przerywa się nieżyjącym starszym rangą - syknęła Madame Karminowa, poprawiając usta kredką zrobioną z krwi poety romantycznego - zmarłeś tylko raz i to w sposób banalny, bez tragedii, bez histerii, bez opowieści. To nie uchodzi.

- Ale ja zkrztusiłem się rybą!

- Rybą. Nawet nie egzotyczną?!

Nastąpił jęk oburzenia. Parę duchów odpłynęło w stronę sufitu wzdychając z niedowierzaniem.

Przystawki podano w czaszkach. Dania główne w trumnach lalek Barbie. Desery, wyłącznie spleśniałe. Kto przyniósł świeże ciasto, został wyprowadzony i poddany rozkładowi awaryjnemu.

- Ten tort czekoladowy się nie rusza.

- To nie tort. To zen-bułka. Żywa jest tylko duchowo.

- Paskuctwo.

Rozmowy przy stole były jak zawsze, szalenie martwe.

- Zmarłam w trakcie sonaty Beethovena. Zawsze chciałam mieć dramatyczne wyjście.

- A ja podczas karaoke. W rytmie ,,Despacito''. Proszę nie oceniajcie.

- Ocenimy. Ale z klasą.

Zenon próbował wmieszać się do konwersacji.

- A ja to... no... leżałem długo. Potem się obudziłem. Gwoździa miałem w uchu.

- Urocze. Taka biedatrupia autentyczność. Ale nadaje się na Opera Necropolis.

Eleonora próbowała być gościnna. W końcu każdy kiedyś zaczynał.

- Zenonie, czy może chciałbyś wznieść toast?

- Yyy... nie piłem od śmierci.

- To dobrze. Bo u nas toast, to rzut czaszką w świecznik tradycją!

Zenon chwycił swój kielich z galaretowatą cieczą i spojrzał w jego wnętrze.

- Co to właściwie jest?

- Szczęście. Z fermentu dziecka i łzy smutku.

Po trzech łykach, Zenon miał wizję swojego pogrzebu w kolorach sepii. A potem zrozumiał. Zrozumiał wszystko. Zrozumiał, że nawet po śmierci trzeba mieć styl. Że gnijący nie znaczy niedbały. Że trup też człowiek, ale człowiek z gustem, jeśli chce się być kimś.

Pod koniec wieczoru wszyscy zaczęli tańczyć. Kości trzaskały, duchy krążyły w wirze walca. Jedna mumia rozwinęła się zbyt szybko i impentem wpadła w kominek. Nikt nie zareagował, to i tak była egipska prowincja.

Eleonora zatrzymała sie przy Zenonie, który rozmawiał z własną nogą, trzymaną jak psa na smyczy.

- Zrobiłeś dziś postęp, Zenonie.

- Zaczynam się rozkładać towarzysko.

- To najważniejsze. Przynależność. Styl. I zanik zapachu człowieczeństwa.

O północy rozpoczęto rzucanie zębami w kotlet dusz. Kto trafił, miał życzenie. Zenon nie trafił ani razu, ale i tak życzył sobie, by został zaproszony ponownie.

Bo nie ma nic gorszego niż bycie martwym i niewidzialnym.

A ,,Bankiet dla Wyjątkowo Nieżyjących'' nie przyjmował byle trupa.

Zenon został do końca. Sprzątał talerze, które krzyczały, gdy dotykał ich zbyt gwałtownie. Pomagał zwinąć duchowy obrus, który co chwilę znikał i pojawał się z powrotem. Odprowadził Jednorękiego Bandytę do szatni, bo ten nie mógł sam sobie zapiąć płaszcza

(brak guzików był akurat najmniejszym problemem).

Na końcu został sam. Tylko Eleonora, która siedziała przy świeczniku zrobinym z ud

i poglądów. Cisza rozgościła się w sali jak szacunek do umarłych.

- Zastanawiałem się - powiedział cicho Zenon, grzebiąc w kieszeni, gdzie miał kiedyś telefon - czy to wszystko nie wygląda trochę jak... życie?

Eleonora podniosła pustą filiżankę (wypełnioną melancholią) i spojrzała przez nią na Zenona jak przez lunetę.

- Oczywiście, że wygląda. Ale z lepszym oświetleniem i bez tej całej żenującej nadziei.

Zapadła martwa cisza jak oni wszyscy.

- Dziękuję za zaproszenie. Myślę, że wrócę. Ale... czy muszę dalej udawać, że nie pamiętam życia?

Eleonora uśmiechnęła się, albo to po prostu skurcz twarzy spowodowany wietrzejącymi więzadłami.

- Nie musisz. W końcu wszyscy jesteśmy właśnie dlatego, że pamiętamy. Tylko robimy to lepiej. Z klasą. Z dynstansem. Z gniciem.

Zenon odwrócił się i powoli wyszedł z sali. Jego cień został jeszcze chwilę przy stole grzebiąc w zimnym talerzu pustki.

Na zewnątrz noc była jak welon wdowy, ciężka, niemodna, ale z jakimś nieznośnie eleganckim smutkiem. Wiatr pachniał wspomnieniami. Księżyc przypominał o nieodebranych wiadomości od życia.

Zenon rozejrzał się po cmentarzu. Tu leżeli ci, którzy nie mieli siły powitać się nawet jako upiory. Ci, którzy umarli poważnie. Bez bankietów. Bez ironii.

Poczuł, jak zaczyna go obejmować chłód świadomości, że po śmierci nie kończy się śmieszność egzystencji. Ona po prostu zmienia scenografię. A konwenanse? One przetrwają wszystko. Nawet wieczność.

I wtedy zrozumiał. Śmierć nie wzywa. Ona zmienia tylko garderobę.

I kto wie, może to dobrze, że nawet trup musi się postarać, by zasłużyć na swoje miejsce przy stole. Zenon poprawił bransoletkę z SOR-u, uniósł głowę i zniknął w ciemności.

Z tyłu rozległ się skrzypiący głos Eleonory.

- Zenonie! A pamiętaj - jeśli chcesz być kimś w śmierci... nidy nie umieraj całkiem.

Średnia ocena: 3.8  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (2)

  • przemastt 4 miesiące temu
    Ciekawy pomysł :)
  • sigma53 4 miesiące temu
    Fascynujące. c.d.n.???

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania