Basen

Najpierw szły nogi, potem wielki brzuch, na samym końcu głowa, z jej perspektywy patrząc. Wszystko ociekało wilgocią. Cała reszta to detale: płyn z bąbelkami tu, płyn słony tam, rzędy porcelanowych płytek… drewniane leżaki, zielone źdźbła trawy, kolorowe ręczniki… rzeczowniki i przymiotniki. Jakieś przedmioty. Kształty, kolory – każdy widzi to, co chce.

Każdy skupia się na czym innym. Ktoś powiedziałby, że lepszy tu byłby trawnik. Ktoś rzekłby, że do niedawna jeszcze był. Przed chwilą!

A teraz jest to i choć pachnie nowością, wygląda jakby było tu od zawsze. Albo na odwrót. Tak to już jest z kurortami. Wszystko i nic. Zmiany, zmiany, zmiany. Wszechobecna wilgoć i ciepło w nieuchwytnie zmiennych proporcjach. Słodko. Ostro. Słono.

– Można? – spytał siedzącej kobiety. – Tak sama tu jesteś, nie przeszkadzam?

Ona miała stopy gładkie. On włochate. Ona siedziała. On stał. Ona była pożądanego kształtu. On był popularnego kształtu. Ona nie zwracała uwagi na pieniądze. On miał ich mnóstwo. Ona zasłaniała twarz, a jemu to nie przeszkadzało. Inne rzeczy się liczyły. Choć niewypowiedziane, było czuć w powietrzu słowa: głód, smak, pragnienie... pożądanie.

Wskazała ręką pobliski otwór pełen płynu, którego zdawało się przybierać. Tak to już jest w takich sytuacjach, że wilgoci raz jest więcej, raz mniej. Płyn się przemieszcza, mimo że brzegi pozostają niezmienne. Dno się nie rusza, nie zmienia się też rozmiar… a jednak płyn pozostaje w ruchu. Taka jego charakterystyka, można powiedzieć.

Mężczyzna stał i przyglądał się hipnotyzującemu w promieniach słońca otworowi z wilgocią, który każdemu, jak na to spojrzeć w ten sposób, inaczej się kojarzy. Każdy chciałby widzieć inny basen, otwór, nie-metaforycznie mówiąc. Jeden dusi się na pełnym morzu, inny żegluje w wannie. Inaczej chciałby zaznać relaksu, zakosztować przyjemności, poczuć się objętym całkowicie, poruszać się trochę, odbić raz czy dwa. Może też zrobić salto z drabinki. I skonczyć, wyjść, bo wszystkiego musi być kres, żeby mógł być i początek. Niekoniecznie tak samo, jak wszedł. W innym stanie. Zmęczony, mokry, sflaczały od wysiłku. Są nienasycone początki, pragnienie zakosztowania nowości – i jest syte rozleniwienie, spokój i cisza. To, co w międzyczasie, pomińmy milczeniem. Każdy przeżywa to po swojemu.

On patrzył na jej biodra. Na łuk pleców. Na niebieski kostium kąpielowy, z którego chciałby ją wyswobodzić. Przemykał wzrokiem po jej uszach – małych, oczach – zielonych, jasnokasztanowych włosach – lekko falowanych. Po jej bladej skórze, wręcz białej. Po nogach, którymi beztrosko machała tuż, tuż od mokrej powierzchni. Wystarczyłoby jedno czy dwa muśnięcia, żeby rozchlapać tę wilgoć po nogach, albo i całej okolicy.

– Och – powiedział On. – Trzeba wreszcie… wiesz. – Zwrócił się do niej. – Miałabyś ochotę na drinka?

Nie widział tego, czy uśmiecha się czy nie. Ale potrafił poznać, czy uśmiechnęła się oczami. W tej chwili, jego zdaniem, uśmiechnęła się zachęcająco. Chciał tak myśleć, a i nic nie stało na przeszkodzie.

– Poczekasz? Muszę wskoczyć choć na pięć sekund, dłużej nie wytrzymam! Poczekasz? – powtórzył.

Potwierdziła skinieniem głowy.

Bez dalszych rozmów i wyjaśnień rzucił pasiasty ręcznik obok niej i skoczył, głową naprzód. By orzeźwić się, przełamać rękami, potem głową tę niezmąconą taflę, zamłócić rękami i nogami i poczuć odświeżenie wynikające z całkowitej zmiany otoczenia, temperatury i pozycji.

Gdy już był w płynie, odsunęła rękę i okazało się, że nie ma ust. To znaczy miała, ma, ale nie w tradycyjnym ujęciu. Ściany otworu błyskawicznie pochłonęły mężczyznę, porcelanowe płytki znikły, zazębiając się kilka razy, pojawiła się krew i mężczyzna zniknął. Szybko, cicho i bezboleśnie. Może coś trzasnęło, mlasnęło, ale szybko, krótko i to by było na tyle. Westchnęła.

Był mężczyzna... nie było mężczyzny.

Magia.

 

Kobieta przełknęła ślinę, zatrzepotała rzęsami. Zrobiła wdzięczne "apsik", a gdy uniosła głowę, znów był trawnik. Nie było już wilgoci, porcelanowych prostokącików… to znaczy były, ale już z powrotem w ustach. Tych tradycyjnie zwanych wargach, ulokowanych na twarzy. Tak zwyczajnie.

Gdy wstała, po mężczyźnie pozostał tylko ręcznik z zawijasowatym monogramem w rogu. BA. Wzięła go ze sobą zdecydowanym ruchem. Wiedziała, że się przyda.

 

Urodziła synka. Najpierw wyszła głowa, potem brzuch, a na końcu stopy. Uśmiechnęła się. Starła krew ręcznikiem – proszę, jak się przydał.

– Nie znałam twojego imienia – powiedziała do owiniętego pasiastym ręcznikiem nieboraczka.

Gdy się uśmiechnęła, on też się uśmiechnął. Imię mogło poczekać. Były ważniejsze sprawy. Jej ciało było gotowe. On też.

– Ba – czknął potem malec, odsuwając się od jej piersi. Wkrotce zapadł w błogi sen.

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (4)

  • Marian 26.09.2020
    Od dzisiaj będę unikać basenów.
  • Okropny 26.09.2020
    Jest to jakiś sposób na przetrwanie
  • Domenico Perché 06.01.2022
    Fajny pomysł z tym basenem.

    Raz czytałem o jakimś UFO, który przybierał kształt skrzynki na listy i pożerał ludzi, ale Twoje zdecydowanie lepsze i bardziej rozwinięte.
  • Okropny 06.01.2022
    Dzięki! Nie pamiętałem tego tekstu wcale, super że mi go przypomniałeś :) dzięki i za komentarz :)

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania