Baśń o Lesławie Sezon 1 Odcinek 1

Dawno, dawno temu, w opolskiej krainie toczyła się odwieczna walka pomiędzy dobrem i złem. Z jednej strony mieliśmy okrutną Schizofilię, mieszkającą w ogromnym pałacu na szczycie Świętojańskiej góry, z drugiej zaś zakon Wolmanda, którego początki giną w mroku zapomnienia.

Niegdyś wielki zakon lata świetności dawno miał za sobą, a nieliczni jego członkowie przepełnieni strachem, zamknęli się w murach starego zamku znajdującego się w środku puszczy i tam starali się dożyć ostatnich dni. Nie mieli nadziei na pokonanie Schizofili, a ostatnia bitwa stoczona nieco ponad dziesięć lat temu, niepotrzebnie tylko sprowadziła na mieszkańców płacz i krew. Od tego też czasu słońce na dobre zniknęło za chmurami, sprowadzając głód i nędzę. Jedyna nadzieja pozostawała w modlitwie i to właśnie robił Henryk. Starał się przebłagać Światowida i prosił o ratunek dla niego i ludzi tu mieszkających. Niestety na próżno. Wyglądało na to, iż kraina została opuszczona przez słowiańskiego boga, a nieliczny lud został pozostawiony samemu sobie.

 

Ten dzień rozpoczął się tak samo, jak każdy inny. Słońce nie miało szansy przebić się przez ścianę chmur, a siąpiący deszcz potęgował odczucie zimna. Coś jednak się zmieniło. Pod olbrzymią bramą stał nikomu nieznany osobnik, w towarzystwie psycholca. Walił pięściami w bramę, a jego basowy głos przedzierał się przez grube mury.

– Otwórzcie bracia – krzyczał. – Wpuście słynnego Lesława z jego sługą Ksawką.

– Wpuście, wpuście – wrzeszczał psycholec, co pewien czas wydobywając z siebie groźne warknięcia.

 

Brama wciąż była zamknięta, a na murach nie pojawiła się żywa dusza. Nawet jedna! Nie znaczyło to jednak, że wołania obcych nie doszły do uszu dziesięciu czarodziejów. Słyszeli intruzów, ale ich serca wypełniał strach i woleli przedyskutować zaistniałą sytuację, zanim podejmą jakąkolwiek decyzję. Zwołali zebranie w sali narad, usiedli przy wielkim trójkątnym stole, zmówili błagalną modlitwę do Światowida i rozpoczęli obrady.

– Dlaczego ta narada, chyba nie muszę tłumaczyć. – Zaczął Henryk i zakaszlał. – Przed bramą pojawiło się dwóch intruzów i musimy zdecydować czy ich wpuścić, czy też wygonić.

Henryk miał wyraźne problemy z mową, co zresztą nie było niezwykłe, biorąc pod uwagę jego podeszły wiek. Był najstarszy wśród zgromadzonych i tak też wyglądał. Długa siwa broda oraz jeszcze dłuższy wąs tegoż samego koloru dodawał powagi, jednak wyraźnie wskazywał, iż zbliża się on do końca ziemskiej wędrówki. Mimo wiekowości umysł miał względnie jasny, co bardzo cenili pozostali czarodzieje nie tak lotni jak ich przywódca. Nie przeszkadzało im to jednak zażarcie z nim dyskutować i wypowiadać odmienne osądy.

– Henryku, gwoli ścisłości – pierwszy zabrał głos najmłodszy, ale także wiekowy Zygmunt. – Jest jeden intruz i psychol. Przecież, nie będziemy marny żywot psycholca przyrównywać do człowieka! To coś, niewiele większe od krasnala, o manierach podlejszych od trolla, nie można nazwać intruzem. A ten drugi też ledwo na człowieka wygląda. Co prawda młody, ale w takich łachach, że od patrzenia czuję smród unoszący się wokół niego.

– Myśl jak chcesz. – Przerwał mu Henryk. – Pytanie jest jasne, czy mogą wejść, czy też ich wyganiamy?

–Wygonić w diabły. Nieszczęście jedynie przyniosą. – Jak zwykle pewny siebie Tadeusz wyraził swoje zdanie i usiadł zadowolony.

 

Znając charaktery magów, można było z góry założyć, że dyskusja będzie długa i żwawa, poruszająca tematy istotne jak i nieistotne, zakończy się remisowym głosowaniem, a ostatecznie rozstrzygnie głos najstarszego z nich. Tak było zazwyczaj i tak byłoby i teraz, gdyby nie. No właśnie, gdyby.

– I co myślisz Ksawko, jest sens czekać, aż staruszki otworzą nam bramę?

– Nie warto, nie warto – odpowiedział i tradycyjne zawarczał. – Mała sztuczka się przyda – pisnął i podskoczył z uciechy, a za nim podskoczyły jego długie uszy.

– Tak też myślałem. – Uśmiechnął się Lesław i wypowiedział zaklęcie.– Locus per ostium opens.

W drzwiach pojawiła się biała iskrząca się plama, w którą śmiało wkroczyli. Zaraz po ich przejściu, przejście zniknęło, a oni znaleźli się na ogromnym zabłoconym placu, gdzie próżno było szukać jakiejkolwiek rośliny.

– Lenie śmierdzące – szepnął Lesław. – Żarcie wyczarowują i nie chce im się zadbać o rośliny.

– Śmierdziele – warknął psycholec.– Paskudy chamskie – dodał.

– Dobra Ksawka. – Lesław zmienił temat. – Sprawdzimy twój węch. Poszukaj ich.

– Wywęszę staruchów. Wywęszę śmierdzieli.

 

I tak oto Ksawka nie szedł już na dwóch nogach, a na czworakach, nisko ziemi trzymając długi, czerwony nos. Uszy postawił po sobie i tak człapał, będąc na placu jedyną zielenią. Właściwie nie on, tylko jego zielone ubranie. I tak obeszli plac, otworzyli duże dębowe drzwi, weszli do środka budynku, wspinali się po schodach i kluczyli po olbrzymim zamczysku. Co pewien czas psycholec warknięciem dodawał sobie otuchy, stawał na dwóch nogach, nadstawiał uszu i szedł w sobie tylko znanym kierunku.

– Ksawko słyszę ich. Nie musisz dalej węszyć. – Lesław szturchnął psycholca, który momentalnie stanął na dwóch nogach.

– Ksawka dobrze węszył. Dobrze – szepnął psycholec.

Musiał się dowartościować, chociaż zdawał sobie sprawę, że tym razem raczej nie najlepiej się spisał. W końcu stali na wprost pomieszczenia, z którego dobywające się zapachy mogły świadczyć jedynie o jednym, znajdowali się na wprost kibla czarodziejów. W niecały tydzień, popełnił drugą, znaczącą wpadkę. Pierwszą było nieopatrzne ugryzienie Lesława, co jednak miało pozytywny skutek, gdyż zapoczątkowało międzygatunkową przyjaźń. Czasami w jego głowie pojawiały się głosy, że jest w pewien sposób zniewolony, ale on nie dawał im wiary. Lesław był jego pierwszym człowieczym przyjacielem.

 

Tymczasem Lesław pociągnął za ucho psycholca i po kilkudziesięciu krokach stanęli przed masywnymi, dębowymi drzwiami, chwycił mosiężną klamkę, nacisnął ją i z całych sił popchnął drzwi. Te przeraźliwie skrzypnęły i z hukiem zatrzymały się na ścianie.

– Jak tam czarodzieje, decyzja podjęta? – zaśmiał się Lesław. – Otwieracie bramę, czy też wypędzacie nas w diabły?

– Wypędzają w diabły, w diabły – warknął Ksawek.

– Ale jak? Skąd wy tutaj? My tu obradujemy! To bezczelność! – Henryk aż się zapowietrzył z oburzenia. – Bez zaproszenia wtargnęliście do zamczyska, to włamanie! – Trząsł mu się głos, a reszta kompanów głośno mu przytakiwała.

– Skandal!

– Chamstwo!

– Silentium – Lesław wyszeptał zaklęcie i przez chwilę zapanowała cisza. – Przysłał mnie Wolmand. – I dodał szeptem. – Summo silentio

– Przecież on dawno nie żyje! Kłamiesz! – Najbardziej wyrywny Zygmunt, chciał natychmiast zakończyć rozmowę. – Wynoście się! – krzyknął, zapominając, iż przecież jego zdaniem jest tylko jeden intruz.

– Wolmand mówił, że jest tu was dziesięciu dziadków, a powinno być dziesięciu mężczyzn w sile wieku. – Stwierdzenie to wyraźnie nie podobało się czarodziejom, jednak Lesław nie pozwolił sobie przerwać. Uniósł rękę, wstrzymując reakcję czarodziejów. – Mówił też, że zgnuśnieliście, wasza pamięć jest w strzępach i nie zależy wam już na ludziach, że ich opuściliście. Mnie to jednak nie obchodzi, co tu robicie, tylko dlaczego tak się boicie? Wolmand przekazał mi, że mogę znaleźć tutaj czarodziejską wodę przyniesioną z rajskiej jaskini. Tej jaskini, która od wielu lat jest pilnowana przez popaprańców Schizofili.

– Nie mamy świętej wody. Kto by zresztą odważył się na walkę z łysymi, krwiożerczymi wilkami – odpowiedział Henryk. – Zresztą, co ona może ci dać?

– Zagładę Schizofili może dać, szanowni czarodzieje – odpowiedział i zmienił temat. – Ja za to jednemu z Was przywrócę pamięć.

– Pamięć, to my mamy dobrą – oburzył się Henryk. – Mimo sędziwego już wieku. – Dodał z nieukrywaną satysfakcją.

– Tak sędziwego – zaśmiał się Lesław. – A wiecie, czym jest "łza otchłani"?

– On nas niepotrzebnie zagaduje! – krzyknął Zygmunt. – Wynoś się ty i te twoje ścierwo!

– Wynoście się – zakrzyknęli pozostali czarodzieje.

– Ścierwa dziadowskie – pisnął Ksawik i zawarczał na staruszków.

– Henryku, mam jedyną pozostającą na świecie "łzę otchłani". – Lesław nie przejmował się wciąż krzyczącymi magami i kontynuował przemowę, ściszając głos. – To jest mój dar dla ciebie i zarazem realizacja ostatniej woli Wolmanda. Ten cenny skarb, jedyny i ostatni jest przeznaczony dla ciebie i tylko ciebie. – Lesław wygrzebał z szat małą niebieską kapsułkę, podszedł do Henryka i podał mu ją. – Wyjdę natychmiast po tym, jak ją spożyjesz.

– Łże! – Wzburzony Zygmunt wrzasnął i dodał. – Chce cię otruć!

– Zygmuncie! – Henryk podniósł rękę, gestem wskazując jego miejsce. – Powinieneś się ucieszyć, gdyby to coś mnie zabiło. To w końcu ty chciałbyś przejąć władzę w zakonie. – Czarodziej nie czekając na reakcję pozostałych, włożył kapsułkę do ust i ją połknął.

Nie minęła chwila, a jego twarz przybrała zielonkawy kolor, a on sam przysiadł na krześle i zaczął z trudem walczyć o oddech. Jego oczy, dotychczas matowe, rozjaśniły się i stały się błękitne niczym bezchmurne letnie niebo. Tego jednak nie widzieli czarodzieje, tylko z przerażeniem patrzyli na konającego Henryka.

– Tak bezczelnie zabić czarodzieja w jego własnej siedzibie? – Do tej pory milczący Tadeusz krzyknął i wypowiedział zaklęcie. – Ne manere frigus eo. - Żadnego efektu. – Carnem mors est. - I nic. – Mors est animae! – Bezskutecznie.

 

Żadne z uśmiercających zaklęć nie miało mocy nad Lesławem. Nie zwracał uwagi na Tadeusza, nie interesowali go też pozostali czarodzieje miotający zaklęciami, rzucającymi kulami ognistymi i soplami lodu. Przyglądał się metamorfozie Henryka. Nie miał on już trudności w oddychaniu, na policzkach pojawiły się rumieńce, broda i wąs stały się czarne, a ciało na powrót stało się młode.

– Na Światowida! – krzyknął. – W czymże byliśmy? Dlaczego nic nie pamiętaliśmy!

W komnacie słychać było jedynie słowa Henryka, reszta zaś zamarła nie mogąc uwierzyć w przemianę czarodzieja.

– Dziękuję ci Lesławie – powiedział. – Wielki ciężar dałeś na moje barki. Patrząc na moich przyjaciół, widzę jak okrutnie postąpiła Schizofilia.

– Szatańskie sztuczki – niepewnie burknął Tadeusz. – Przecież nic nam nie jest – wystękał zdezorientowany.

– Tylu wśród nas błaznów, a ja największy. Pamięć zabrana, młodość skradziona, godność stracona. To się z nami stało, a my nawet tego nie wiedzieliśmy. Wy jeszcze nie wiecie – powiedział do nic nierozumiejących towarzyszy i zwrócił się do Lesława. – I ciebie znam młodzieńcze.

– Nie wydaje mi się – rzekł Lesław. – Dwadzieścia lat mam, a ty chyba z czterdzieści, więc raczej nie spotkaliśmy się.

– Znam cię z zapomnianej legendy opowiadanej niegdyś przez matkę, a ona znała ją od babki i tak ta opowieść jest w naszej rodzinie od pokoleń. Nie wiedziałem jednak, że ja jestem legendarnym Henrykiem. Moje przekleństwo i przeznaczenie. – W oczach Henryka pojawiły się łzy.

– Nie rozumiem. – Tym razem Lesław nic nie rozumiał.

– Nieważne młodzieńcze. Chodźmy po świętą wodę. Wiem jak zniszczyć Schizofilię. – I po chwili milczenia dodał. – Teraz już wiem. Nie mamy czasu do stracenia. – Wziął głęboki oddech i zwrócił się do czarodziejów. – A wam drodzy towarzysze zacytuję część przepowiedni. "W czarną bezchmurną noc, w ukrytym blasku księżyca, zła królowa traci niezwyciężoną moc i równa się śmiertelnikom. Niech nie zwiedzie was słabość ta, gdy piękno jej w pełni zakwita, a jej kobiecy blask, otumania niejednego z was. Nie bój się wtedy pojmać czarownicę złą i mimo jej szczerych łez, pobłogosław głowę jej, podziemną rajską wodą."

– To przecież nic nie znaczy. – Tadeusz tak jak i reszta czarodziejów nie rozumiała słów. Wciąż niczego nie rozumieli, otumanieni przez rzucony na nich czar.

– Dla was nic nie znaczy. – Zniechęcony Henryk machnął ręką. – Ja idę z nimi, a wy módlcie się za moje powodzenie.

– Ale jak? – wyjąkał zazwyczaj wygadany Zygmunt.

– Jak zwykle. Przecież znacie modlitwy do Światowida – odpowiedział i zwrócił się do Lesława. – Chodźmy już, czas nie jest naszym sprzymierzeńcem.

– Idziemy, idziemy – wysapał Ksawka, ostatni raz warknął na czarodziei i dodał. – Do zobaczenia plugawce.

Średnia ocena: 3.3  Głosów: 7

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (7)

  • Józef Kemilk 11.01.2021
    Adminie, czy dałoby się zlikwidować możliwość posiadania kilku kont. Romumiem, że takie osoby mogą mieć problemy ze sobą, ale od tego są specjaliści.
  • Violet 11.01.2021
    Przeczytam później. Średnią podniosłam.
    Pozdrawiam
  • Józef Kemilk 11.01.2021
    Dzięki?
  • laura123 11.01.2021
    Zostawiam 5
  • Józef Kemilk 11.01.2021
    Dzięki
  • Przykro mi, ale mimo całej mojej sympatii do twojej twórczości, nie mogę tego pochwalić, i zapewne nie będę czytał dalszych części. Tą z właściwie "przekartkowałem". Dla mnie tutaj i treść i forma (bardzo ogólnikowy sposób opisania świata na szybko) jest bajką dla "dorosłych". Pozdrawiam
  • Józef Kemilk 11.01.2021
    Spoko Marku, nie wszystko musi się podobać.
    Pozdrawiam

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania