Baster
Rozmawiali ze sobą jak równy z równym najwyżej pięć, czy sześć razy przez ostatnie osiem lat. Ich spotkania były zawsze przypadkowe i nieplanowane, ale owocne dla obu stron. Jeden z nich młodszy, już na pierwszy rzut oka wydawał się bardziej obyty towarzyszko i wykształcony od tego drugiego. Zawsze ubrany w modny drogi garnitur, przy tym niezwykle elokwentny, zadawał jako pierwszy pytania odzianemu w znoszone ubrania. Dotyczyły one dla niego spraw przyziemnych i odmiennych, z jakimi borykał się na co dzień. Starał się, by nie była to zwykła pogawędka, która nie przynosi niczego pożytecznego, niczym u sąsiadek gadających pod bramą kamienicy. Dostosowywał się do poziomu rozmówcy i omawiał sposoby usunięcia usterek albo przeprowadzenia remontu. Następnie umiejętnie przeobrażał dyskusję w rodzaj debaty i na koniec zapoznawał ze swoimi osiągnięciami w pracy naukowej. Zwyczajna pogaducha wywoływała u fizycznego zainteresowanie i chęć pogłębienia wiedzy oraz spojrzenie na omawiany temat z innej perspektywy. Prawdopodobnie dlatego, że jego rozmówca nie dawał po sobie poznać wyższości ludzi nauki nad klasą robotniczą.
Ostatnia wymiana zdań sprzed przynajmniej dwóch lat zaniepokoiła starszego z mężczyzn, który niczym specjalnym się nie wyróżniał ze społeczeństwa. Chciał podobnie jak inni mieć dobrą pracę, nieźle zarabiać, być zdrowym, nie martwić się o przyszłość i dożyć do emerytury. Tylko z każdym rokiem i przy kolejnej rozmowie miał większą świadomość, że żadne z pragnień nie zależy tylko od niego. Jego byt składał się z serii przypadków mogących w każdej chwili wywrócić mały poukładany z mozołem świat do góry nogami i przewlec jego byt na lewą stronę. Kiedyś jako dziecko podczas transformacji, przeżył coś takiego i nigdy nie chciał, żeby to ponownie się wydarzyło.
Podczas wcześniejszej pogawędki pierwszy raz przestraszył się nie na żarty. Jego obawy o przyszłość, wzbudziła niepozorna informacja o planach naukowca i jego zespołu. Przez kilka tygodni niczego więcej nie dowiedział się z Internetu, jakby coś takiego nie istniało. Podobnie było z powszechnie dostępnymi publikacjami naukowymi. Zapamiętanych kilka zdań uświadomiło mu, że rozwój technologii nie zawsze zmierza w dobrym kierunku dla człowieka. Prawdopodobnie dlatego, że najbogatsza i z tego powodu najbardziej wpływowa cześć ludzkości, postanowiła zmniejszyć populację Ziemi, o najmniej przydatnych, czyli ubogich. Obecnie niewiele więcej mogli uzyskać władzy nad masami, od tej jaką już mieli. Wszystkie ich zachcianki, plany były niezwłocznie i bez sprzeciwu przez dobrze opłaconych służących realizowane, a oni sami trzymali się w cieniu, zasłonięci ustawami o ochronie danych.
Mógł być jak inni, nic nie widzieć, nie słyszeć i milczeć, lecz niczego by to nie zmieniło, podobnie jak jego osamotniony krzyk rozpaczy. Maszynę zagłady dawno wpuszczono w ruch, niczym walec niszczyła kolejne szczęśliwe życia, przy tym stale się doskonaląc.
Lęk przez niego tłumiony, niczym mroczna zjawa pomimo wysiłku opanował podświadomość i stale narastał, ponieważ ponura wizja, jaką kiedyś usłyszał, zaczynała się sprawdzać. Kolejne epidemie wirusów, a każda kolejna bardziej niszczycielska osaczała ludzkość. Niezmiennie pandemiom towarzyszyły reportaże od dziennikarzy śledczych, tropiących laboratoria, gdzie tworzono nowe i ulepszano stare wirusy. Tam cząsteczki organiczne zbudowane z białek i kwasów nukleinowych miały zmieniany materiał genetyczny w postaci RNA lub DNA. Proces mocno skomplikowany, ponieważ wirusy wykazują cechy zarówno komórkowych organizmów żywych, jak i materii nieożywionej. Laboranci i ich mocodawcy doskonale wiedzą, że najbardziej niebezpieczne wirusy uszkadzają nabłonek w pęcherzykach płucnych, albo potrafią zaatakować wątrobę, lub wyściółkę przewodu pokarmowego. Idealnym produktem będzie ten, co połączy wszystkie właściwości. Wirusów do badań nie brakowało, ponieważ topniejące lodowce w wyniku zmian klimatycznych uwalniały, uwięzione w grubej warstwie lodu przez tysiące lat.
Prawie zawsze niedaleko ośrodka badań są miejsca, od jakich rozpoczynają się ogniska chorobowe, jest ich wiele, a to nie napawała optymizmem. Narastająca świadomość i rodzące się pytania - po co i kto wywołał pandemię? - podsyca stale przyczajony strach i zwiastuje kolejne pojawienie się symptomów czyhających na szczęśliwe życie.
Niedługo po następcy koronawirusa będzie - kołatało mu w głowie - jedno słowo „xenoboty”. Mocna nazwa dla czegoś stworzonego sztucznie z komórek embrionalnych wielkości jednego milimetra. Początek jak zawsze wygląda skromnie, lecz pełnego rozwoju, a zwłaszcza zakończenia nikt nie dostrzegał.
Miękkie bryłki o różnych kształtach przypominających najczęściej fasolkę, cieciorkę, przemieszczały się stale, bez określonego celu. Korzystały jedynie z energii zmagazynowanej w komórkach. Początkowo zapas energii wystarczał na tydzień, lecz pod wpływem kolejnych modyfikacji stale się zwiększał. Pierwsze narodziny niewielkich organizmów żywych odbyły się bardzo dawno i powstały z prekursorów dwóch typów komórek. Jednym były skóry, a drugim serca, ponieważ miały zdolność do regularnego kurczenia się i rozkurczania. Zbudował je superkomputer, wtedy jeszcze sterowany ręką człowieka, albo jemu tylko tak się wydawało. Podczas tworzenia nadawał właściwości xenebotom, posługując się algorytmem ewolucyjnym. Tworzył setki kombinacji z różnych typów komórek. Naukowcy zadowoleni z wyników prób wyobrażali sobie szereg zastosowań dla wynalezionych przez siebie biologicznych robotów. Zanim upewnili się do ich przydatności dla człowieka i niezaszkodzenia mu, już projektowali zdolne do wykrywania substancji toksycznych i radioaktywnych. Dość szybko stworzono do rozkładania i oczyszczania wody w oceanach z mikroplastiku. Miało być tak pięknie z ich całkowitą biodegradalnością, zdolnością do samoorganizacji i synchronizacji. W przypadku uszkodzenia mogły się same naprawić i dalej realizować wyznaczone cele. Najważniejszym zapewnieniem nieszkodliwości dla ludzi był określony czas ich funkcjonowania, po którym obumierały i ulegały szybkiemu rozpadowi.
Tylko coś nieprzewidywalnego albo planowanego się stało za sprawą ich zdolności regeneracyjnych i możliwości namnażania. Niedługo po powstaniu pierwszych aplikacji medycznych wykorzystujących roboty stworzone z komórek macierzystych pacjenta. Próby z czyszczeniem tętnic z blaszki miażdżycowej, wyszukiwanie ognisk stanów zapalnych i raka przebiegały sprawnie, do czasu ich zbuntowania albo wykorzystania jako broń biologiczną.
Komórki, które posłużyły do stworzenia xenobotów przeznaczonych do czyszczenia oceanów, jezior i rzek z plastiku, zamiast obumierać podobnie jak zdrowe, zaczęły się jako pierwsze buntować i narastały w sposób niekontrolowany. Zjawisko było niezwykle podobne i przypominało powstawanie złośliwego nowotworu. Tylko nie istniała żadna możliwość naświetlania i hemoterapii, a zagrożenie dotyczyło powoli całego życia na Ziemi. Powstawały nowe stwory, znacznie większe od nieszkodliwych milimetrowych drobinek i najbardziej zabójcze mikronowe. Stworki zaczęły się bronić nie tylko przed rybami, które włączyły biologiczne roboty do swojego menu, lecz wszystkich konsumentów i ich siedliska. Niszczyły z niespotykaną wcześniej w przyrodzie determinacją, korzystających z otwartych zbiorników wodnych, jakie zasiedliły.
Komentarze (1)
Pozdrawiam Bastera
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania