Bestia

Opowiadanie numer osiem ;)

 

~ Bestia ~

 

~ Przemiana ~

 

>>Dobry Boże! Dlaczego mnie to spotkało?! Czym sobie na to zasłużyłem?!<<

Potworny ból trawił moje trzewia... gardło palił żywy ogień, a gdyby tego jeszcze było mało, ci oprawcy z piekła rodem pozostawili mnie samemu sobie!

Kolejna fala bólu przerwała moje rozmyślania, wyrywając z ust skowyt.

Nie mogąc już dalej iść, zwinąłem się w jakiś krzakach. Każdy dźwięk wydawał się eksplodować w mojej głowie, a najgorszy był ten szum i miarowe bicie.

Ze wszystkich sił próbowałem zmusić skołowany mózg do racjonalnego myślenia. Już drugi dzień tułałem się po lesie tylko, że teraz nie mając już siły, robiłem to na czworaka.

>>Zwierzęta chodzą na czworaka!<<- pomyślałem ze złością.

To oni zrobili ze mnie bestię! Skazali na taki los!

Nowe uderzenie bólu prawie odebrało mi zmysły.

 

Nie wiem jak długo tak leżałem w otępieniu błagając by tortury skończyły się, ale nagle wszystko ucichło.

Ostrożnie rozglądnąłem się.

Co się stało z moimi oczami? Nagle otaczający krajobraz nabrał niespotykanej ostrości. Kakofonia dźwięków nabrała sensu... Szelest mrówek w trawie... zając przyczajony pod drzewem... miarowy tupot konia i cicho nucona melodia.

Czym bardziej moje zmysły nabierały ostrości, a ciało spokoju, tym bardziej zaczynałem się bać.

Dźwięk jeszcze daleki, ale zapach czułem wyraźnie... słodki.

Usiadłem pod drzewem i oparłem się.

Czekałem.

 

-Jasny gwint! Człowieku! Co ci się stało?!

Głos mężczyzny brzmiał grubo i świszcząco. Moje uszy aż „zwinęły” się w proteście.

-Napadli mnie.- wychrypiałem i omal nie parsknąłem śmiechem. Mój głos przypominał w tej chwili stare, zardzewiałe wrota!

-Miasteczko jest niedaleko stąd.- powiedział mężczyzna zsiadając z konia.- Chodź biedaku, pomogę ci się tam dostać.

Wreszcie podniosłem na niego wzrok.

Był wysoki, nawet bardzo. Ubrany w skórzane leginsy, bluzę... z ciekawością popatrzyłem na dużą futrzaną czapkę z pręgowanym ogonem. Miałem przed sobą najzwyklejszego trapera.

Coś w moim wyglądzie musiało go zaniepokoić, bo niepewnie cofnął się i sięgnął ręką do pasa. W jego dłoni błysnął nóż. Duży, myśliwski...

-Co jest z tobą człowieku?

Uśmiechnąłem się. W jego głosie wibrował strach. Kątem oka zauważyłem jak koń spina się i ucieka. Mężczyzna też to zauważył, odwrócił się i... to był jego błąd.

Jednym skokiem dopadłem do niego, ale siła i szybkość z jaką to zrobiłem, potoczyła nas dobre piętnaście metrów.

Nieważne.

Bronił się. Zniecierpliwiony, kolanem unieruchomiłem mu nogi, a ręką przytrzymałem nadgarstki. Trzask łamanych kości i przeraźliwy skowyt trapera, nieprzyjemnie zakuły mnie w uszy.

Ciepłe, słodkie, wręcz hipnotyczne. Czym więcej piłem tym większa była moja ekstaza. Czułem jak w każdą komórkę mojego ciała wstępuje nowa moc. Przerażająca moc.

Zniknął gdzieś z głowy dręczący szum, potworny ból rozrywający mięśnie i ścięgna... obolałe gardło... Nie. Już nie obolałe tylko cudownie gładkie.

 

Kiedy przestałem cierpieć przyszedł czas na wyrzuty sumienia. Z rozpaczą popatrzyłem na ciało trapera. Gdyby nie przerażony wyraz twarzy, można by sądzić, że śpi.

Byłem piekielną bestią i właśnie pozbawiłem człowieka życia!

Z mojej przeklętej paszczy wydobył się przeraźliwy skowyt. Byłem tak oszalały z rozpaczy, że zanim się opamiętałem wyrwałem z korzeniami trzy drzewa.

Z przerażeniem patrzyłem na efekt mojej furii.

-Dlaczego ja!!!- zawyłem patrząc w niebo.

 

Gdy przyszło opamiętanie zbliżał się wieczór. Nie mogłem tutaj zostać... Szlochając niczym małe dziecko, przeszukałem wszystkie kieszenie martwego mężczyzny. Czułem przez to do siebie odrazę, ale nie mogłem inaczej.

Rozżalony patrzyłem na „moje” łupy. Tabakierka, nóż, trzy samorodki i 150 dolarów.

Wykopanie grobu i pochowanie trapera nie zajęło mi zbyt dużo czasu. Teraz pozostawało mi tylko odszukać konia...

 

Idąc w stronę gdzie pobiegło zwierzę, analizowałem to co się wydarzyło.

>>To co się wydarzyło?! To co zrobiłem!!!<<- pomyślałem z wściekłością.

Jedno wiedziałem na pewno. Zamienili mnie w wampira.

Zemścili się na mnie... ale dlaczego?! To przecież nie ja zabiłem ich kompana! Fakt, że go wytopiłem, w końcu po to tu przyjechałem.

-Młody, zdolny naukowiec...- przedrzeźniałem sam siebie.

I na co mi się to zdało?!

Z żalem pomyślałem o rodzinie... już nigdy ich nie zobaczę. Dla tego świata umarłem.

 

Jeszcze nim zauważyłem konia, usłyszałem bicie jego serca i narastający szum.

Skoro do „życia” była mi potrzebna krew... to może polować na zwierzęta?

Na samą myśl o tym, że zabiłem człowieka robiło mi się niedobrze. Nikt nie ma prawa odbierać życia drugiemu człowiekowi!

-Tak. Będę polował na zwierzęta!- mruknąłem z przekonaniem.

 

Jeżeli sądziłem, że koń da mi się łatwo złapać, to... przeliczyłem się!

To cholerne stworzenie tylko wyczuło moją woń i szalało ze strachu. Mogłem go w każdej chwili złapać, ale to nie było wyjście. Był mi potrzebny wierzchowiec, więc musiałem tę oporną szkapę obłaskawić.

>>Cierpliwość...<<- właśnie zastanawiałem się, gdzie się podziała.

Czułem jak narasta we mnie złość i irytacja.

>>Tylko spokojnie.<<- sam siebie upominałem.

Wreszcie nad ranem udało mi się go zagonić w kanion skalny bez wyjścia.

-I co teraz rozlatana chabeto?- mruknąłem z satysfakcją.

Koń niecierpliwie przebierał kopytami, węszył i nadstawiał uszu. Był wystraszony, a jego sierść połyskiwała w pierwszych promieniach słońca. Ciężki, sapiący oddech zwierzęcia nasunął mi pewną myśl. U wylotu kanionu było źródełko...

Piętnaście sekund zajęło mi pobiegnięcie tam, napełnienie kapelusza wodą i powrót. Koń był tak „zaskoczony”, że chyba nawet nie poruszył się.

Bardzo powoli podszedłem do niego i położyłem na ziemi kapelusz. Chrapy zwierzęcia poruszały się nerwowo, a oczy wydawały wychodzić z orbit.

-Pij Zwiastun.- wyszeptałem najdelikatniej jak umiałem.

>>Zwiastun?<<- przeleciało mi przez głowę. Skąd mi to przyszło na myśl?

Ale ku mojej wielkiej uldze pragnienie zwyciężyło.

Czy go oswoiłem? Zapomnijcie!

Dopiero przed południem ta wredna imitacja konia dała się dotknąć!

W jukach przytroczonych do siodła znalazłem sznaucera, dwa pudełka amunicji, trochę żywności, rondel (który od razu wyrzuciłem), krzesiwo, zrolowaną derkę, jakieś cuchnące mazidło, brzytwę... już miałem ją wyrzucić...

-Wampiry się golą, czy nie?- wymruczałem niepewnie.

Jedno przeciągnięcie po szczecinie na brodzie i brzytwa wróciła na swoje miejsce.

W szmatce, pieczołowicie zawinięty, znalazłem kawałek gładko wypolerowanego metalu. Lusterko.

Niepewnie obracałem je w palcach... spojrzeć?

Nie do końca byłem przekonany czy chcę wiedzieć jak wyglądam.

Ciekawość jednak zwyciężyła.

Włosy... przydałby się grzebień.

Ciemna linia zarostu dodawała mi lat.

Oczy... zamknąłem.

Teraz już wiedziałem co tak przeraziło trapera.

Zamiast spokojnego brązu miały kolor ognistej czerwieni.

W ponurym nastroju wróciłem do przeglądania toreb. Mydło... cuchnące kozim sadłem, ale dobre i to. Jest i grzebień... Mrucząc pod nosem poszedłem w krzaki po garnek. Trochę ucierpiał, ale będzie.

Gorzej było z rozpalaniem ogniska. Nie dość, że nie mogłem znaleźć suchej rozpałki, to krzesiwo prawie rozleciało się w moich rękach.

Klnąc pod nosem jak szewc, bardzo ostrożnie wziąłem to co z niego zostało i jeszcze ostrożniej wykrzesałem iskry.

Wreszcie mogłem przystąpić do toalety.

Po godzinie starań uznałem, że wyglądam jak człowiek.

>>Nie jestem już człowiekiem.<<

Niezależnie od mojego wyglądu i tak nie mogłem pojawić się wśród ludzi. Moje obrzydliwe oczy.

Wampiry które spotkałem i te które mnie przemieniły... nie miały czerwonych oczu. Więc dlaczego ja mam?

Usiadłem i starałem się skupić myśli. Czym bardziej wysilałem się, tym efekt był marniejszy.

Rozglądnąłem się. Zbliżał się wieczór. Zaczynałem pomału odczuwać pragnienie.

Iść zapolować? A co w tym czasie z koniem? Dzikie pumy nie były tu rzadkością...

Zrezygnowany usiadłem pod skałą na czatach. Dolatujące mnie dźwięki stawały się coraz bardziej intensywne. Preria budziła się do nocnego życia.

 

Godzina za godziną powoli mijały, a ja nadal czekałem w bezruchu. Cichy szelest w krzakach na lewo spowodował, że uśmiechnąłem się.

Puma.

Czułem ją już od dobrych piętnastu minut. Była bardzo ostrożna zbliżając się do mnie. Bałem się, że zrezygnuje, ale jednak...

Wyglądało na to, że kocica miała większego smaka na konia, ale skoro ja ustawiłem się w pierwszej kolejności, nie pogardziła.

Jej skok był szybki i wymierzony prosto w moje gardło. Kiedy uchyliłem się unikając ataku, zwierze z całym impetem zwaliło się na skałę, gdzie jeszcze przed sekundą siedziałem.

Puma była lekko oszołomiona uderzeniem, więc z łatwością przewaliłem ją na bok, unieruchamiając jej jak noc czarne ciało.

Kiedy zatopiłem w niej zęby czułem niecierpliwe mrowienie w całym ciele zupełnie tak, jakbym odczuwał podniecenie.

Już po pierwszym łyku wiedziałem, że coś jest nie tak.

Moje trzewia zaczęły się skręcać w proteście, wywołując falę mdłości.

Nie wiedziałem czy wampirowi może być „niedobrze”, ale mi na pewno było!

Z niechęcią oderwałem od niej usta i splunąłem. To było obrzydliwe!

Popatrzyłem niepewnie na zwierzę. Żyła jeszcze. Jej oczy patrzyły na mnie bezradnie, a ciałem wstrząsały konwulsje. Z żalem złapałem ją za kark i energicznie przekręciłem. Trzask łamanego kręgosłupa zakończył agonię zwierzęcia.

Ale moja agonia dopiero się zaczęła. Ta krew stanowczo mi nie posłużyła. Wszystko wskazywało na to, że zatrułem się. W ustach miałem posmak krowiego łajna, a moje ciało dręczyły dziwne boleści.

Zrezygnowany skuliłem się na trawie, czekając na swój koniec.

Powoli docierała do mnie przerażająca prawda, że nie mogę się żywić krwią zwierząt.

Miałem nadzieję, że naprawdę otrułem się i zdechnę tu. Nie chciałem zabijać ludzi... nie mogłem.

 

Link do następnych rozdziałów

http://van-elizabeth.blog.onet.pl/8-bestia/

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 1

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania