Uwaga, utwór może zawierać treści przeznaczone tylko dla osób pełnoletnich!

Bestia (opowiadanie w uniwersum Wiedźmina)

Opowiadanie zawiera pierwszą, próbną, część historii jak i jej ciąg dalszy.

 

Zbliżał się wieczór. Słońce zachodziło na tle krwistego nieba. We wsi panował względny spokój, w nielicznych domach paliło się światło i słychać było rozmowy, śmiechy i kłótnie. Gdy słońce całkowicie zaszło za horyzont nikt nie wychodził już z chaty, rozmowy, śmiechy i kłótnie nagle umilkły. Zapanowała całkowita cisza.

Ciszę i spokój zaburzył dźwięk skradania i szelest traw. Zza jednej z chat wyszedł młody około 18 letni chłopak. Dzięki pracy w polu był dobrze zbudowany i opalony. Karnacja nie pasowała jednak do jego jasnych i krótkich włosów, które zdawały się być przyklejone do jego czoła. Cichym i dyskretnym krokiem zmierzał pod stare drzewo rosnące na obrzeżach wsi. Gdy był już w dostatecznej odległości spostrzegł smukłą postać opierającą się o drzewo, wstrzymał na chwilę krok i zawahał się.

- Maćko - odezwała się niezwykle delikatnym głosem dziewczyna. - To ja, chodź tu.

Chłopak nabrał nagle odwagi i pewności siebie. Przestał się skradać i szybkim krokiem ruszył ku dziewczynie.

- Nikt cię nie widzioł jak z chaty wychodziłaś? - spytał Maćko, obejmując dziewczynę.

- A skąd, dyskretnie jak myszka się wyślizgłam - odparła dziewczyna delikatnie dotykając polika chłopaka. - Cały dzień robiłam w polu, ale myślami cały czas byłam z tobą.

Chłopak czule dotknął ustami czoła dziewczyny, zarumieniła się i spojrzała mu prosto w oczy. Ustali w takiej pozycji przez chwilę.

- Ale ty masz piękne oczy Marylka, wszystkie skarby świata bym oddoł by móc się w nie gapić po mój kres.

Rumieniec nie znikał z twarzy dziewczyny, po chwili dołączył do niego szeroki i piękny uśmiech.

- No już, przestań mi te komplementy prawić. - dziewczyna odsunęła się i zalotnie zamachnęła długimi kasztanowymi włosami odwracając się. - Ino chodź za mną, widziała dzisiej ładną polanę obok lasku. Nikogo tam nie bydzie to może porobimy co nie co.

Maćko również się zarumienił jednak nie było tego widać na jego opalonej skórze, za to szeroki uśmiech już tak. Złapali się za ręce i żwawym, ale dyskretnym krokiem ruszyli ku polanie. Na ich nieszczęście droga przebiegała przez środek wsi.

- Może pójdziemy na około? Co prawda dłuższa droga, ale bydziemy mieć pewność, że nikt nas nie spostrzegnie. - wyszeptał Maćko, jednak próżno czekał na odpowiedź. Dziewczyna ciągnęła go za rękę i nawet nie zamierzała się zatrzymywać.

- A czegóż ty się Maćko boisz? - zahihotała lekceważąco dziewczyna.

- Czego pytosz jak wisz, ojca twego się boje. Gdyby się o nas zwiedzioł to by mnie ze wsi wygnoł.

- Nie przesadzaj, wstawiła bym się za tobą.

- Myślisz że przejął by się twoimi prośbami. Z zemsty by to zrobił.

Rozmowę przerwał dziwny dźwięk uderzenia. Marylka zatrzymała się gwałtownie, Maćko nie zwlekając schował się za studnią i pociągnął za sobą dziewczynę. Po uderzeniu nastała zupełna cisza. Przerwał ją odgłos kroków i przeklinania jednego z chłopów. Maćko wyjrzał i zobaczył pijanego podstarzałego mężczyzne kulejącego na jedną nogę. Kilka kroków w przeciwną stronę do jego marszu chłopak spostrzegł przewrócone wiadro z którego wypadła bliżej nieokreślona mu substancja.

- Ale się zląkłem.

- A myślisz że ja to nie. - dziewczyna wstała i otrzepała się z ziemie, Maćko zaraz za nią.

-Chodź już, bo zaraz nas brzask zastanie.

Para wstała i szybszym krokiem niż przedtem ruszyła ku polanie. Byli niezwykle spragnieni siebie, nie wytrzymali. Zaczęli biec i śmiać się przy tym. Księżyc zdążył już dotrzeć na środek nieba. Pomimo nocy było widno co jeszcze bardziej zachęcało zakochanych do szybszego biegu. W pewnym momencie zupełnie odcięli się od świata, nie liczyło się już nic poza nimi. Nie zważali na niebezpieczeństwa które mogły czychać na nich, po prostu biegli. Gdy znaleźli się na upragnionej polanie dziewczyna runęła na ziemie śmiejąc się przy tym. Maćko nie zastanawiając się zrobił to samo. Leżeli tak chwilę podziwiając blask gwiazd i ich ułożenie na niezwykle pięknym tej nocy niebie. Chłopak obrócił się ku dziewczynie i oparł głowę na ręce. Marylka spojrzała na niego, uśmiechnęła się jakby chciała tym dać mu przyzwolenie. Dotknął jej twarzy, przejechał po poliku i pocałował ją. Pocałunek trwał, a ręka zmierzała ku guzikom na koszuli dziewczyny. Rozpinał je niezwykle delikatnie i czule. Najpierw był pierwszy, potem drugi, trzeci, czwarty. Na nim się zatrzymał i wsunął rękę pod koszulę dziewczyny która drygnęła delikatnie po kontakcie z zimną ręką, jednak zrewanżowała się szerokim uśmiechem. Spojrzeli sobie głęboko w oczy, wydawało się że rozumieją się bez słów. Nic się nie liczyło w tej chwili, dali się ponieść. Oddali się błogiej i niepohamowanej rozkoszy.

 

*

 

Księżyc zaczął chować się za wysokimi drzewami, światło które dawał znikało razem z nim. Polane zaczęła okrywać delikatna mgła i mrok. Kochankowie pogrążeni w odkrywaniu i czułym badaniu swoich ciał nie zwracali na to uwagi. Gdy przyjemność całkowicie opanowała ich ciała, położyli się i spojrzeli w niebo. Nie było już na nim śladu po gwiazdach i księżycu. Piękne niebo zakryły ciemne i złowrogie chmury.

- Pochmurzyło się, psia mać. - stwierdził Maćko. - Chyba pora już wracać, bo jak nas deszcz na tym polu zastanie to..

- To co? - nie pozwoliła mu dokończyć Marylka. - Deszczu tyż się boisz? Zastańmy jeszcze chwilę, chcę się tobą nacieszyć.

- Wiesz dobrze, że chciałbym siedzieć tu z tobą, ale jest już późno a nie chcę przemoczony do chałupy wrócić. Zaczną jeszcze coś podejrzewać i w ogóle to musze ojcu w polu pomagać.

Marylka przewróciła błękitnymi oczyma i niechętnie podniosła i założyła koszulę. Maćko zdał sobie sprawę, że źle dobrał słowa i dwie kolejne noce poświęci na przepraszaniu ukochanej. Ale co prawda to prawda rodzinę trzeba utrzymać, samą miłością człek nie użyje długo pomyślał i wstał. Otrzepał spodnie i przystąpił do zapinania koszuli. Gdy połowa guzików była już zapięta usłyszał szelest w lesie.

- Słyszałaś? -chciał się upewnić. - Coś jakby w lesie łaziło.

Marylka zdawała się go ignorować do czasu gdy sama usłyszała dziwny dźwięk. Coś pomiędzy chrząknięciem a warknięciem psa. Momentalnie się odwróciła i pobudzonym adrenaliną wyrazem twarzy spojrzała na Maćka.

- Co to może być? -zbliżyła się do ukochanego i wtuliła w jego ramię.

Maćko dostrzegł szansę pozbycia się miana tchórza i przytulił Marylkę jednocześnie przesuwając nią tak by zasłonić jej widok lasu własnym ciałem.

- Nie mam pojęcia, ale lepiej chodźmy już do wsi. - stwierdził z kamiennym wyrazem twarzy, próbując zamaskować strach który go obleciał.

- Masz rację, chodźmy. - gdy tylko zdołała się wydostać z silnego i opiekuńczego uścisku Maćka spostrzegła w lesie około dwumetrową barczystą postać z niezwykle zniekształconym pyskiem i długimi kłami wystającymi zza dolnej i górnej wargi. Momentalnie krzyknęła i rzuciła się do ucieczki. Zdezorientowany Maćko niezbyt szybko odwrócił się w stronę lasu. Jedyne co zdołał dostrzec to ogromne łapy i pazury które niezwykle szybko przecięly jego skroń. Chłopak runął bezwładnie na kolana. Bestia zamaszystym ruchem cięła kolejny raz, zostawiając na twarzy młodzieńca trzy głębokie rany. Maćko upadł na ziemię. Marylka była już w połówie drogi do wsi, pomimo nadzwyczajnego zmęczenia nie zwalniała. Spojrzała przez ramię i zobaczyła bestię która zmierza w jej kierunku. Potwór poruszał się ociężale na dwóch nogach, jednak nagle ruszył w pościg. Doganiał ją niezwykle szybko. Marylka biegła, droga do wsi którą wcześniej pokonała bez żadnych przeszkód zaczęła się dłużyć a na ziemi pojawiały się coraz liczniejsze przeszkody, których przedtem nie zauważała.

 

*

Słońce zaczęło przebijać panujący mrok, a północny wiatr przeganiać złowrogie chmury. We wsi ponownie dało się usłyszeć rozmowy, śmiechy i kłótnie. Pierwszy z chaty wyszedł wysoki mężczyzna z kasztanowymi włosami zaczesanymi do tyłu. Stanął w drzwiach, przeciągnął się a delikatny wiaterek zabawił się jego włosami i pobudzająco otarł go po twarzy.

- Kurwa mać! -wykrzyknął i podszedł do przewróconego wiadra z wysypanymi nasionami. - Jasiek, kazałem ci schować wiadro do chałupy!

Wyraźnie sfrustrowany zaczął zbierać nasiona z ziemi. Tymczasem z domu wyszedł około 11 letni chłopczyk. Jego ubiór nie wyróżniał się niczym na tle pozostałych chłopów poza ładna zieloną czapeczką z piórkiem którą dumnie nosił na blond włosach.

- Przepraszam wujek, bawiłem się z Kajtkiem i zapomniałem. -chłopczyk spojrzał na wujka dokładnie wybierającego ziarna z trawy.

- Będziesz tak stoł i się lampił czy mi pomożesz? - powiedział z wyrzutami nie przerywając zajęcia. - I tak momy szczęście że ino to ziarno wysypali a nie ukradli, bo tak to bym pomarli z głodu.

Na twarzy chłopca pojawił się grymas smutku który próbował zamaskować poprzez naciągnięcie czapki na twarz i opuszczeniem głowy w kierunku miejsca poszukiwań nasion. Nillen bo tak miał na imię wujek chłopca zdał sobie zdanie że poruszył temat, którego przy małym poruszać nie należało.

Poprzednia zima była bardzo ostra, śnieg padał od połowy listopada do początku marca z małymi przerwami kiedy topniał a cała wieś stawała w wodzie. We wsi panował powszechny głód, nawet dziedzic który mogło by się wydawać, że zapasów miał tyle co połowa wsi musiał wyliczać ziarenka kaszy na każdy dzień. Na początku zimy we wsi mieszkało około 30 osób, na koniec grudnia było już ich 26, a końca zimowej zawieruchy dożyły 22 osoby. Jedni umarli z głodu, inni zamarzli, jeszcze inni zmarli na wysoką gorączkę. Matka Jasia należała do trzeciej grupy i zmarła mniej więcej przed połową grudnia, chłopiec mocno to przeżył, ale nie aż tak jak ojciec. Nie mogąc poradzić sobie ze śmiercią ukochanej oddał Jasia pod opiekę Nillena, a sam poszedł w las. Znalazł go następnego dnia myśliwy wiszącego na jednym z drzew.

Nillen wrzucił zebrane nasiona do wiadra i przytulił chłopca. Małemu popłynęła łza z oka i odwzajemnił uścisk opiekuna.

- Już dobrze mały. - pogłaskał małego po głowie zrzucając mu czapeczkę. Mały natychmiast wyrwał się z uścisku, podniósł nakrycie głowy i dokładnie otrzepał. Założył ją i otarł łzy.

- Już mi przeszło. - odparł z bardzo poważnym wyrazem twarzy jak na 11 latka i zabrał się za zbieranie pozostałych nasion.

Nillen delikatnie się uśmiechnął i rozejrzał po wsi.

- Dzisiej przed nami pracowity dzień.

 

*

 

W powietrzu unosił się delikatny zapach dymu i pieczonego mięsa. Przy palenisku siedział krótko ostrzyżony mężczyzna z broda, konsumował resztki z wczorajszego polowania które nie było zbyt udane. Przez całe południe upolował zaledwie dwie niezbyt dorodne kuropatwy z czego obie praktycznie zjadł tego samego dnia. Gdy skończył obgryzać ostatnią kość rzucił ją na podłogę obok sporego piecyka, wstał i założył na plecy kołczan z kilkoma strzałami. Sprawdził ostrość sztyletu który leżał na stole, gdy okazał się dostatecznie ostry schował go do pochwy ukrytej pod dłuższą koszulą. Rozejrzał się po chacie za łukiem który jak spostrzegł ukrywał się za skrzynią ze skórami. Podszedł podniósł łuk i szybkim krokiem ruszył ku wyjściu.

Chata myśliwego nie różniła się niczym od chat znajdujących się we wsi, tak jak każda miała słomiany dach, drewniane drzwi i trzy malutkie okna. Stała w bezpośrednim sąsiedztwie z lasem i w dostatecznej odległości od wsi by myśliwego zamiast odgłosów zbierających się do pracy chłopów przywitał delikatny i przyjemny szelest liści. Idąc w kierunku lasu rozejrzał się po polach i pobliskiej wsi. Nic nie przykuło jego uwagi więc nie tracąc czasu wszedł między drzewa.

Pierwsza godzina niezbyt dobrze zapowiadała dzisiejszy obiad, poza zdechłą wiewiórką nic nie znalazł. Zwierzęta jakby wiedziały że nadchodzi i na złość pokryły się w głębi lasu, dokąd wolał się nie zapuszczać. Wiedział bowiem jak skończył poprzedni myśliwy który nierozważnie oddalił się od bezpiecznej części lasu, i dopiero po kilku tygodniach znaleźli jego zakrwawiony łuk razem z oderwaną ręką. Reszty ciała nie znaleziono z prostej przyczyny, ludzie woleli nie ryzykować możliwością podzielenia losu mężczyzny. Ale w sumie dobrze się stało, przynajmniej miałem gdzie osiąść, dosyć już świata przemierzyłem. Rozmyślenia przerwał dziwny dźwięk dochodzący za jednego z drzewa. Intuicyjnie wyciągnął strzałę i nałożył ją na łuk. Bezszelestnie zmierzał ku miejscu skąd mógł bezpiecznie zobaczyć co ów dźwięk wydało. Delikatnie wychylił oczy zza gęstych krzaków i zobaczył wilka konsumującego resztki zwierzyny. Zawahał się przez chwilę. Wilk nie był zbyt masywny, ale za to miał naprawdę ładne i błyszczące futro które kusiło możliwością wygarbowanie i odsprzedania z zyskiem kupcom. Upewnił się czy na pewno nie ma w pobliżu innego drapieżnika. Gdy oględziny nie wypadły na korzyść wilka, napiął cięciwe łuku i wymierzył. Na chwilę wstrzymał oddech. Wypuścił strzałę. Nie trafił. Przeklął w myślach wszystkich nauczycieli łucznictwa począwszy od ojca, a kończąc na kompanach z wojska. Szybkim ruchem wyciągnął sztylet z pochwy, by w razie ataku nie poddać się bez walki. Wilk jednak nie miał zamiaru walczyć o pożywienie, spojrzał tylko na myśliwego i zwrotem w tył wycofał się.

Myśliwy przez następne dwie, może trzy minuty nie wychodził z ukrycia, wizja walki z wilkiem sztyletem przyprawiła mu niemałego stracha i niemal sparaliżowała mu nogi. Gdy doszedł do siebie postanowił wyjrzeć i sprawdzić czy na pewno nic mu nie zagraża. Nic nie słyszał poza biciem własnego serca i szelestem liście, nie widział też niczego co mogłoby wyrządzić mu krzywdę. Poczuł jednak bardzo nieprzyjemny zapach mięsa. Powoli wyszedł z bezpiecznego ukrycia, jego wzrok przykuły zmasakrowane zwłoki, nie potrafił określić z bezpiecznej odległości do jakiego zwierzęcia należą. Ciekawość wygrała i delikatnym i powolnym krokiem zbliżył się do ciała. Zwymiotował. Ciało należało do młodej kobiety, określił to po długich upapranych we krwi kasztanowych włosach. Twarz dziewczyny była doszczętnie zdeformowana zupełnie jakby ktoś uderzył nią z dużą siłą o kamień, tułów dziewczyny był rozszarpany, dało się zauważyć ślady żerowania. Przy zwłokach nie było jednak ręki i obu nóg, co przyprawiło myśliwego o gęsią skórkę.

Co dziwne myśliwy przez rosnącą ciekawość zupełnie zapomniał że coś może mu zagrażać i podążył dobrze widocznym rozmazanym śladem krwi, gdyż jak ustalił kobieta nie zginęła w tym miejscu tylko została do niego zaciągnięta. Krwawy ślad prowadził go w kierunku wsi, jednak w pewnym momencie po raz kolejny uderzył go obrzydliwy zapach. Stanął i rozejrzał się. Między brzozą a małym krzakiem leżała oderwana zaciśnięta w pięść ręka. Wiatr zaszeleścił liśćmi, myśliwy delikatnie zawahał się, ale był zbyt ciekawy by się teraz wycofać. Podszedł do brzozy by obejrzeć rękę, ku jego zdziwieniu ręka nie mogła należeć do młodej dziewczyny. Była zbyt duża i do tego dało się zauważyć wyraźne ślady wskazujące na to, że właściciel pracował w polu. Wstając zauważył spory ślad zaschniętej krwi na jednym z drzew przy polanie. Gdy do niego podszedł, znalazł kolejną ofiarę masakry. Tym razem nie potrafił określić płci, ciało nie miało głowy a reszta zwłok była rozszarpana na kawałki.

 

*

 

- Jak to jej nie ma? - wrzasnął Filip i kopnął wiadro stojące w zasięgu jego nóg.

- Gdy wstałam już jej nie było, może wyszła po lesie pochodzić. - odparła Yoanna siadając przy stole i spoglądając na męża chodzącego od prawej ściany do lewej.

- Ta, jej nie spacery w głowie. Pewnie polazła do którego chłopka się kurwić nocą i tak jej się spodobało, że została.

- Uspokój się, mówisz o naszej córce.

Filip stanął i nerwowym wzrokiem spojrzał na żonę. Na twarz kobiety momentalnie zawitał strach i słusznie. Po ułamku sekundy leżała na ziemi ze spuchniętym polikiem.

- Jeszcze raz każesz mi się uspokoić a, wierz mi, następnym razem zacisnę pięść.

Uwierzyła i ze strachem na twarzy skuliła się przy ścianie.

- Tyle razy jej mówiłem, że ma wybić sobie z głowy tych cholernych chłopów. Wstyd na całą wieś przynosi, córka dziedzica pieprzy się z synem jakiegoś obszczymura. Gdy tylko się dowiem z którym to chyba go zajebie.

Nerwowo machając rękoma zrzucił jedną z książek leżącą na stole. Uspokoił się i ukucnął obok księgi. Na ładnie ozdobionej żurawinowo-czerwonej okładce książki widniał napis ,,Jak zarządzać włościami" autorstwa Barona Schuttelpatha. Podniósł ją i przekartkował.

- Kiedy ona zrozumie, że musi wyjść za kogoś szlachetnie urodzonego, za kogoś kto nie przepije naszego majątku a jeszcze go wzbogaci. To dla jej dobra. Moja matka też nie wyszła za ojca z miłości i krzywda jakoś się jej nie stała.

Yoanna wstała i otrzepała suknię na pośladkach. Podeszła do męża.

- Z czasem zrozumie, teraz jest jeszcze młoda i ma romanse w głowie, ale to przejdzie i zrozumie, że chcemy dla niej dobrze.

- Mam tylko nadzieję że nie będzie...

Do mieszkania wpadł zdyszany brudny od pracy w polu chłop.

- Czego tu? - Filip ponownie spochmurniał i wstał.

- Panie.. Ciała.. Krew wszędzie..

- Jakie ciała? Wilki krowę zeżarły czy jakie licho?

- Panie.. Żadną krowę, ludzkie zwłoki myśliwy w lesie znalozł.

Filip niespokojnie przeniósł spojrzenie z chłopa na żonę która pobladła na jego oczach.

- Czyje zwłoki? W którym miejscu?

- We wsi mówią że jedne to Lolkowy syn, a drugie to chyba jakaś dziewucha.

Yoanna usiadła i ze smutkiem wymalowanym na twarzy spojrzała w odległy punkt za oknem. Filip nie dopuszczając do siebie złych myśli podszedł do żony, przytulił ją i zaczął poszukiwać miejsca w które patrzyła.

- Spokojnie, to na pewno nie ona. Aż tak bezczelna nie była, żęby włóczyć się po lesie z synem tego skurwysyna.

- Obyś miał rację, ale teraz idź to sprawdzić. Chcę mieć pewność.

Filip z kaminną twarzą odszedł od żony. Przeleciał wzrokiem po pomieszczeniu i zatrzymał go na zniecierpliwionym chłopie.

- To gdzie jest ciało tej dziewczyny? Prowadź tylko szybko.

Wyszli trzaskając drzwiami. Yoanna wiedziała, że "dziewuchą" z lasu jest jej córka. Rozpłakała się i zaczęła żałować, że poprzedniej nocy dała się przekonać i pozwoliła jej wyjść.

Średnia ocena: 0.0  Głosów: 0

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania