Bez pomysłu na tytuł
Słyszę cichy szum deszczu za oknem, płacz natury, który miesza się z moim własnym szlochem. Siedzę na łóżku, ściskam w ramionach pluszowego misia i kołyszę się w przód i w tył. Przemyka mi przez głowę, że muszę wyglądać dziwnie i gdyby ktoś z moich znajomych mnie teraz zobaczył, moja reputacja ległaby w gruzach. Ale nie legnie. Wiem, że dziś będę sama, na pewno sama. Większość z tych, którzy mogliby mnie odwiedzić, wyjechała do Włoch. Ja też miałam jechać, ale możliwości finansowe mojej rodziny są dość ograniczone, dlatego wciąż jestem tutaj. A może to i lepiej? Nie mam pewności czy byłabym w stanie dłużej się uśmiechać. Bo ile można? Zaczynają boleć mnie policzki…
Boleśnie zaciskam powieki. Nie pomaga, łzy i tak wypływają spod nich strumieniami, spływając nieregularnymi strugami po policzkach i brodzie, mocząc dekolt i koszulkę. Kilka z nich dostało się nawet pod materiał stanika. Rozmazuję je po skórze, wcierając niczym maść w obolałe miejsce. Tyle że łzy nie pomagają, a wraz z nimi nie opuszczają mnie negatywne emocje. Tylko jakby gasną. Zasypiają, by za jakiś czas, nie wiem jak długi, obudzić się ze zdwojoną siłą. I potem ja znowu się rozpłaczę, a emocje zasną… Będziemy tak zataczać błędne koło, chyba że siła dośrodkowa przestanie działać i któreś z nas wypadnie z toru.
Wstaję chwiejnie. Kręci mi się w głowie i muszę przytrzymać się szafki nocnej, by nie upaść. Zaciskam palce na jej krawędzi, uparcie staram się utrzymać ciało w pionie. Tak łatwo byłoby upaść znów na łóżko, zaszyć się w pościeli i zasnąć. Zasnąć już na zawsze. Jeden niemal bezbolesny zastrzyk mógłby zrobić tak wiele.
Sięgam po leżące na biurku świadectwo. Jest naprawdę bardzo ładne, szczególnie ta czerwona kreska u dołu. Wyjmuję ze specjalnego pojemnika czarny długopis i unoszę go nad resztkami mojej pokory wobec świata. Nie, nie zrobię tego. Uczyłam się, uczyłam się, więc zasłużyłam na te oceny. Uczyłam się – aspekt niedokonany, umiejętności niezdobyte. Bo w szkole nikt nie uczy żyć, wychodząc z założenia, że zdolność tę zyskuje się wraz z narodzinami. Być może tak właśnie jest, ale nie w przypadku nieprzystosowanych. Uparcie szukam lepszego świata, odbijając rzeczywistość w zwierciadle wyobraźni. Wygładzam, poprawiam, robię makijaż. Chcę, żeby wszystko ładnie się prezentowało. Ale nie mogłabym być kosmetyczką.
W szufladzie nocnej szafki znajduję żyletkę. Ściskam ją w prawej dłoni, zaciskając i rozluźniając lewą pięść. Widzę żyły, mogłabym wyczuć je opuszkami palców, gdybym tylko miała wolną rękę, a pomimo tego nie potrafię zatopić ostrza w skórze. Wiem, że byłoby mi łatwiej, że chwilowy ból, jaki bym odczuła, nie mógłby się równać z tym, czego jeszcze doświadczę.
Wrzucam żyletkę do szuflady, wyciągam z torebki słuchawki, podłączam je do komórki, wkładam w uszy i kładę się na łóżku. Co takiego ma w sobie życie, że nie potrafię go przerwać?
Od autora: Napisałam ten tekst wczoraj w nocy. Miałam go nie wrzucać, bo jest banalny, dziwaczny i w ogóle nie w moim stylu, ale co mi tam!
Komentarze (10)
Chcę więcej takich tekstów, pierwsze lody przełamane, czekamy na więcej, zwłaszcza, że Amy dzięki temu może wracać częściej ;p
Według mnie wystarczająco dużo zostało powiedziane. Podoba mi się Twój styl i przede wszystkim opisy. Każdy miewa takie momenty zwątpienia, ale grunt, że bohaterka się pozbierała. Zostawiam 5 :)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania