Bez tego nie było tu nic II
Biegli ile sił w nogach, potykając się o wystające kamienie. Usłyszeli wybuch i już leżeli na ziemi, Niv osłonił dzieci swym ciałem, lecz siła uderzenia odebrała mu przytomność. Va podniósł się po chwili, oszołomiony. Rozejrzał się. W oddali, wśród gruzów i palących drzew dostrzegł jak matka i ojciec walczą. Przełknął ślinę. Przegrają.
Nagle usłyszał płacz. Poderwał się, pobiegł w tamtą stronę, leżał tam Niv, nogę miał przygniecioną przez gruzy, to jego siostra płakała, brat wpatrywał się w niego. Chłopca zaczęła ogarniać panika.
-Wujku! Wujku, musimy uciekać! - potrząsnął nim. Brak reakcji. Obejrzał się nerwowo. Poczuł jak do oczu napływają mu łzy.
-Va...? -usłyszał słaby głos.- zabierz ich stąd...
-J-ja? Ale co z tobą?
-Ja sobie poradzę.
-Ni-nie zostawię cię!-nie mógł już dłużej powstrzymywać łez.
-Będzie...dobrze...-wyszeptał.
-Ja...ja nie dam rady...boję się!-łzy spływały mu strumieniami po policzkach. Niv podniósł powoli rękę i przyciągnął chłopca do siebie.
-Książę musi być dzielny, co nie? -uśmiechnął się słabo. Va otarł twarz rękawem.
-Tak. -podniósł się, wziął rodzeństwo i szedł dalej, na bieg nie miał siły.
Po chwili usłyszał kolejną eksplozję, niedaleko. Zaczął iść szybciej, skręcił w labirynt korytarzy. Prosto, prosto, skręt, znów prosto, odtwarzał w pamięci miejsca, gdzie niegdyś bawił się z ojcem w chowanego, miejsce, gdzie niepostrzeżenie wymykał się w nocy z zamku by popatrzeć na gwiazdy...jeśli uda mu się opuścić zamek, będą bezpieczniejsi. Przyspieszył kroku, już blisko. Już widział wyjście. Wtem kolejny wybuch zniszczył ścianę, zasypując przejście. Va potknął się i omal nie przewrócił. Uklął i ciężko dysząc, oparł się plecami o wielki głaz blokujący przejście. Nie miał siły, ręce i nogi odmawiły mu posłuszeństwa. Przymknął na chwilę oczy, wyczerpany. Gdy znów je otworzył, przed nim stał zakapturzony mężczyzna, z podniesionym mieczem. Ale on nie mógł się już ruszyć. To koniec. Nie udało mu się.
Zamknął oczy.
-Odwagi, synu mój.
To jego ratują. Znowu.
Spojrzał na rodziców. Stali między nim a mężczyzną. Trzymali się za ręce.
-Czy wy...-powiedział drżącym głosem- wy...zginiecie...?
Ojciec odwrócił lekko głowę w jego stronę.
-To co zrobimy...nie tak jak byś chciał...możesz się na nas gniewać...-uśmiechnął się smutno- ale...od czego są rodzice?-roześmiał się gorzko.
-Mówiłam, że ja będę przemiawiać, idioto...-nie musiał patrzeć na matkę, wiedział, że też się uśmiecha.
Uśmiech.
Ostatnie, co pamiętał.
***
Vaus obudził się zlany potem. Kolejny raz miał ten sen.
-W porządku? -obok siedział zmartwiony Astel- coś gadałeś przez sen i myślałem...
Martwi się. O ciebie. Przez ciebie.
Znowu.
-Słuchasz mnie, Va?
-Hehe, ta, wszystko w porząsiu, znowu sen o zupie tej babki co mieszka przy młynie -roześmiał się.
Niech nie widzą.
-Co...-spojrzał na niego zdziwiony Astel.
-W każdym razie możesz, braciszku mój, iść spać, hehe, o mnie się nie martw! -zawinął się w koc.
-Vaus...?
-Ta?
-Już południe.
(A/N)
Dobre rady i "o to tu poprawić można" mile widziane, w ogóle komentarze :D
Komentarze (2)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania