Bezradność Serc #1
Gdy miałam 5 lat babcia zapisała mnie na balet w moim rodzinnym mieście. Sama tańczyła gdy była w moim wieku. Babcia uwielbia balet dlatego też myślała że będę szczęśliwa. A ja od pierwszego dnia znienawidziłam te zajęcia. W telewizorze baleriny tak pięknie ubrane unosiły się w powietrzu, robiły piruety, potrafiły tak elegancko się poruszać do tych bajkowych melodii niczym wróżki. A tu patrząc na swoje odbicie w lustrze nie widziałam wróżki. Przypominało to bardziej pijanego awanturnika próbującego udawać trzeźwego. Niemożliwe do zrobienia! A ciche chichoty za mną nie ułatwiały sytuacji. Było nas około 12 dziewczynek plus instruktorka pani Blue. Choć tak samo uczesane w koka (tak mocno związanego aż głowa bolała) ubrane w fioletowe tiule i nowiutkie baletki to widać było różnice. Zajęcia odbywały się w sali całej z drewna tylko jedna strona miała wybudowane lustra a obok stały rurki (też z drewna) do przytrzymania się. Na początku nauczycielka próbowała wyjaśnić pokazując szpagat ale po pietnastym razie poddała się. Moje nogi niepotrafiły iść bardziej na boki i wyglądałam jak litera A. Naszczęście niebyłam jedyną. Gdy uniosłam wzrok zobaczyłam rozumiejące zielone oczy spod bląd grzywki w sztywnej twarzyczce. Bała się że się nie nadaje. Ona też była pijanym awanturnikiem a nie początkującą wróżką. Zaczęłam się śmiać tak macno aż nauczycielka musiała mnie skarcić. Reszta dziewczynek nie rozumiała z czego się śmieje. Tylko zielono oka zaczęła się śmać ze mną a jej twarz się rozluźniła. To dobrze, pomyślałam, już się nie boi. Po chwili pani Blue ogłosiła przerwę. Wszystkie padłyśmy na ziemie. Leżąc zauważyłam że na suficie było 5 malutkich otworów przez które wpada światło zaczęłam zastanawiać się po co one są ale uznałam że jestem zbyt głupia żeby wpaść na jakiś pomysł. Niekiedy trzeba paść na dno żeby ujrzeć coś nowego, huh? Nagle moje przemyślenia przerwały czyjeś bląd włosy łaskoczące mnie po czole. I zielone oczy.
- Z czego się śmiałaś?- usłyszałam. - Z ciebie.- kiedyś byłam zbyt szczera.
- A ja z ciebie.- odpowiedziała choć nie pytałam.
- Tak wiem.
- Jak się nazywasz?
- Weronika. A ty?
- Monika.
Tak zaczęła się nasza przyjaźń która nadal trwa a mamy już po 17 lat. 12 lat, długo niesądzisz? Z nieznajomych awansowałyśmy na najlepsze przyjaciółki na zawsze. I zajęcia wysawały się jakby troszeczkę barwniejsze. Tylko czy nasza więź jest na tyle silna aby przetrwać ten nadchodzącą burze? Wtedy jeszcze niewiedziałam jak słabe mogą być serca i ręce który miały trzymać się na zawsze...
Komentarze (1)
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania