bezsenność ulicy miodowej

Zaglądam do książki Vivan Gornick, ale litery wiją się, mażą. Biegnę do łazienki, tam w lustrze ja, zarys mnie, ale też zamazany. Przecieram rękawem zaparowane lustro, i nic. Ta para jest na źrenicach, od wewnątrz, od trzewi. Wyciągam więc oko i trę. Tarło odpierdalam. Za parę minut wstaję do pracy, a tu para. Piszę na lustrze szminką jak wstać do pracy, jak się jeszcze nie leży? Teraz na lustrze jest napisane pytanie, bo skończyłem pisać. Wsadzam oko na swoje miejsce i rzeczywiście, jest lepiej, tylko jak wstać, skoro wciąż stoję? Pytań jest wiele. Pierwsze z brzegu dla przykładu. – Czy był pan na odwyku? – No, byłem – odpowiadam. – I? -­ No i pomogło.

 

W futrynie jest lufcik, szparka, którą dostaje się zimne powietrze i zimni mi całe mieszkanie. Mnie zimni. Pranie pachnie lenorem, a i tak chuj z tego, bo w mieszkaniu jebie żulem. Ten żul to nie ja, to ta część mnie, która nie może spać. I boi się. Drży obsrana, bo spojrzała na zegarek wieczorem a było już rano. I w tym zimnie, w tej norze, ten ja, ta część ja, tak właśnie, tak sobie radząca, a raczej bynajmniej.

 

Coś jeszcze? – pyta pani w żabce. Tak, litr. Pani patrzy na zegarek, litr?.. ciężki dzień, co?

 

Wracam po cichu na klatce, trzymając siatkę w taki sposób, żeby butelki nie obijały się o siebie. W mieszkaniu rozsiadam się wygodnie, i jest mi w chuj niewygodnie. Prawda jest niewygodna. Dobrze, że chociaż cola bez cukru jest słodka. A zima tak chujowa i trudna, że piaty rok z kolei nie mogę się w lustrze dostatecznie sobie pokazać.

Średnia ocena: 4.5  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania