Poprzednie częściBiałe Wróble

Białe Wróble - Święte Oblicze (rozdział 3)

Obudziłam się wraz z pierwszymi promieniami słońca, wpadającego przez cienkie, mlecznobiałe firany okien mojego pokoju. Zamrugałam powiekami. Nie mogłam sobie przypomnieć kiedy zasnęłam i co robiłam zanim trafiłam do sypialni . Przez chwilę leżałam na wpół nieprzytomna układając w głowie po kolei porozrzucane w bałaganie wspomnienia minionego wieczoru moich urodzin. Zmarszczyłam brwi.

Zaczęło się zwyczajnie. Pamiętam, że nie miałam najmniejszej ochoty na całe to rozdmuchane przyjęcie. Stałam na szczycie schodów i obserwowałam bogatego dziedzica jakiejś firmy. Yves był przystojny, to fakt, ale oprócz swojego uroku osobistego nie posiadał niczego bardziej wartościowego od swojego konta w banku i faktu, że spodobał się mojej starszej siostrze Odett. Przyjęcie rozpoczął pokaz najnowszej kolekcji mojej opiekunki Alice. Ja i moja siostra ubrane byłyśmy w kreacje właśnie z tego pokazu. Same wybierałyśmy kroje i fasony. Prawdę mówiąc ta kolekcja została stworzona dla nas do szafy. Miło ze strony Alice. Na pokazie siedziałam między Odett a moim chłopakiem Remim, który był mi równie obojętny jak nieznajomy chińczyk, który ma twarz miliona swoich krewnych. Zaszczyciłam Remiego jednym wymuszonym tańcem. Pamiętam, że trzymałam go na dystans, bo strasznie się pocił i śmierdział drogimi, okropnymi perfumami. Muszę z nim zerwać. Może nawet dzisiaj. Mam go dość. Trudno, najwyżej jego ojciec Samuel obrazi się na Alice, ale jeśli sądzi, że ja wyjdę za tego śmierdziela bez osobowości, to się grubo myli. Teraz widzę jak beznadziejnie się ustawiłam.

Po tańcu porównywalnym do katorgi czym prędzej uciekłam na górę, pod pretekstem pójścia do łazienki. Nie chciałam rozmawiać z Remim. I tak nigdy nie mieliśmy wspólnych tematów do rozmów. Tym razem na pewno nie byłoby inaczej. Skierowałam się w stronę najbardziej oddalonej łazienki. Nie pamiętam o czym myślałam. Prawdopodobnie o tym, by dano mi święty spokój i o tym w jaki sposób pozbyć się Remiego raz a dobrze.

I wtedy go spotkałam. Ani piękny ani brzydki. Blady jak śnieg, choć może bardziej jak księżyc w pełni. Kontrast ciemnych włosów, z granatowym refleksem, jak noc. Księżyc i noc. Cudowne połączenie. I jeszcze te oczy, jasne jak woda. Przejrzyste, lecz tajemnicze jak głębie oceanu. Nie widać w nich dna. Na pierwszy rzut oka widać było, że nie jest stąd. Ze jest intruzem. Nieproszonym gościem. Kimś nieodpowiednim, jak nie z tego świata. Fascynujące. Poprosił mnie do tańca. Zgodziłam się, choć teraz nie wiem dlaczego. Nie znałam go. Wcześniej nigdy go nie wiedziałam. Był mi nieznajomym. Nieznajomym. Piękne słowo. Tańczyliśmy. Nie spojrzałam na niego ani razu. Nie potrzebowałam oczu, by czuć na sobie jego gorący dotyk, tak dziwny, wręcz gorączkowy. Parzący moją chłodną skórę. Topiący mój lód.

A potem odszedł. A słowa mu towarzyszące nadal przyprawiają mnie o nagłe dreszcze i gęsią skórkę. Je suis un Feu. Jestem Ogniem. I nagle lawina wspomnień. Nagła, niepowstrzymana. Moja sypialnia. Homer przy moich nogach. Cudowna, smutna melodia srebrnej pozytywki z białą baletnicą. I list……… List, którego nadawcą był Strach. Mój Strach imieniem Feu.

Zerwałam się na równe nogi. Homer, który spał tuż koło mnie, spadł cicho na podłogę, prychając gniewnie. Nie zwróciłam na niego uwagi. Usiadłam na łóżku. Wciąż byłam ubrana w moją piękną czarną kreację z gotyckimi motywami i ozdobnymi koronkami. Ściągnęłam tylko buty. Wstałam szybko, z sercem bijącym z zawrotną szybkością. Coś ścisnęło mnie w żołądku, a świat przed oczami zakręcił się, jakbym siedziała na karuzeli. Aby nie upaść, przytrzymałam się nocnego stolika, na którym leżał list, a na jego skrawku stała otwarta pozytywka z nieruchomą baletnicą ustawioną w stronę okna. Tancerka wyglądała jakby witała nowy dzień. Podeszłam do okna, które wychodziło na nasz zadbany, zielony ogród. Był piękny ranek. Znów spojrzałam na list, od którego zdawała się emanować dziwna, przyciągająca energia. Szybkim ruchem porwałam wiadomość i wepchnęłam ją do szafki, tak mocno, że srebrna pozytywka zachwiała się i spadła z trzaskiem na podłogę. W całym pokoju rozbrzmiała jej smutna melodia. Schyliłam się po nią, by ją podnieść i zamknąć. Te dźwięki, jak krople deszczu były dla mnie nie do zniesienia. Czym prędzej ją podniosłam. Zauważyłam, że przez jej upadek baletnica straciła głowę. Głowa ułamała jej się w taki sposób, jakby uciął ją kat. Prosto i gładko. Rzuciłam pozytywkę na łóżko i wybiegłam z pokoju.

Zatrzymałam się w łazience, gdzie ściągnęłam z siebie ubranie biżuterię i nalałam sobie całą wannę zimnej wody z pianą. Zamknęłam oczy i zanurkowałam pod wodę, tam gdzie nic mi nie grozi. Gdzie jestem tylko ja i nikt więcej. Pod wodą nie ma ognia. Nie ma Strachu. Nie wiem ile tak leżałam. Nie kąpałam się nigdy w cieplej wodzie, wiec nie mogłam ocenić czasu poprzez temperaturę wody. W pewnym momencie usłyszałam przytłumiony stukot. Bardzo natarczywy, irytujący stukot, pukanie do drzwi. Do drzwi łazienki. Wiedziałam kto to. Tak pukać i drzeć się na pół piętra mogła tylko moja droga Odett. Zapewnie nadszedł jej czas na poranną toaletę a ja naginałam nasze święte reguły, panujące chyba w każdym domu.

- Wyłaź, ale już! Wyważę drzwi, zaraz przyniosę siekierę i guzik mnie obchodzi, że to osiemnastowieczny Machoń! –krzyczała Odett. Z wieczornej damy u boku Yves’a nic już nie pozostało. Teraz była już tylko dzika furia pragnąca kąpieli.

Wyszłam z wanny i opatuliłam się ręcznikiem. Otworzyłam drzwi i Odett od razu wbiegła, jak z rozpędu do środka. Prawdopodobnie rzeczywiście chciała wywarzyć drzwi.

- Chciałaś wywarzyć Machoń?- spytałam nieco rozbawiona.- Czysta desperacja.

- Właśnie desperacja, ale nie czysta. Wiesz co teraz będzie? Jutro się nie myjesz. Zasady to zasady.- powiedziała poważnie Odett, której jasnobrązowe włosy krzyczały, żeby je rozczesać, a chorobliwie biała twarz, by choć trochę ją przypudrować.

- W porządku, ale wiesz, że tobie nazbierało się już równe dwa tygodnie bez mycia? Za urodziny Alice, imieniny Remiego, bal Bożonarodzeniowy, bal Niepodległościowy, moje Imieniny, twoje Imieniny, przyjęcie na pokazie Samuela, zwykłe dni i wiele, wiele innych…. -zaczęłam jej wyliczać. Zauważyłam, że Odett niebezpiecznie drga powieka. Na punkcie mycia moja siostra miała prawdziwego hopla. Uśmiechnęłam się do niej i wyszłam w samym ręczniku na korytarz. Usłyszałam jak zatrzaskują się za mną drzwi od łazanki, a Odett napuszcza gorącej wody do wanny, żeby zaparować całe pomieszczenie na długie godziny.

Poszłam do swojego pokoju. Otworzyłam ogromną szafę z najnowszymi ubraniami. Te starsze trzymałam w przylegającej do mojej sypialni obszernej garderobie. Wybrałam sztywną bluzkę z głębokim dekoltem w biało-czarne poziome paski i skórzane, czarne spodnie do połowy łydki z podwyższonym stanem. Na wierzch narzuciłam czarny, cieniutki płaszczyk z postawionym sztywno kołnierzem i z koronką u dołu oraz białe szpilki na czarnej platformie. Uwielbiałam szpilki. Każdy kto mnie znał, wiedział o tym.

Gdy miałam już wychodzić, mój wzrok padł na szafkę nocną koło łóżka. Na szafce stała otwarta srebrna pozytywka. Na jej podstawce kręciła się w ciszy mała biała baletnica. Wyglądała jak zwykle. Ale głowa.. Pozytywka spadła. Stłukłam baletnicę …Przełknęłam ślinę. Pomału krok po kroku podeszłam do srebrnego pudełeczka. Gdy nachyliłam się nad baletnicą, ta zatrzymała się ,stając twarzą w twarz. I zobaczyłam…. Tancerka nie miała twarzy. Tej twarzy, którą stłukłam. Zamiast tego ktoś wygrawerował na jej obliczu literę A. Cienką, ale dostojną. Moje oczy ześlizgnęły się w dół na stolik. Tam, o srebro pozytywki, oparta była mała karteczka, złożona parę razy w kwadracik. Sięgnęłam po nią trzęsącymi się rękami i z trudem rozłożyłam wiadomość.

I znów ten sam charakter pisma:

 

Moja Droga, należy dbać o podarunki. Szczególnie jeśli podarunkiem jesteś Ty sama.

Twój na wieki,

Feu

 

Karteczka wypadła mi z rąk. Do końca dnia nie byłam sobą. Odett przepraszała mnie parę razy, za poranną awanturę w łazienkę, myśląc, że to dlatego jestem dziwnie otępiała i zamyślona. Za każdym razem odpowiadałam jej, że po prostu źle się czuję. Chyba mi nie uwierzyła. Także Alice widziała, że coś ze mną tak. Gdy przyszłam do jej pracowni, by stworzyć kolejne projekty ciągle mi się przyglądała. Kiedy po raz ósmy zmięłam zabazgraną kartkę podeszła do mnie i usiadła na przeciwko, zaraz koło naszpikowanego igłami manekina, oklejonego skrawkami materiału.

- Skarbie, co się dzieje?- spytała cicho, aby reszta pracowników i nawet Odett nie mogli usłyszeć. W jej głosie pobrzmiewała szczera troska.

- Nic, nic. Ten wczorajszy bal, tańce. Jestem tylko zmęczona.- wydukałam z trudem. Alice popatrzyła na mnie przekrzywiając głowę, w ten sam sposób jak jej córka, gdy sądzi, że ktoś nie mówi prawdy.

- Nie mogłam cię wczoraj nigdzie znaleźć. Gdzie byłaś?- spytała nagle.

- Tańczyłam.

- Z kim?

-Remim.

- Pięć godzin?

-Może… Nie.

- Arlett, tak się nie dogadamy. Wiem, że coś jest nie tak, ale widzę też, że nie chcesz mi powiedzieć. Odett wspominała mi, że też cię wczoraj szukała, ale ty po prostu się rozpłynęłaś. Mówiłaś coś o jakimś chłopaku, którego nikt nie widział i nie zna. Myślę, że najlepiej będzie, jak dzisiaj pójdziesz wcześnie spać, dobrze?- Alice wstała i pogłaskała mnie po policzku, uśmiechając się po matczynemu. W niczym nie przypomniała mojej prawdziwej matki. Mimo to bardzo ją ceniłam i byłam do niej przywiązana.

- Dobrze.- obiecałam. Miałam nadzieję, że długi, spokojny sen rzeczywiście przyniesie ukojenie.

Poszłam do jadalni, gdzie zjadłam miskę płatków kukurydzianych. Mleko oczywiście miałam prosto z lodówki. Płatki z mlekiem… Mogłabym je jeść na okrągło. Odstawiłam puste naczynie i nie spotkawszy po drodze nikogo poszłam do swojego pokoju. Gotycki zegarek nad małym stoliczkiem wybił właśnie szóstą wieczór. Było wcześnie, a mimo to bardzo zachciało mi się spać. Stłumiłam ziewanie i wzięłam swoją koszulę nocną, którą zawsze trzymałam pod jedną z poduszek. Wzięłam długi prysznic i gdy położyłam się do swojego łóżka od razu zapadłam w głuchy, ciemny sen, bez jakiegokolwiek obrazu czy dźwięku.

Obudziło mnie trzaskanie okien i wycie wichru. Po pokoju hulał wiatr, trzepocząc firanami i kartami książek na stoliku. Usiadłam na łóżku. Czułam się jakbym w ogóle nie spała, ale też jakbym już nigdy nie miała być zmęczona. Popatrzyłam po pokoju. Wyglądało na to, że zbiera się na dużą burzę. Jakby na potwierdzenie moich słów, gdzieś w oddali, na ciemnym niebie rozbłysła świetlna wstęga i po całym zamku rozbrzmiał świst, jak uderzenie batem. Piorun oświetlił zegar nad stolikiem. W pół do czwartej nad ranem. Spałam już dziewięć godzin! Rzeczywiście musiałam być zmęczona. Wicher zawył jeszcze głośniej, prawie wybijając szybę w jednym z otwartych okien. Wstałam i zaświeciłam światło, żeby o nic nie zahaczyć. Gdy przechodziłam koło książek, szarpanych wiatrem, jedna z nich spadła mi na nogę. Syknęłam z bólu, bo był to dość duży tom, jakiegoś zapomnianego autora. Wzięłam tę książkę, któregoś razu z ogromnej biblioteki, znajdującej się w prawym skrzydle naszej posiadłości. Spodobała mi się od razu. Stara. Ręcznie pisana. Niestety ostatnio nie miałam czasu na czytanie i pozostawiłam ją samą sobie. Teraz leżała pod moimi stopami, otwarta w połowie. Zaintrygowała mnie strona, na którą padł mój wzrok. Strona 3.30, z kropką pomiędzy trójkami. Strona jak godzina. W pół do czwartej rano. Wzięłam książkę do rąk i zaczęłam czytać.

A gdy przyjdzie , będzie panowała noc. Nie zaznasz ni księżyca ni gwiazd, gdyż chmury jej mocy zasłonią wszelkie światło, które może ocalić. Służą jej siły, których boi się człowiek i wszelkie stworzenie poza nim, które żyje światem ludzkim. Panuje nad tym, co zostaje po czterech żywiołach. Oślepia światłem błyskawic, co gasną nim rozbłysną naprawdę. Deszczem zatopi każdego, a wichurą zadusi największych mocarzy. Gdy spadnie grad, nie pozostawi niczego, a powódź zmiecie nic pozostałe .Sama jedna przemieni największą armię w proch, który rozsypie, po całym świecie, na znak, że istnieje. Znana jest jej siła i potęga, dana od samego króla piekieł, który panuje nad nią od wieków. Ona sama, z własnej woli, stała się jego służebnicą. Teraz wykonuje jego rozkazy. Nie zna lęku ni litości. Nie zna odmowy. Wszystko co dobre jest jej obce od lat niezliczonych. Nie uciekniesz od niej, znajdzie cię wszędzie. Jest jedyną, która gdy przyjdzie weźmie co zechce, nie płacąc. Jest Posłańcem, bez zapowiedzi. Jej oblicze przeraża każdego, kto na nią spojrzy, a choć przyjmuje wiele nazw jej prawdziwe imię brzmi Święte Oblicze.

To była dziwna książka. Spojrzałam na okładkę, by zobaczyć jej tytuł. Nic na niej nie pisało. Była gładka. Pusta. Nie wiedziałam, czym kierowałam się, wybierając ten tom, spomiędzy tysięcy innych zgromadzonych tu na przestrzeni wieków. Przestraszyłam się słów, które przeczytałam. Były niepokojące, tajemnicze, wręcz mityczne. Nie przychodziła mi do głowy jednak żadna postać, która mogłaby pasować do tego opisu. Kimkolwiek jednak była ta postać, była potężna i zła, jak sam diabeł. Zatrzasnęłam z hukiem książkę i obiecałam sobie, że jutro oddam ją tam skąd wzięłam oraz że pójdę do Alice i zapytam skąd ona wytrzasnęła taką straszną pozycję. Wzięłam kilka głębokich wdechów i zamknęłam okna. Już miałam wracać do łóżka, gdy elegancka, gotycka lampa nade mną zamrugała niebezpiecznie i zgasła. Przez chwilę słuchać było tylko ciche, przytłumione skrzypienie gałęzi na dworze i wycie wiatru.

Nagle cały pokój oblała mlecznobiała światłość, która niemal mnie oślepiła. Potężny grzmot zatrząsł całym budynkiem. Z okien rozprysło szkło, a wiatr znów wdarł się do środka. Nagle wszystko umilkło. Nic. Nic. Nic. Szur………. Szur………...Szur. Odgłosy podeszew butów szurających po podłodze, całej w szklanych odłamkach. Jakby ktoś ostentacyjnie odsuwał czubkiem buta, bałagan, który sam stworzył. Szuranie umilkło. A ja wciąż stojąc z głową ukrytą w ramionach, czułam, jak ktoś właśnie mi się przygląda. Oderwałam ramiona od oczu i uchyliłam powieki.

W ciemnym pomieszczeniu, pomiędzy rozbitymi szybami i kartkami książek stała dziewczyna. Była odwrócona tyłem do resztek okien, więc nie widziałam jej twarzy. Okalające ją od tyłu światło, ukazywało mi cień, chudej, niskiej osoby, z rozwianymi włosami. Dziewczyna stała pewnie. Miała wysokie buty na obcasie i kurtkę, która tak jak włosy powiewała za nią jak sztandar.

- Kim jesteś?- wyjąkałam. W odpowiedzi usłyszałam mrożący krew w żyłach, okrutny śmiech. Suchy jak gorące podziemia.

-Sie masz, Hybrydo. Mam na imię Veronica.- Kolejna błyskawica, rozświetliła cały pokój. Twarz nieznajomej stała się widoczna. Połowę jej oblicza szpeciły głębokie, czerwone bruzdy i blizny. Krzyknęłam. Ona się zaśmiała.- Jestem Świętym Obliczem i mam dla ciebie wiadomość.

Średnia ocena: 4.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania