Biblioteka część pierwsza z prawdopodobnych dwóch (lub trzech)
W barze panował półmrok. Kłęby dymu unosiły się pod sufitem, a na scenie stał mężczyzna w średnim wieku z gitarą i grał jakiś zapomniany kawałek Johnnego Casha. Jamesowi Stonowi zrobiło się szkoda starego, dobrego Casha, kiedy przechodził obok sceny w kierunku stolika. Miał za sobą kolejny trudny dzień w pracy i musiał się napić. Pomyślał, że chyba nigdy nie przyzwyczai się do brutalności morderstw, których sprawy prowadzi. Tak jak nigdy nie pozbędzie się ściśniętego żołądka podczas brania łapówek.
Jego zwyczajowy stolik był wolny. Po pierwsze, była to zasługa późnej pory, a po drugie faktu, że był usytuowany z boku i nie docierało do niego światło żarówek. Większość gości nawet go nie dostrzegała. Dokładnie czegoś takiego potrzebował Stone, chociaż miało to także swoje minusy, szczególnie gdy pojawił się w barze ,,The Cameron” po raz pierwszy, gdy czekał na kelnerkę pół godziny. Teraz, po pięciu latach codziennego upijania się przy tym niepozornym stoliku, kelnerka pojawiała się natychmiast. I od razu przyniosła ze sobą Tellamore Dew, irlandzką whisky, którą Stone zwykł zamawiać. Zanim ją podawała, przecierała stolik starą, brudną i mokrą szmatą, niedbale strzepując ją później na ziemię.
- Dziękuję bardzo – powiedział Stone, podając jej kilka banknotów.
- Nie ma za co, James. Wpadnij później na górę, będę na ciebie czekać – po tych słowach uśmiechnęła się zalotnie. Ach, słodka, mała Molly…
- Jeśli tylko nie urżnę się w trupa. Nie czekaj na mnie.
Stone nalał sobie szklankę whisky i przeciągnął się leniwie. To była jego ulubiona pora dnia, kiedy uchodziło całe napięcie i zdenerwowanie. Nie był jeszcze pijany, a już zaczynał się rozluźniać.
Wszystkie ściany pokoju, w którym się znajdował podpierane były przez wielkie regały pełne książek. Ogień w kominku trzeszczał cicho, pożerając kolejne kawałki drewna. Nagle Stone usłyszał otwierane drzwi, a powiew zimnego wiatru wzniósł w powietrze dziesiątki iskier z kominka, które upadły na ziemię i zgasły.
- Dzień dobry James – powiedział cichy, nienaturalnie ciepły i spokojny głos. Stone wstał z fotela i spojrzał w kierunku przybysza, do którego dotąd ustawiony był tyłem.
- Dzień dobry, kim pan jest?
- Właścicielem tej przytulnej biblioteczki. Proszę, proszę usiąść. Widzę, że dla zabicia czasu już zaczął pan czytać… czy mogę zobaczyć, którą pozycję pan wybrał? – James zorientował się, że w ręce trzyma książkę, którą najwyraźniej czytał siedząc na fotelu. Zdziwiony przeczytał na głos jej tytuł:
- ,,Wyspa Itongo” Stefana Gra… Grabińskiego.
- Ciekawe, mało kto wybiera właśnie tę pozycję. Jak znajduje pan lekturę?
- Cóż… właściwie…
- Cudownie! Naprawdę wyśmienicie! Jednak skoro już przyszedłem, myślę, że możemy zająć się sprawami istotnymi. Mam nadzieję, że półmrok panu nie przeszkadza?
- Nie, ależ skąd. Co to za sprawy istotne, o których pan mówi?
- Jak to, pan nie wie?!
- Ale o czym?! – zapytał Stone, załamując ręce.
- Cóż, widzę, że to może nie być tylko zwykła formalność. Proszę wygodnie usiąść, zaraz się wszystkim zajmiemy. Nic takiego się nie dzieje, wszystko naprostujemy i domkniemy sprawnie całą sprawę.
- Całą… sprawę? O czym pan mówi?
- Proszę wrócić do lektury, ja przygotuję wszystkie potrzebne księgi i dokumenty. Wszystko w porządku, doskonale. – Dopiero teraz Stone miał okazję przyjrzeć się ubranemu w czarny garnitur mężczyźnie. Pokaźna, pokryta już pierwszymi oznakami siwizny broda kontrastowała z bielą koszuli i czerwonym krawatem. Długie włosy zaczesane do tyłu przykrywały kark mężczyzny, jednak oczy były tym, co najbardziej przyciągało uwagę detektywa. Ciemne, prawdopodobnie brązowe, jednak w obliczu światła pochodzącego z kominka zdawały się raczej przechodzić w czerń… a może były czarne?
- Panie Stone, ogłaszam, że możemy zaczynać – powiedział po chwili szwendania się po pokoju. Na stoliku obok swojego fotela ułożył stos ksiąg, a w neseserze miał plik kartek. – Ach i jeszcze jedno. Proszę się nie przejmować tym krukiem siedzącym na popiersiu Pallady po pana prawej. On jest ze mną od… dawna. Nie jest groźny. – Stone nie zauważył wcześniej żadnego posągu po swojej prawej stronie, nie mówiąc nawet o siedzącym na nim kruku. Teraz jednak dostrzegł, że ptaszysko jest dość skąpo odziane w pióra, a jego wzrok tli się niczym rozżarzone węgielki z kominka.
- Zaczynajmy więc – odparł detektyw, wpatrując się w czarne oczy. A może jednak były brązowe?
Komentarze (27)
No to teraz elaborat :-P
"W barze panował półmrok. Kłęby dymu unosiły się pod sufitem, a na scenie stał mężczyzna w średnim wieku z gitarą i grał jakiś zapomniany kawałek Johnnego Casha. Jamesowi Stonowi zrobiło się szkoda starego, dobrego Casha, kiedy przechodził obok sceny w kierunku stolika. Miał za sobą kolejny trudny dzień w pracy i musiał się napić. Pomyślał, że chyba nigdy nie przyzwyczai się do brutalności morderstw, których sprawy prowadzi. Tak(,) jak nigdy nie pozbędzie się ściśniętego żołądka podczas brania łapówek.
Jego zwyczajowy stolik był wolny. Po pierwsze, była to zasługa późnej pory, a po drugie faktu, że był usytuowany z boku i nie docierało do niego światło żarówek. Większość gości nawet go nie dostrzegało. Dokładnie czegoś takiego potrzebował Stone, chociaż miało to także swoje minusy, szczególnie(,) gdy pojawił się w barze ,,The Cameron” po raz pierwszy, gdy czekał na kelnerkę pół godziny. Teraz, po pięciu latach codziennego upijania się przy tym niepozornym stoliku, kelnerka pojawiała się natychmiast. I od razu przyniosła ze sobą Tellamore Dew, irlandzką whisky, którą Stone zwykł zamawiać. Zanim ją podała, przetarła stolik starą, brudną i morką szmatą, niedbale strzepując ją później na ziemię.
- Dziękuję bardzo – powiedział Stone, podając jej kilka banknotów.
- Nie ma za co(,) James. Wpadnij później na górę, będę na ciebie czekać – po tych słowach uśmiechnęła się zalotnie. Ach, słodka, mała Molly…
- Jeśli tylko nie urżnę się w trupa. Nie czekaj na mnie.
Stone nalał sobie szklankę whisky i przeciągnął się leniwie. To była jego ulubiona pora dnia, kiedy uchodziło całe napięcie i zdenerwowanie. Nie był jeszcze pijany, a już zaczynał się rozluźniać.
Wszystkie ściany pokoju(,) w którym się znajdował podpierane były przez wielkie regały pełne książek. Ogień w kominku trzeszczał cicho, pożerając kolejne kawałki ognia. Nagle Stone usłyszał otwierane drzwi, a powiew zimnego wiatru wzniósł w powietrze dziesiątki iskier z kominka, które upadły na ziemię i zgasły.
- Dzień dobry(,) James – powiedział cichy, nienaturalnie ciepły i spokojny głos. Stone wstał z fotela i spojrzał w kierunku przybysza, do którego dotąd ustawiony był tyłem.
- Dzień dobry, kim pan jest?
- Właścicielem tej przytulnej biblioteczki. Proszę, proszę usiąść. Widzę, że dla zabicia czasu już zaczął pan czytać… czy mogę zobaczyć którą pozycję pan wybrał? – James zorientował się, że w ręce trzyma książkę, którą najwyraźniej czytał siedząc na fotelu. Zdziwiony przeczytał na głos jej tytuł:
- ,,Wyspa Itongo” Stefana Gra… Grabińskiego.
- Ciekawe, mało kto wybiera właśnie tę pozycję. Jak znajduje pan lekturę?
- Cóż… właściwie…
- Cudownie! Naprawdę wyśmienicie! Jednak skoro już przyszedłem(,) myślę, że możemy zająć się sprawami istotnymi. Mam nadzieję, że półmrok panu nie przeszkadza?
- Nie, ależ skąd. Co to za sprawy istotne(,) o których pan mówi?
- Jak to, pan nie wie?!
- Ale o czym?! – zapytał Stone(,) załamując ręce.
- Cóż, widzę, że to może nie być tylko zwykła formalność. Proszę wygodnie usiąść, zaraz się wszystkim zajmiemy. Nic takiego się nie dzieje, wszystko naprostujemy i domkniemy sprawnie całą sprawę.
- Całą… sprawę? O czym pan mówi?
- Proszę wrócić do lektury, ja przygotuję wszystkie potrzebne księgi i dokumenty. Wszystko w porządku, doskonale. – Dopiero teraz Stone miał okazję przyjrzeć się ubranemu w czarny garnitur mężczyźnie. Pokaźna, pokryta już pierwszymi oznakami siwizny broda kontrastowała z bielą koszuli i czerwonym krawatem. Długie włosy, zaczesane do tyłu przykrywały kark mężczyzny, jednak oczy były tym, co najbardziej przyciągało uwagę detektywa. Ciemne oczy, prawdopodobnie brązowe, jednak w obliczu światła pochodzącego z kominka zdawały się raczej przechodzić w czerń… a może były czarne?
- Panie Stone ogłaszam, że możemy zaczynać – powiedział po chwili szwendania się po pokoju. Na stoliku obok swojego fotela ułożył stos ksiąg, a w neseserze miał plik kartek. – Ach i jeszcze jedno. Proszę się nie przejmować tym krukiem siedzącym na popiersiu Pallady, po pana prawej. On jest ze mną od… dawna. Nie jest groźny. – Stone nie zauważył wcześniej żadnego posągu po swojej prawej stronie, nie mówiąc nawet o siedzącym na nim kruku. Teraz jednak dostrzegł, że ptaszysko jest dość skąpo odziane w pióra, a jego wzrok tli się niczym rozżarzone węgielki z kominka.
- Zaczynajmy więc – odparł detektyw, wpatrując się w czarne oczy. A może jednak były brązowe?"
Super :-D błędy to mały pikuś, wobec czego zostawiam ci 5 ;-)
No i ten koniec urwany bardzo zgrabnie.
I oczy... ❤
Pięć, pięć zdecydowanie.
,,Większość gości nawet go nie dostrzegało" - skoro większość, to bardziej chyba pasowało by ,,dostrzegała", tak mi się wydaje;
,,kelnerka pojawiała się natychmiast. I od razu przyniosła ze sobą Tellamore Dew" - rozpoczynając to nowe zdanie stworzyłeś niejako dwie samodzielne informacje, jednak znaczeniowo wciąż się ze sobą łączą głównie przez ten spójnik ,,I". Na początku piszesz o czynności ciągłej, zwyczaju, a zaraz wprowadzasz zdarzenie pojedyncze - przyniosła. Nie bardzo jakoś mi to pasuje;
,,brudną i morką szmatą" - ,,mokrą";
,,Nie ma za co (przecinek) James";
,,Wszystkie ściany pokoju (przecinek) w którym się znajdował (przecinek) podpierane były przez wielkie regały pełne książek";
,,Ogień w kominku trzeszczał cicho, pożerając kolejne kawałki ognia" - czy to na pewno tak miało być?;
,,Dzień dobry (przecinek) James";
,,czy mogę zobaczyć (przecinek) którą pozycję pan wybrał?";
,,Jednak skoro już przyszedłem (przecinek) myślę";
,,Co to za sprawy istotne (przecinek) o których pan mówi?";
,,zapytał Stone (przecinek) załamując ręce";
,,Długie włosy, zaczesane do tyłu przykrywały kark mężczyzny" - bez przecinka;
,,jednak oczy były tym, co najbardziej przyciągało uwagę detektywa. Ciemne oczy, prawdopodobnie brązowe" - to powtórzenie... właściwie za drugim razem mógłbyś pominąć słowo ,,oczy", bo wynika to z kontekstu;
,,Panie Stone (przecinek) ogłaszam, że możemy zaczynać";
,,Proszę się nie przejmować tym krukiem siedzącym na popiersiu Pallady, po pana prawej" - bez przecinka. 5:)
Czysta przyjemność :) mam tylko wrażenie, że te oczy będą mnie po następnych częściach prześladować ._.
Napisz komentarz
Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania