Bilans niedzielny

Po niedzielnej mszy w kościele powoli schodzili się chłopy do karczmy, którą dzierżawił Żyd. Jego pradziad przed wojną miał od pana pozwolenie na wyszynk gorzałki. Gdy nastała władza ludowa zakazała tego procederu, podobnie jak późniejsza nazywana na wyrost demokratyczna i nawet ta ostatnio panująca też ten błąd powieliła. Dlatego już nie przywożono siwuchy w beczkach prosto z gorzelni, tylko transportowano zapakowaną razem z papierosami, w eleganckich butelkach od wschodnich sąsiadów. Postęp w zaopatrzeniu był widoczny, ponieważ za rządów ubeckich targano ją w kanistrach, beczkach z mokradeł pobliskiej puszczy. Niestety ostatnio czasy prosperity, dobrobytu się skończyły i to nie z winy koronowirusa, czy Putina, lecz za sprawą wysokiego płotu i zmusiły do uruchomienia wydajnych przyzagrodowych bimbrowni. Tym razem to nowo wybudowani po wystrzałowym wzroście rat kredytów, poszukali dodatkowych źródeł dochodów i przystąpili do uniezależniania okolicy od towarów sprowadzanych za miedzy. Dzięki ich wykształceniu, oczytaniu, samozaparciu, wytwarzają nawet własne paliwo, a pobliska młodzież nie musi kupować ziela, czy dopalaczy niewiadomego pochodzenia. Pierwszy raz w wielowiekowej historii regionu nikomu nic w tej oddolnej inicjatywie nie przeszkadza, ponieważ często używki ratują ludziom życie, gdy stary doktor zmarł. Natychmiast zabrakło miejscowej podstawowej opieki medycznej, podobnie jak miejsc w zadłużonych bliższych i dalszych szpitalach.

Zaraz po opuszczeniu murów świątyni, nikt nie pognał chaotycznie do domu. Chłopy żywo omawiali na dziedzińcu kościelnym, wszelkie wydarzenia z ostatniego tygodnia. Spraw ważnych i zwykłych wieści przez ostatnie dni przed sianokosami, nazbierało się całkiem sporo. Nicnierobienie, nazywane w PRL-u dumnie przygotowywaniem do pokosu traw, zaowocowało kilkoma bójkami, zdradami i zwykłymi domowymi awanturami. Baby, dzieciaki odeszły pod mur cmentarny i zajęły się swoimi sprawami, czyli plotkami, dokazywaniem i narzekaniem na ślubnych. Dlatego płeć brzydka postanowiła, dla poprawy samopoczucia i odstresowania wpaść na jednego.

Szynkarz, jak zwykle w niedzielne przedpołudnie stał nieogolony za ladą baru i ściereczką wycierał czyste chińskie szkło. Jego humor jak każdego tygodnia w ostatnim czasie, był nie najlepszy i bez pytania wiadomo było, że zalega bankowi z płatnościami. Jednak nie poddawał się i miał nadzieję na odbicie się od dna, lecz kolejne podwyżki stóp procentowych, pchały go uparcie nazad.

Pradziad, w przeciwieństwie do niego, miał ułatwione zadanie, ponieważ dwór kazał chłopom do majątku przypisanym, nalewać i nie miało to nic wspólnego czy miał monetę, czy na borg. Najważniejsze było, by sobie chlapnął, otarł wąs i nie narzekał na pana. Szynkarz po każdej dolewce robił kreskę na ścianie i na oczach wszystkich zapisywał dług. Niestety nastało RODO i zbyt często dłużnik zastanawiał się, w jaki sposób aż tyle mu urosło i to w krótkim czasie, lecz zbiór wszelakich tajemnic, zamiast wyjaśniać, jeszcze bardziej gmatwa.

Rozpustne chłopy kiedyś najlepiej lubili zapusty, gdy w ostatnim dniu do gospody muzykantów sprowadzał arendarz. Wtedy do karczmy schodziły się dziewczęta i zaczynały się bluźnierstwa, wszelkie bezecności i cała gama wykroczeń przeciwko dobrym obyczajom i prawu, gdy wiejski ludek sobie popił. Nikogo nie powinno to dziwić, ponieważ okazji do wesołości w czasach pańskich było niewiele. Dziś jak wieść niesie, wystarczy smartfon, który umili czas, doradzi i pomyśli za nas.

Tej niedzieli było inaczej i winić za tą zmianę należało dwóch pograniczników, czterech z ekipy montującej graniczne ogrodzenie, kilku z wojsk terytorialnych i zabłąkanego między nimi policjanta. Miejscowi, gdy zgraja weszła do gospody, szybko dopili swój bimber i jakby się paliło, gremialnie pobiegli do swoich chałup, zabierając ze sobą obsługujące dziewczęta. Barman pozostał sam i przyjął pierwsze zamówienia. Początkowo nalewał tylko z butelek z akcyzą, później mieszał w połowie. Gdy wybiła północ, szynkarz w myślach podliczył utarg i zanim się ucieszył ze swojego szczęścia, zapiał kogut. Żaden z gości nie przejął się tym dźwiękiem, ponieważ w ich świadomości byli na zapadłej wsi, w której trzymają jeszcze kury. Zanim sobie uświadomili, jak bardzo się mylą, z komina wyskoczył diabeł przebrany za mnicha, ciągnąc za sobą paletę ruskiej i białoruskiej gorzały.

- Pijcie kamraci – zawołał – grzech biorę na siebie, że chlejecie bez umiaru w czasach wielkiego postu.

Mundurowi i ci w roboczych kombinezonach rzucili się na kartony. Nim opróżnili kilka, kogut drugi raz zapiał.

- Dajcie mi jakąś lafiryndę do tańca – krzyczał zakonnik.

Chłopaki z terytorialnej wyszkoleni do obsługi nowoczesnego wyposażenia i obyci z najnowocześniejszą technologią, telefonicznie do walki z Ruskimi i Białorusinami wezwali wsparcie. Mundurowych przyjechało sporo, każdy dostał przeciwnika do walki. Jedni padli szybko, inni długo się zmagali. Ten w habicie nie pił, tylko tańczył, obtańcował, panny, mężatki, wdowy i gdy wydawało się, że mu do rana sił wystarczy, trzeci raz kogut zapiał.

Tego, co stało się potem, nikt się nie spodziewał, Drzwi karczmy się otwarły, do środka weszła muzułmanka i zawołała.

- Ty się bawisz, ja z dziećmi na deszczu stoję, a mamy do Niemiec jechać, gdzie rodzina na nas czeka!

Średnia ocena: 5.0  Głosów: 2

Zaloguj się, aby ocenić

    Napisz komentarz

    Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania