Pokaż listęUkryj listę

Bitwa Literacka - 13 - Potwory opuszczają krainę cieni, zwabione mrokiem ludzkich dusz - Powtarzalny błąd

Powtarzalny błąd

 

Patrzył na mnie swoimi czerwonymi ślepiami, zupełnie tak jakby chciał mnie nimi prześwietlić. Irytowało mnie to. Chciałam odwrócić wzrok, ale nie mogłam. Coś mi na to nie pozwalało. Nocna sceneria i pusta alejka nie przemawiały na moją korzyść, nie miałam gdzie uciec. Powoli sięgnęłam ręką do prawego boku, moja dłoń spoczęła na rękojeści pistoletu. Mężczyzna stojący przede mną zauważył mój ruch i naprężył mięśnie. Byłam gotowa do strzału jednak on ani drgnął.

Stanęłam w lekkim rozkroku, by móc w razie potrzeby odskoczyć i zwiększyć dystans między nami. Jego postura nie zdradzała nic, twarz miał ukrytą w cieniu, przez co nie mogłam nic z niej odczytać. Gdzieś w oddali rozległ się grzmot, lunęło deszczem. Światło latarni, które nieco oświetlało mi widok, mignęło, a postać przede mną z prędkością światła znalazła się przy mnie. Spodziewałam się tego. Zwinnym ruchem wyciągnęłam broń, jednocześnie odskakując do tyłu. Wycelowałam w głowę i nacisnęłam spust. Dźwięk wystrzału poniósł się echem. Opuściłam broń, jednak szybko zdałam sobie sprawę, że nie powinnam była tego robić. Mężczyzna nadal stał na swoich nogach, miał uniesioną dłoń na wysokości twarzy, a między palcami trzymał pocisk, który miałam zamiar wpakować mu prosto w łeb, jak widać z marnym skutkiem.

Roześmiał się gardłowo. Zagrzmiało.

– Tyle lat, a wy się nadal nie nauczyliście, że w taką noc jak ta nie wystarczy jedna kula, aby się nas pozbyć. – Uśmiechnął się krzywo i wypuścił pocisk z ręki. Z brzdęknięciem upadł na ziemie.

Szarpnęłam ręką do góry z zamiarem oddania następnego strzału, ale mój przeciwnik był szybszy ode mnie. Złapał mnie za krtań i przygwoździł do pobliskiej ściany. Wybita z rytmu wypuściłam z dłoni pistolet. Cholera jasna, co się ze mną dzieje? – Skarciłam się w myślach.

Uścisk mojego oprawcy zacieśnił się, coraz mniej powietrza dostawało się do moich płuc. Złapałam go za rękę, wpijając w nią paznokcie. Udało mi się podkurczyć nogę i kopnąć go z całej siły w okolice brzucha. Tylko nieznacznie się cofnął, ale udało mi się go zaskoczyć. Wykorzystałam to i wyrwałam się mu.

Kucnęłam, pochwyciłam broń i rzuciłam się na niego całym moim ciężarem. Tym razem to ja przyparłam go do muru. Niestety mój tryumf nie trwał długo, przeciwnik szybko się otrząsnął i wymierzył mi siarczysty policzek z siłą rozpędzonej ciężarówki, który powalił mnie na ziemie. Zamroczyło mnie i poczułam w ustach krew. Chwycił mnie za kołnierz skórzanej kurtki i podniósł, tak że dotykałam ziemi tylko koniuszkami palców. Zaraz po tym rzucił mnie z powrotem na mokrą posadzkę. Pomimo tego całego miotania moim ciałem, udało mi się zatrzymać pistolet przy sobie. Kiedy mężczyzna znów uniósł mnie nad ziemie, odwinęłam się i uderzyłam go rękojeścią broni prosto w szczękę. Wylądowałam na plecach, przez mój kręgosłup przeszedł niemiły dreszcz.

Powoli brakowało mi sił. Miałam co najmniej jedno połamane żebro i na pewno rozcięty łuk brwiowy, z którego krew ciekła po mojej twarzy niemal strumieniem, skutecznie zasłaniając mi pole widzenia. Podniosłam się i spojrzałam na mojego przeciwnika, który patrzył na mnie z żywą, wręcz demoniczną wściekłością w oczach. Z kącika ust ciekła mu strużka czerwonej posoki. Zerwałam się i tym razem wycelowałam w klatkę piersiową. Mężczyzna zorientował się co mam w zamiarze i ruszył na mnie. Złapał mnie za dłoń, w której trzymałam pistolet. Wolną ręką przywaliłam mu w twarz, dzięki temu odzyskałam panowanie nad bronią. Chwyciłam go za czerwony płaszcz i przyciągnęłam do siebie, przystawiłam mu lufę do podbródka.

– Wystarczą dwa – wycharczałam i nacisnęłam spust.

Zwłoki opadły na ziemie z głośnym chlupnięciem. Świat wokół mnie zawirował, poczułam mdłości.

Ostatnia rzecz, jaką zapamiętałam to pełnia księżyca przybierająca barwę krwi.

 

Obudziłam się następnego wieczoru, przespawszy cały poprzedni dzień. Nie zastanawiałam się nawet, jak udało mi się dotrzeć do mieszkania, po wczorajszym starciu od razu straciłam przytomność i tak reszta zdarzeń zamazała się i stworzyła zlepek kolorowych plam.

Ubrałam skórzaną kurtkę i spodnie. Chwyciłam pasek z zawieszoną kaburą, małą pochwą i jednym granatem, zawinęłam go wokół tali, sięgnęłam po broń zostawioną na nocnym stoliku i wsunęłam na należne jej miejsce, to samo zrobiłam ze sztyletem. Przez lata wyrobiłam w sobie tę dziwną kolejność.

Światło dnia nie jest mi już pisane. Snucie się w ciemnościach nadaje sens mojemu istnieniu. Wypełniam obowiązek, który został na mnie zrzucony wbrew mojej woli, jednak nie narzekałam i tak bym dokonała tego samego wyboru. Na początku tego nie chciałam, później zaakceptowałam. I tak oto stałam się Łowcą, który jest cieniem tego świata, a jego zadaniem jest ochrona ludzi, którzy stają się ofiarami ciemności, którą sami stworzyli. Jak na ironie, sama niewiele się od nich różnie.

 

Stałam na dachu bloku i spoglądałam w dół na pustą ulicę. Krwawy księżyc wisiał nad miastem i spowijał go swoim szkarłatnym blaskiem.

Dach nie był oświetlony, byłam w kompletnym ukryciu, żaden człowiek z dołu nieważne jak bardzo skupiłby wzrok, nie dostrzegłby mnie. Panowała kompletna cisza, przerywana miarowy stukaniem sznurka o maszt, który ktoś postawił tu w niewiadomym mi celu. Na ulicy kilka lamp rzucało słabe światło. Nic się nie działo, ale coś mi podpowiadało, że ten stan rzeczy długo nie potrwa. Chłodny wiatr owiewał moją twarz. Stałam tu tak od kilku godzin, obserwując i ciesząc się pięknem nocy – o ile taką noc jak ta można nazwać piękną. Zawsze lubiłam ciszę i spokój. W moim trybie życia nie mogłam cieszyć się tym zbyt często. Rzadko kiedy moje „polowania” kończyły się bezowocnie.

Do moich uszu dobiegł odgłos ludzkich śmiechów. Na końcu alejki pojawiła się grupa mężczyzn, wrzeszczeli do siebie, ledwo idąc. Skrzywiłam się na ten widok, ich alkoholowy oddech mogłam poczuć nawet stąd. Już miałam odwrócić się na pięcie, zostawić balowiczów samym sobie, nie dbając o to, co może spotkać ich po drodze, gdy kątem oka zauważyłam zbliżającą się w ich kierunku młodą kobietę.

Jeden z nich krzyknął coś w jej kierunku, dziewczyna nie zareagowała, szła dalej, udawała, że nie słyszy. Mężczyźni nie dali za wygraną. Zastąpili jej drogę, otoczyli i zamknęli w kole bez wyjścia. Kobieta próbowała przez nich przejść, bezskutecznie. Chłopak z kędzierzawymi włosami chwycił ją za ramię, ale ona strzepnęła jego dłoń, coś wrzasnęła. Drugi, łysy, ubrany w dres nie miał już tyle gracji. Objął ją od tyłu, przyciągnął ku sobie i spróbował wycałować jej szyje. Młoda dziewczyna szarpnęła się, zaczęła wyrywać, wzywać pomocy. Reszta kolegów łysego łba dołącza do drażnienia dziewczyny. Któryś z nich rozerwał jej rękaw, inny wziął się za rozpinanie spodni, a łysy usiłował zdjąć z niej bluzkę.

Kiedy miałam już wreszcie dość i chciałam zabrać się do roboty, jakiś cień przemknął przez alejkę i zatrzymał się niedaleko zbiegowiska. Od razu dostrzegłam czerwone ślepia i wygłodniały wyraz twarzy. Mogłam zostawić tych prymitywów na pastwę wampira, ale napadnięta dziewczyna nie była niczemu winna. Chłopcy dziś się zabawili, jutro nie będą niczego pamiętać, a nawet jeśli to będą żałować, co do tego nie miałam wątpliwości.

Bo nieważne jak brudne są ich dusze i tak wypełnię swój obowiązek, nie miałam innego wyboru, bo nie liczy się moja niechęć do nich, nikt nie zasługuję na taką śmierć, a przynajmniej tak mnie nauczono.

Skoczyłam w dół i wylądowałam na asfalcie. Stanęłam między drapieżnikiem a jego ofiarami. Szarpanina za moim plecami ustała, czułam spojrzenie ich oczu na sobie, ale nie na tym się skupiłam. Kreatura stojąca przede mną wykrzywiła twarz w parszywym uśmiechu, odsłaniając dwa białe kły.

– Łowczyni… – Jego głos był nieprzyjemny i drażniący – brzmiał, jakby ktoś przejechał kocim pazurem po szkolnej tablicy.

– Kim wy do cholery jesteście!? – zapytał któryś z imprezowiczów, ledwo składając głoski w całość.

Bez większego namysłu sięgnęłam do paska, wyciągnęłam granat, odbezpieczyłam i rzuciłam za siebie. Na początku rozległ się krzyk kobiety, potem wybuch a na koniec zapanowała zupełna cisza.

– Nie patyczkujesz się, co?

Nie odpowiedziałam.

Ruszyłam do przodu, dobywając w międzyczasie sztyletu. Doskoczyłam do wampira i machnęłam ostrzem. Stworzenie nocy uchyliło się i jednym uderzeniem posłało mnie na ścianę jednego z budynków.

Coraz częściej zapominałam, jaką mocą władają w czasie Krwawej Pełni. Minęło tyle lat od ostatniej, stałam się zbyt pewna siebie.

Cios nie był wystarczająca silny, by zrobić mi większą krzywdę. Otrzepałam się, schowałam ostrze i wyciągnęłam pistolet. Nie dałam mojemu przeciwnikowi czasu na reakcje, wystrzeliłam kilka srebrnych kul z rzędu. Rezultat mnie trochę zaskoczył, choć nie powinien. Mężczyzna rzecz jasna dalej stał na nogach, jego klatkę piersiową zdobiło pięć dziur, a on nawet się nie zachwiał.

– Wzmocniona regeneracja, cholera jasna. – wyszeptałam do siebie.

Zacharczał, splunął krwią i przekręcił łeb w niemym zaciekawieniu.

– Coś nie tak? Trochę zbladłaś. – powiedział z udawaną troską w głosie.

Po chwili jego rany zaczęły się zasklepiać, wypychając pociski na zewnątrz. Spadły na ziemie jeden po drugim.

– Boisz się? – wysyczał.

Mogłabym powiedzieć, że nie, ale co by to zmieniło?

Na początku próbowałam dorwać go kopniakiem z półobrotu, następnie ponownie wyciągnęłam sztylet i cięłam, próbując trafić nadludzko szybkiego osobnika. Próbowałam znaleźć dobrą pozycję do strzału, bezowocnie. Z marnym skutkiem usiłowałam nadążyć za szybkimi ruchami stworzenia, kilka ciosów udało mi się uniknąć, ale w pewnym momencie źle postawiłam nogę i runęłam prosto w jego ręce. Objął mnie mocno jedną ręką, drugą odchylił głowę w bok i obnażył kły. Szarpnęłam się, ale uścisk potwora był solidny i skutecznie skrępował mi ruchy. Bez żadnego ostrzeżenia potwór wbił zębiska w moją szyję. Ból rozdarł mi czaszkę. Po mojej skórze spłynęło coś ciepłego. Cała zesztywniałam, nie mogłam się ruszyć. Wiedziałam, że szarpanie się nie pomoże, tylko wręcz przeciwnie, wzmoże ból. Czułam, jak tracę przytomność, wampir niespiesznie wysyłał esencję mojego życia. Nie miałam najmniejszej ochoty się poddawać, ale wpływ mężczyzny był zbyt wielki, by udało mi się od niego wyrwać. Od dawna wiedziałam, że nie czeka na mnie spokojna śmierć w moim własnym łóżku i może dlatego nie mogłam znaleźć w sobie, choć krztyny strachu. Powoli zsuwałam się w objęcia ciemności, moje ciało wiotczało, opadłam z sił. Mój nieprzytomny wzrok spoczął na krwisto czerwonym okręgu unoszącym się nad mrocznym niebem.

Ostatnie co usłyszałam to strzał.

 

– Rose... Rose obudź się. Roza. – Od razu rozpoznałam rosyjski akcent.

Ktoś delikatnie szturchał mnie w ramię. Nie otwierałam oczu, nie miałam na to siły. Czułam rwący ból w okolicach krtani. Ciało nie reagowało na impulsy biegnące z mojego mózg. Spróbowałam się odezwać pomimo suchość w gardle, jednak z moich ust wydobył się tylko nieskładny dźwięk.

– Nic nie mów. Masz rozszarpane gardło, musisz dać mu się zregenerować. – Spokojny męski głos dotarł do mnie przytłumiony zupełnie tak, jakby ktoś postawił szybę między mną a mężczyzną.

– Nic jej nie będzie? – Odezwał się ktoś inny.

– Jest dhampirzycą, da sobie radę.

– Obyś jej nie przeceniał Dymitrze, gdyby nie ty...

– Nic jej nie będzie – uciął wyraźne zdenerwowany – idź lepiej zająć się tym zamieszaniem na zewnątrz.

– Mówisz tak, jakbym mógł coś poradzić na Krwawą Pełnię. Gdyby nie te cholerne barany... – Coś zgrzytnęło.

– Uspokój się i przestań wreszcie gdybać.

– Ale...

– Idź, za nim stracę cierpliwość! – Coś łupnęło i poczułam, jak łóżko zatrzęsło się – ktoś musi ogarnąć ten syf, przynajmniej dopóki Rose nie wydobrzeje.

– Tak jest, kapitanie. – Mężczyzna odpowiedział mu z niechęcią w głosie i wyszedł.

– Przysłuchiwałaś się?

Odburknęłam coś.

- Śpij, potrzebujesz odpoczynku.

Dwa razy nie musiał mi powtarzać.

 

Nie wiem, ile tak spałam, ale kiedy się obudziłam, był wieczór. Nieprzytomnym spojrzeniem błądziłam po pomieszczeniu. Na pierwszy rzut oka wydało mi się, że to gabinet jednak w miarę wybudzania się pokój przybierał kształt salonu. Byłam sama, ślad po dwójce mężczyzn zniknął. Chciałam przewrócić się na bok, ale moje ciało nadal zachowywało się, tak jakby wszystkie mięśnie nagle zniknęły z jego wnętrza. Po kilku nieudanych próbach wykonania przewrotu wreszcie udało mi się. Przed kanapą, na której leżałam, stał stolik do kawy, a na nim dwie szklanki. Jedna z przeźroczystym płynem, drugą z czerwonym. Od razu domyśliłam się, co zawierała ta druga. Suszyło mnie niemiłosiernie, gardło drapało i kuło, jakbym nie tknęła kropli wody od co najmniej miesiąca albo dwóch. Moje rany prawie na pewno jeszcze się nie zagoiły i miałam wrażenie, że zaraz znów stracę przytomność.

Patrzyłam na te dwie szklanki i nietrudne było dla mnie zorientowanie się, że ktoś postawił przede mną wybór – albo chce szybciej stanąć na nogi, albo męczę się dalej. Dla mnie wybór był oczywisty, dokonałam go już tyle lat temu, a jednak się zawahałam. Potwory, które wypełzły z ciemności stały się wręcz niewyobrażalnie silne, jeśli ja jako dhampirzyca nie dawałam sobie rady, to co z resztą Łowców? Co z tymi, którzy są tylko ludźmi? Zacisnęłam powieki pod ciężarem tych myśli. Nie chciałam zaprzątać sobie tym głowy, tylko że nie mogłam tego tak po prostu wyrzucić z siebie, zapomnieć. Wystarczył jeden łyk szkarłatnego napoju, aby stać się równie silnym, jak Oni, taką jak Oni.

Twoją życiową misją jest ochrona tych, którzy nie mają żadnych szans – ktoś kiedyś mi powiedział. Te słowa jak kajdany przykuły mnie do tego świata i nieważne jak bardzo się szarpałam, nie miałam szans na uwolnienie się. A może tego nie chciałam? Już dawno zapomniałam, o co tak naprawdę walczyłam. Wolność? Bezpieczeństwo? Sprawiedliwość? Coś innego? W takim razie o co? Wmówiłam sobie, że zaakceptowałam swój los wiążący się z byciem dhampirem, ale tak chyba nie było.

Wbiłam beznamiętne spojrzenie w dwie szklanki, które zdawały się wisieć nade mną niczym bicz gotowy do strzału.

Rose wybrałaś swój los już tak dawno temu, dlaczego się wahasz? – jakiś cichutki głos odezwał się w mojej głowie – Nie chcesz być taka jak oni, prawda? Potworem, który żywi się ludzką ciemnością.

– Ale ja już nim jestem – wyszeptałam.

Podniosłam się z trudem, każdy mięsień mojego ciała krzyczał w agonii, błagał o ukojenie. Zdecydowanym ruchem sięgnęłam po szklankę wypełnioną srebrzystą wodą i przyniosłam mojemu gardłu ulgę, której tak bardzo pragnęło.

– Możesz przyglądać się mi się, ile wlezie Dymitrze… – Podniosłam spojrzenie na mężczyznę ukrywającego się w mroku na końcu pokoju.

Trochę zajęło mi dostrzeżenie go, czego nie omieszkał zauważyć i obdarował mnie delikatnym uśmiechem.

– Aż tak we mnie wątpiłeś, że postanowiłeś mnie pilnować?

– Nigdy w ciebie nie wątpiłem – odparł chłodno.

– Postawa godna mentora – rzuciłam z przekąsem – nigdy się nie zmienisz.

– I mówisz mi to ty.

Podszedł do stolika i ujął w dłoń naczynie wypełnioną krwią. Uniósł je na wysokość swojej twarzy i uważnie się mu przyglądał.

– Szukasz czegoś?

– Twojego powodu…

– Powodu? – powtórzyłam za nim nieco zdziwiona.

– Wystarczył jeden łyk, a nasze problemy wreszcie by się skończyły.

Wybuchłam sarkastycznym śmiechem.

– Skończyć? Na jaki długo? Miesiąc? Rok? Dwa? Ludzie się nie zmienią! Jak długo przyjdzie nam naprawiać ich powtarzalne błędy? Jest nas coraz mniej, te kreatury rosną w siłę z każdą Krwawą Pełnią i za niedługo przegramy tę wojnę, a ludzie… Ludzie dopiero wtedy się obudzą, kiedy będzie za późno, kiedy nikt już nie będzie w stanie ich ochronić!

– Rose…

– Wiem. To nie ja decyduje i wierz mi, nie chce tego robić. Ja po prostu jestem… taka zmęczona. – Opadłam na oparcie kanapy i głośno westchnęłam, przynosząc chwilowy odpoczynek dla moich mięśni.

– Wiemy przynajmniej, kto tym razem jest przyczyną Krwawej Pełni? – Zagadnęłam

po krótkiej ciszy.

– Nie, ale za to wiemy co…

– Hm?

– Na północ stąd znaleźliśmy grupę martwych ludzi.

– Jak zginęli? – Poczułam, jak jakiś ciężar opadł obok mnie.

– W skrócie… Byli podziurawieni jak ser szwajcarski.

Ledwo mówiłam, ból krtani się nasilał, czułam, jak powoli tracę głos. Odchrząknęłam.

– Nie powinienem pozwalać ci mówić tak długo.

– Przeżyje. – Odwróciłam się w jego stronę.

Dzięki wampirzemu wzrokowi mogłam bez problemu dostrzec jego zmęczoną twarz naznaczoną latami walki i dwoma bliznami pod okiem, które zawdzięczał pewnemu demonowi. Jego kruczoczarne włosy opadały mu swobodne na ramiona i pomimo swojego wieku nadal wyglądał przystojnie.

– Wiesz, zawsze się zastanawiałam, jak to się stało, że moim mentorem został człowiek, który jest co najmniej sto lat młodszy ode mnie…

Parsknął, a kąciki moich ust lekko się uniosły.

– Jakiś czas temu walczyłam z demonem, wiesz?

– Wiem.

– Wiesz?

Jego granatowe oczy zaświeciły się przyjaznym blaskiem.

– Jak myślisz, kto przytargał cię z powrotem do twojego mieszkania?

– No cóż… Mogłam się domyślić.

Dymitr nachylił się do mnie i chwycił za podbródek. Przekręcił moją głowę i z uwagą prześwietlił moją szyję.

– Wygląda na to, że twoja samoregeneracja nareszcie zaczyna działać.

– Mojemu ciału nigdy się nie śpieszy. Z przyswajaniem mocy Krwawej Pełni także. Przyzwyczaiłam się.

– Powinnaś być bardziej uważna.

– Powinnam…

– Nie bądź taka.

– Jaka?

– Sarkastyczna.

– Nie mam pojęcia, o czym mówisz. – Uśmiechnęłam się i podniosłam.

Od razu zahuczało mi w głowie. Myślałam, że się przewrócę, jednak mój mentor zdołał mnie przytrzymać.

– Może-

– Mamy problem do naprawienia, nie? – przerwałam mu – nic mi nie będzie. Znajdźmy tego, który postanowił się zabawić w rzeźnika i wymierzmy mu odpowiednią karę, za nim te cholerne potworzyska rozlezą się po całym mieście. O! Jeszcze jedno, mamy pewność, że to był człowiek?

– Nie widziałem jeszcze żadnego potwora łażącego z bronią maszynową, a ty?

– Nie przypominam sobie.

 

Leżałam bez życia w domu Dymitra przez trzy dni, od czterech byłam ciągle na nogach. Miasto zdążyło zmienić się nie do poznania. Do centrali ciągle dochodziły raporty mówiące o dziesiątkach ofiar, a liczby tylko ciągle rosły. Łowcy nie nadążali z przemieszczaniem się z jednego miejsca w drugie, oddziały dhampirów ledwo się wyrabiały. Ja sama oddzieliłam się, by szybciej pracować. Moje ciało już prawie wróciło do normalności i nawet zaczęło odczuwać wpływ szkarłatnego księżyca. Wszyscy łącznie z ludźmi zaczęliśmy każdego dnia z utęsknieniem wyczekiwać świtu, momentu, w którym mogliśmy wreszcie zaczerpnąć trochę oddechu, wyleczyć rany. Poszukiwanie człowieka odpowiedzialnego za ten cały burdel ciągnęło się i powoli zaczęliśmy tracić nadzieje na odnalezienie go. Miasto było duże, nas zbyt mało, a oni byli zbyt silni.

Dlatego, kiedy znalazłam się w centrum metropolii – po mojej lewej budynki stały w ruinie, po prawej zaś kompletny chaos trawił ludzkie dusze – miałam dość bezsilności, która podstępnie niczym skrytobójca zakradła się do mojego serca.

– Co stało się z tą grupką, którą spotkałam siedem dni temu? – Nagle to pytanie wskoczyło mi do głowy i nie powstrzymałam języka.

– Mówisz o tych ludziach, których uśpiłaś? – Mój mentor zapytał mnie lekko zaskoczony.

– Yhm.

– Przeżyli. Dlaczego tak nagle cię to interesuje?

– Dziewczyna wydawała się miła…

– Romanse ci w głowie?

– Niekoniecznie. – Na moich ustach zatańczył zadziorny uśmieszek, co wywołało u mojego towarzysza wyraz niesmaku.

– Ehh... Bój się boga dziewczyno.

– Naprawdę wyjeżdżasz mi tu teraz z bogiem?

– Skup się na pracy.

– Aye, aye.

Staliśmy na głowie posągu przedstawiającego założyciela miasta. Wyobrażałam sobie, jak musi się czuć, patrząc na być może kompletną zagładę swojego dzieła. Stało się to, o czym mówiłam Dymitrowi. Stworzenia ciemności stały się zbyt potężne, a nas jest za mało by stawić im opór, choć to wszystko wydarzyło się wcześniej, niż przypuszczałam.

– Musisz go znaleźć.

– Wiem o tym i zrobię to.

Popatrzył na mnie, a na jego twarzy gościło zmartwienie i troska. Skrzyżowałam nasze spojrzenia.

– Zawsze byłeś dla mnie jak ojciec, wiesz?

– Wiem.

Tak wiele wiemy o sobie, jednak dalej pytamy. Po co? By się upewnić? Może. A może, żeby chwycić się ostatniej nadziei na to, że dalej jesteśmy ludźmi.

Krwawą Pełnię może wywołać tylko człowiek, który dopuścił się potwornej zbrodni, sprzeciwił się naturze i jej zasadom. Muszę go znaleźć i zakończyć to szaleństwo. Za wszelką cenę.

– Bądź ostrożna. – Mój mentor obdarzył mnie błagalnym spojrzeniem. Gdyby nie sytuacja, w której się znaleźliśmy, pewnie bym go wyśmiała i powiedziała, jakim jest sentymentalnym głupcem, musiałam jednak poczekać na lepszy moment.

– Zawsze jestem. – Obdarzyłam go szerokim uśmiechem i pomknęłam w noc.

– Nigdy nie obawiałaś się śmierci… Nadal nie masz w sobie strachu przed nią, dlatego Rose proszę…

Przygryzłam wargę i zamknęłam oczy, słysząc jego ostatnią prośbę.

 

Moje poszukiwania przywiodły mnie na peryferie. Wyglądało na to, że mężczyzna – jak już udało mi się wcześniej ustalić – próbował opuścić miasto, ale harmider, który sam spowodował, mu to uniemożliwił. Nie tylko Łowcy go szukali, Oni także i byli chętni do pochłonięcia jego mrocznej duszy.

Przede mną znajdowały się dwa domy jednorodzinne, między nimi żwirowa ścieżka prowadziła w głąb lasu. Niedaleko zabudowań znajdowała się przepaść, z której wydobywał się szum wody. Jeśli mój poszukiwany udał się w bór, to mogłam tylko pomarzyć o wytropieniu go. Za to domki wyglądały na dobrą kryjówkę i miejsce na przeczekanie. Był tylko jeden problem, Krwawej Pełni nie dało się przeczekać, trwa ona, dopóki winny nie poniesie kary adekwatnej do czynu. W tym wypadku – śmierci.

Wiatr szumiał w koronach drzew, w oddali dało usłyszeć się pohukiwanie sowy. Noce robiły się coraz zimniejsze. Zapięłam ciaśniej płaszcz, który Dymitr był tak uprzejmy mi podarować.

Moja „ofiara” powinna być uzbrojona w dwa karabiny maszynowe i właśnie dlatego postanowiłam się dozbroić. Do swojego wyposażenia dodałam jeszcze jeden pistolet, granat – tym razem nieusypiający – i katanę, dumnie zawieszoną na plecach. Dodałabym jeszcze kamizelkę kuloodporną, ale… Doszłam do wniosku, że Pełnia załatwi sprawę za mnie. W końcu nie zdyskwalifikuje mnie za bycie

pół-człowiekiem.

Wolnym krokiem ruszyłam w stronę opuszczonych mieszkań. Żwir niepokojąco szurał pod moimi stopami. Kiedy tak się zbliżałam, robiło się coraz ciszej, gdy dotarłam pod drzwi pierwszego z budynków, zrobiło się kompletnie cicho.

– Chyba nie jestem aż tak straszna, hm?

Weszłam do środka. Drewniane drzwi omal nie rozpadły się pod moim naciskiem. Rozległo się skrzypnięcie, kilka szczurów przemknęło pod moimi nogami. Ostrożnie rozejrzałam się po korytarzu, który na końcu rozwidlał się w dwie strony. Na ceglanych ścianach wisiały jakieś przedwojenne obrazy, a z końca tunelu wpatrywał się we mnie podstarzały żołnierz z kamiennym wyrazem twarzy oprawiony w pozłacaną ramę. Obcasy stukały o kamienną posadzkę, kiedy posuwałam się naprzód. Może nie było to najodpowiedniejsze obuwie do walki, jednak potrafiło być zaskakująco przydatne.

Wyjęłam jeden z pistoletów i uniosłam go na wysokość mojej twarzy. Zatrzymałam się przy rozwidleniu. Wycelowałam w lewo potem w prawo, ale za zakrętami nic na mnie nie czekało. Po prawej stronie dostrzegłam mahoniowe drzwi, po lewej zaś schody prowadzące na wyższe piętro.

Mój niepokój rósł z każdym krokiem, nie miałam pojęcia czego, a raczej kogo się spodziewać. Wiedziałam tylko, że to człowiek, żadne zagrożenie dla mnie, a jednak coś mi podpowiadało, żebym nie dała się tak łatwo zwieść. Koniec końców ja też w jakimś stopniu byłam człowiekiem i nie nazwałabym siebie niegroźnym pudlem.

Zdecydowałam się sprawdzić pokój na dole. Zgodnie z moimi podejrzeniami pomieszczenie okazało się sypialnią, pustą, spróchniałą i pachnącą stęchlizną. Łóżko ledwo trzymało się na nogach, pościel pożółkła a mi się zebrało na wymioty, kiedy poczułam zapach krwi. Spod łóżka ciekła czerwona posoka, zostawiając za sobą szkarłatny ślad. Schyliłam się, a moim oczom ukazały się zwłoki młodej kobiety. Delikatnie wyciągnęłam ciało i ułożyłam na środku pokoju. Przyjrzałam się dokładnie zmarłej i bez trudu odgadłam, co jej się przytrafiło. Jej rany były identyczne z tymi, które zdobiły grupę martwych ludzi znalezioną przez Dymitra. Jednak mój odruch wymiotny szybko zignorował zapach krwi, z którą miałam do czynienia niemal na co dzień. Zwłoki kobiety nie były tylko podziurawione, były skatowane, wygięte w nienaturalny sposób a na całej jego powierzchni znajdowały się delikatne nacięcia, jakby oprawca torturował ją przez wiele godzin, za nim ostatecznie zdecydował się ją uśmiercić.

– Jesteś potworem Rose, jesteś taka jak my… – cichy szept przedarł się do mojego umysłu i powalił na kolana – taka jak my…

W mojej głowie rozpętał się sztorm, kakofonia dźwięków zaatakował mnie znienacka i zawirowała całym moim światem. Chciałam krzyczeć, wyrwać się, ale bez powodzenia.

– Wypieprzaj z mojej głowy! – Szarpnęłam się. Niewidzialny uścisk, który opętał mój umysł, zniknął i runęłam na twarz, mocno waląc nią o podłogę.

– Co do… – Przełknęłam ślinę i chybocząc się, podniosłam na nogi.

– To nie jest możliwe. – wykrztusiłam.

– Co jest niemożliwe Roza? – Rozpoznałam rosyjski akcent.

Dhampiry oprócz kondycji, wytrzymałości i ogólnej długowieczności czasami dziedziczą od swojego wampirzego rodzica jego nadnaturalne umiejętności. Ja nie byłam tą „szczęściarą”, za to mój poszukiwany okazał się nim być. Koniec końców Krwawa Pełnia nie dyskwalifikuje za bycie pół-wampirem.

Czułam jego obecność za swoimi plecami, nie miałam zbyt wielu opcji ucieczki, więc tego nie zrobiłam. Wykonałam piruet i wystrzeliłam parę razy, modląc się – cóż za ironia – aby mój przeciwnik nie wystrzelił salwy ze swoich karabinów.

Usłyszałam odgłos tłuczonego szkła, jeden z obrazów oberwał. Dhampir skoczył do przodu kompletnie niewzruszony tym, że oberwał pięcioma pociskami w brzuch. Bronie brzdęknęły na jego plecach. Nie wyciągnął ich. Doskoczył do mnie i się zamachnął. Z powodzeniem uniknęłam jego ciosu. Zrobiłam krok w tył i wymierzyłam kopnięcie. Zdążył umknąć mi w bok. Ruszył na mnie i otwartą dłonią przyłożył mi w brzuch. Wyleciałam przez okno prosto na żwirową dróżkę, przejechałam po niej plecami i zatrzymałam się na schodach prowadzący do drugiego z domów.

Zaprzeczając wszystkim prawą logiki i instynktu samozachowawczego położyłam się na wznak i nawet nie ruszyłam palcem. Czekałam. Na coś, co mogło za chwile skończyć się moją śmiercią. Coś ciężkiego wylądowało niedaleko mnie, kilka ziarenek żwiru potoczyło się i wpadło do studzienki kanalizacyjnej, do moich uszu dotarło ciche chlupnięcie.

– I to tyle? Skończyłaś? – Splunął i stanął nade mną w rozkroku.

Jego piwne oczy wpatrywały się w moje, były nieco zdziwione, ale nadal czujne.

– Myślałem, że Łowcy są… silniejsi. Co za rozczarowanie. – Sięgnął za plecy i wyciągnął jeden z karabinów. Wycelował mi nim w twarz, a jego usta rozdarły się w maniakalnym śmiechu.

Mnie udało się zdobyć tylko na ironiczny uśmieszek, kiedy przytknęłam swoją dłoń do lufy. Zanim mężczyzna się zorientował, co się dzieje jego broń wybuchła, a ja zwinnym ruchem posłałam go na pobliskie drzewo.

– Łowcy są silniejsi, to prawda. – Pstryknęłam palcami, kości chicho zachrzęściły i wycelowałam oba pistolety w pół-wampira.

– Nie rób tego Roza…

Zastygłam.

Patrzył na mnie swoimi czerwonymi ślepiami, zupełnie tak jakby chciał mnie nimi prześwietlić. Irytowało mnie to. Chciałam odwrócić wzrok, ale nie mogłam.

– Dosyć! Przestań! – Przed oczami stanął mi demon, z którym walczyłam dobry tydzień temu. Dhampir bawił się moimi wspomnieniami, sprawiając mi przy tym niesamowity ból. Mogłam tylko liczyć na swoją silną wolę i upór, nic innego nie miałam.

Udało mi się wyrwać. Mężczyzna już znalazł się przy mnie i wymierzył mi cios w bok. Udało mi się utrzymać na nogach i uderzyć go w podbrzusze. Cofnął się, sięgnęłam po katanę i cięłam pionowo. Trafiłam w twarz. Ostrze przeszło między oczami, skręciło przy nosie i już dalej pomknęło przez policzek. Dhampir zaczął wydzierać się wniebogłosy. Oszalały uderzył mnie całym ciężarem swojego ciała i razem przeturlaliśmy się do krawędzi wąwozu. W dole zaszumiała rzeka.

Gdzieś w oddali rozległ się grzmot, lunęło deszczem.

Po drodze zgubiłam gdzieś miecz. Pół-wampir przyłożył mi pięścią w twarz. Z nosa pociekła mi krew. Oddałam mu, waląc go z całej siły głową w czoło. Poprawiłam zwiniętą dłonią. Zepchnęłam go z siebie i stanęłam z powrotem na nogi.

Zdążyło się nieźle rozpadać. Deszcz ograniczył mi pole widzenia. Starałam się stać pewnie, ale wszystko wokół mnie wirowało w zwolnionym tempie. Dźwięk przeładowywanej broni dobiegł mnie zbyt późno. Kilkanaście srebrnych kul wbiło mi się w plecy. Ponownie spotkałam się z ziemią. Tym razem to ja krzyczałam. Walczyłam z własnym ciałem o pobór powietrza, o przetrwanie. Zza chmur wychylił się szkarłatny dysk.

On musi umrzeć! – Coś w środku mnie darło się, nie pozwalając mi zasnąć – Musi, za wszelką cenę.

Krztusząc się własną krwią, chwyciłam za granat przy pasku. Złapałam zębami za zawleczkę, pociągnęłam i rzuciłam za siebie. Wybuch był tak głośny i bliski, że na chwile straciłam słuch. Gdy go odzyskałam, nie czułam nic, nie słyszałam nawet szumu drzew. Księżyc schował się za obłokami.

– Koniec? – Zebrałam resztki sił, by się podnieść ten jeden ostatni raz.

Podniosłam moje pistolety i zmęczonym spojrzeniem skanowałam teren w poszukiwaniu katany, jednak nie mogłam jej nigdzie dostrzec. Stałam tak, nie ruszając się, pozwalając, by deszcz zmył ze mnie krew. Plecy nadal krwawiły, ale na to nie mogłam nic poradzić, musiałam liczyć na swoją wrodzoną szybką regenerację i moc Pełni.

Zagrzmiało.

– ROZA! – W oddali dostrzegłam Dymitra pędzącego w moją stronę. Krzyczał do mnie coś jeszcze, ale wszystko zabarwiła czerń, a mój zmysł słuchu zaczął wychwytywać tylko szum.

Ktoś chwycił mnie, przyciągnął do siebie i zadarł moją głowę mocno do tyłu. Zdziwienie zmieszało się z uczuciem czegoś, czego nie czułam już od tylu lat. Strach spojrzał mi prosto w oczy, uśmiechnął się i pozdrowił jak starego przyjaciela.

Trzymał mnie mocno, choć nie musiał i tak nie miałam siły się wyrywać. Przed oczami mignęła mi walka z wampirem. Ta różniła się tylko tym, że teraz nie miałam już żadnych szans.

Jedną rękę wsunął mi do ust i rozszerzył je siłą, między palcami trzymał fiolkę z czerwonym płynem.

– Nie! – wycharczałam.

– Wystarczą dwie Roza… dwie… krople… byś była taka jak my.

– Roza!

– Twój przyjaciel też jest Rosjaninem? – zapytał, śmiejąc się w sposób, który przyprawił mnie o mdłości.

Krztusiłam się własną śliną, błagając w duchu o wyzwolenie. Nie mogłam się stać taka jak one, nie mogłam…

– Ty już taka jesteś Roza, to tylko formalność, no już wypij. – Głos Dhampira rozsadzał mi czaszkę i powoli łamał moją wolę.

– Nie… – załkałam – Dymitr zabij mnie! Strzelaj do cholery!

Udało mi się wyrwać i spojrzeć na stojącego przed nami mentora. Fiolka potoczyła się i spadła prosto do rzeki.

Nigdy nie obawiałaś się śmierci… Nadal nie masz w sobie strachu przed nią, dlatego Rose proszę… Nie popełnij błędu. – Jego prośba wróciła do mnie jak bumerang.

Mężczyzna przygwoździł mnie do swojej klatki piersiowej, chwytając mnie za gardło i przystawiając do niego moją własną katanę, która w jakiś sposób znalazła się w jego posiadaniu.

– Spóźniłeś się Łowco!

Nieświadomie przysunął nas do krawędzi przepaści.

– DYMITR! – wrzasnęłam.

Łowca popatrzył na mnie z wycelowana bronią. Wahał się, ale ja już nie. Rzuciłam mu przepraszające spojrzenie.

Przytrzymałam dłoń, którą wyciągnął do mnie Strach, spojrzałam mu w oczy i wykrzesałam z siebie ostatki sił.

– Za wszelką cenę… – wyszeptałam – za tych, którzy sami nie potrafią się obronić…

Szarpnęłam się i z całej siły odepchnęłam od ziemi, runęłam w dół razem z moim przeciwnikiem.

Grzmotnęło. Usłyszałam strzał.

Średnia ocena: 4.3  Głosów: 4

Zaloguj się, aby ocenić

Komentarze (8)

  • NataliaO 10.10.2016
    Trochę takie przewidywalne opowiadanie. Temat łowców lubię, ale nie schematyczny, a tu tak szło pod dyktando. Nic mnie zaskoczyło, może prócz akcentu jednej z postaci. Co do głównej bohaterki hmmm
    Sama główna bohaterka jest tak na pół trochę fajna, trochę nudna. Jak dla mnie była czasami mdła, chodź na początku opowiadania fajnie ją poprowadziłaś w walce z wrogiem i na końcu dałaś jej "jaja".
    Cała historia była ok, trochę gdzieś dialogi momentami jak dla mnie zgrzytały, opisy ładnie ukazane. Mało było emocji, nie miałam żadnych refleksji. ... jak dla mnie jest to na 3.
  • Katra 10.10.2016
    Kompletnie szanuje twoją opinie i przyznam się, że zdaje sobie sprawę z moich błędów. Ciągle się uczę i właśnie dlatego zdecydowałam się wziąć udział w Bitwie.Pomysł na to opowiadanie jest prosty i faktycznie schematyczny, ale postanowiłam dać temu szanse. Dziękuje za komentarz i odwiedziny :)
  • ausek 20.10.2016
    Swego czasu pochłaniałam podobne tematycznie książki i może dlatego czegoś mi tu brakowało - jakiegoś zaskakującego zwrotu akcji. Bohaterka, jak dla mnie, zbyt pozytywna. Brakowało mi tu jakiejś wrednej cechy, wady, która nadałaby jej troszkę mroczniejszej osobowości. Opowiadanie dobre ale mogło być lepsze. Musisz popracować nad unikaniem powtórzeń. :) 4
  • Katra 20.10.2016
    Powtórzenia, jedna z moich pięt achillesowych nadal z nimi walczę :). Wychodzi na to, że jeszcze długa droga przede mną :P. Dziękuje za komentarz :D.
  • KarolaKorman 22.10.2016
    Jest dużo powtórzeń i literówek, ale historia wyszła nieźle. Ogrom pracy włożony w tę historię dostrzegam, ale oceniam na 5 z minusem :)
  • Katra 22.10.2016
    Dziękuje! Naprawdę spędziłam nad tym tekstem sporo czasu ;__; Literówki starałam się wyeliminować, ale jak zwykle coś mi umknęło xD
  • Perzigon69 29.10.2016
    Huhu, trochę długo, ale przeczytałam całe ;) Powinnaś być ze mnie dumna, bo rzadko kiedy dochodzę do końca ^^ Zaintrygowało mnie to i daję 5 na szynach. Znaczy jak będę na kompie ;)
  • Katra 29.10.2016
    Dziękuje! Zaczynam myśleć, że to opowiadanie nie wyszło mi tak źle, jak się spodziewałam :D I oczywiście jestem z ciebie dumna :).

Napisz komentarz

Zaloguj się, aby mieć możliwość komentowania